Kwestionowanie moralności działania producenta filmu, a nawet informowanie o swym stanowisku mediów, w żaden sposób nie narusza praw przedsiębiorcy. Uznał tak Sąd Okręgowy we Wrocławiu, oddalając powództwo producenta przeciwko rodzinie zamordowanego mężczyzny.
Sprawa dotyczyła filmu „Amok”. Opowiada on o głośnej kilkanaście lat temu na całym świecie sprawie Krystiana Bali. Został on skazany na 25 lat pozbawienia wolności za zabójstwo. Było to jednak szczególnie interesujące z dwóch powodów.
Po pierwsze, Bala usłyszał wyrok w 2007 r., a ofiara zaginęła w 2000 r. W 2003 r. mężczyzna wydał zaś grafomańską książkę „Amok”, do której dotarli śledczy i która stanowiła jeden z tropów.
Po drugie, w postępowaniu karnym przeciwko Bali orzekał nawet Sąd Najwyższy. Stwierdził wówczas, że do wydania wyroku za zabójstwo nie jest konieczne znalezienie ciała. Tym samym sprawa Krystiana Bali stała się jednym z najgłośniejszych procesów poszlakowych w dziejach polskiego sądownictwa.
Historia Bali była więc ciekawa na kilku płaszczyznach. Postanowiono ją zekranizować, za co skazany za zabójstwo mężczyzna otrzymał ponoć ponad 120 tys. zł. Rzecz w tym, że w trakcie produkcji filmu zaoponowała rodzina zabitego mężczyzny. Pełnomocniczka argumentowała, że upadkiem cywilizacji jest płacić zabójcy za prawo do ekranizacji opowieści o zabójstwie. Przede wszystkim jednak argumentowała – także na łamach DGP („Zanim wszedł na salę kinową, trafił do sądowej”, DGP nr 56/2017) – że sam fakt ujawnienia pełnych danych Bali pozwala na ustalenie danych osobowych ofiary w ciągu kilkudziesięciu sekund. A rodzina sobie tego nie życzy.
Producent filmu postanowił rodzinę pozwać. Zażądał przeprosin i 60 tys. zł na cel społeczny. Stwierdził, że kampania medialna najbliższych ofiary oraz ich pełnomocniczki zaszkodziła produkcji. Argumentowano między innymi, że był to jeden z powodów trudności w zebraniu funduszy.
Sąd nie miał jednak wątpliwości: o jakimkolwiek naruszeniu nie może być mowy. Przede wszystkim rodzina ofiary nie robiła nic, co by wykraczało ponad ich prawa. Trudno za złamanie którejkolwiek z norm uznać wystąpienie z powództwem do sądu przeciw twórcom filmu oraz informowanie o tym mediów.
Co więcej – jak podkreślił sędzia w ustnych motywach uzasadnienia – pozew był oderwany od rzeczywistości także dlatego, że rodzina ofiary w ogóle w swych wypowiedziach nie odnosiła się do filmu jako takiego. Kwestionowała jedynie możliwość zidentyfikowania swojego bliskiego. Gdyby w zwiastunie nie pojawiło się prawdziwe nazwisko ofiary, a dane osobowe zabójcy zostały zmienione – sprawy najprawdopodobniej w ogóle by nie było.
Joanna Lassota, pełnomocniczka rodziny, po ogłoszeniu wyroku nie kryła radości. Jej zdaniem sytuacja, w której do budżetu filmu wciąga się umowę z zabójcą, by następnie żądać pieniędzy od rodziny ofiary, jest żenująca.
Pełnomocnik powoda poinformował, że po zapoznaniu się z pisemnym uzasadnieniem wyroku zostanie podjęta decyzja o tym, czy zostanie złożona apelacja. Orzeczenie bowiem nie jest prawomocne.
O postępowaniu sądowym szeroko informował Marcin Rybak z „Gazety Wrocławskiej”.