Zgodnie z literą prawa twórca lokalnego portalu internetowego podlega tym samym przepisom, co wielki koncern medialny. Tyle że regulacje są na tyle skostniałe, że urzędnicy wcale nie garną się do egzekwowania odpowiedzialności. I choć w internecie prawo w zasadzie nie obowiązuje, nie oznacza to, że blogerzy mogą czuć się bezkarni
Zgodnie z literą prawa twórca lokalnego portalu internetowego podlega tym samym przepisom, co wielki koncern medialny. Tyle że regulacje są na tyle skostniałe, że urzędnicy wcale nie garną się do egzekwowania odpowiedzialności. I choć w internecie prawo w zasadzie nie obowiązuje, nie oznacza to, że blogerzy mogą czuć się bezkarni
Przepisy ustawy z 26 stycznia 1984 r. – Prawo prasowe (Dz.U. nr 5 poz. 24 ze zm.) oraz ustawy z 29 grudnia 1992 r. o radiofonii i telewizji (t.j. Dz.U. z 2017 r. poz. 1414 ze zm.) – choć powinny być stosowane przez internetowych twórców – to nie są. I to nawet przez tych, którzy dostają zlecenia kampanii reklamowych od instytucji publicznych. Wydarzenia ostatnich tygodni to kolejne dowody na to, że litera prawa nijak ma się do praktyki. Przykładem jest kampania o kryptowalutach. Jeden z popularnych youtuberów umieścił film, który obejrzano ponad pół miliona razy. Przekonywał w nim, że inwestycja w kryptowaluty jest skrajnie ryzykowna i można stracić wszystkie pieniądze. Po kilku tygodniach od zamieszczenia filmu okazało się, że twórca został opłacony przez Narodowy Bank Polski. Bank centralny na internetową kampanię antykrypowalutową wydał blisko 100 tys. zł. Przy czym informacja ta ujrzała światło dzienne tylko dlatego, że jeden z interneutów, podejrzewając, iż materiał jest sponsorowany przez NBP, zadał mu pytania w trybie dostępu do informacji publicznej. Podejrzenia okazały się słuszne. Tymczasem materiał umieszczony na YouTubie nie był oznaczony przez blogera jako sponsorowany, choć powinien.
Kombinują także międzynarodowe koncerny. Kilka dni temu Trybunał Sprawiedliwości UE wydał wyrok w sprawie kanału na YouTubie należącego do firmy motoryzacyjnej Peugeot (wyrok TSUE z 21 lutego 2018 r., sygn. akt C-132/17). Przedsiębiorca umieszczał na nim filmy z reklamami swoich samochodów. Sęk w tym, że nie przekazywał w spotach wszystkich wymaganych lokalnym prawem informacji, jak np. o zużyciu paliwa i emisji dwutlenku węgla do atmosfery. Sprawę przeciwko firmie wniosło stowarzyszenie Deutsche Umwelthilfe – niemiecka pozarządowa organizacja zajmująca się m.in. ochroną praw konsumenta. Prawnicy Peugeota przekonywali, że nie było takiego obowiązku – twierdzili, że spoty na YouTubie są tzw. audiowizualną usługą medialną, a nie reklamą (czyli handlowym przekazem audiowizualnym). Trybunał Sprawiedliwości z tą koncepcją jednak się nie zgodził. Wskazał na treść art. 1 ust. 1 lit. a dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady 2010/13/UE z 10 marca 2010 r. o audiowizualnych usługach medialnych 2010/13/UE (Dz. Urz. UE L95 s.1). Podkreślił przy tym, że podstawowym celem takiej usługi jest dostarczanie ogółowi odbiorców – poprzez sieci łączności elektronicznej – audycji w celach informacyjnych, rozrywkowych lub edukacyjnych.
„Kanał reklam wideo w serwisie internetowym YouTube, taki jak stanowiący przedmiot sporu w postępowaniu głównym, nie może być uważany za mający za główny cel dostarczanie ogółowi odbiorców audycji w celach informacyjnych, rozrywkowych lub edukacyjnych” – wyjaśnili sędziowie. Dodali, że choć spot może być zabawny i przystępny w oglądaniu, to nadal stanowi handlowy przekaz audiowizualny (rozumiany przez dyrektywę jako „obrazy z dźwiękiem lub bez niego, które mają służyć bezpośredniemu lub pośredniemu promowaniu towarów, usług lub wizerunku osoby fizycznej lub prawnej prowadzącej działalność gospodarczą. Obrazy te towarzyszą audycji lub zostają w niej umieszczone w zamian za opłatę lub podobne wynagrodzenie lub w celach autopromocji”). Jeśli więc państwo członkowskie UE wymaga przy emisji reklam dodatkowych informacji dla potencjalnych klientów, to trzeba je umieszczać także na YouTubie. Wyrok ten daje wyraźny sygnał dla firm zamieszczających reklamy w serwisach społecznościowych, ale również dla blogerów czy vlogerów. Oznacza, że przedsiębiorcy wykorzystujący kanały w mediach społecznościowych do autopromocji muszą stosować się do reguł tożsamych dla materiałów reklamowych. Przykładowo, jeśli reklama musi zawierać określone informacje dla konsumentów, muszą się one znaleźć także w klipie na YouTubie. Jeżeli zaś umieszczający filmy się do tego nie zastosuje, będzie narażony na konsekwencje, wynikające z naruszeń prawa (najczęściej są one określone w ustawach branżowych). Możliwe też, że krajowy organ ochrony konsumentów postanowi nałożyć karę finansową (co do zasady do 10 proc. rocznych przychodów) za nierzetelną reklamę (kwestię tę omawiamy w dalszej części).
/>
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama