Rządzący po cichu kalkulują, które zmiany w ordynacji spowodują, że to właśnie formacja Jarosława Kaczyńskiego uzyska w przyszłorocznych wyborach lokalnych najkorzystniejsze rezultaty.
Rządzący po cichu kalkulują, które zmiany w ordynacji spowodują, że to właśnie formacja Jarosława Kaczyńskiego uzyska w przyszłorocznych wyborach lokalnych najkorzystniejsze rezultaty.
Prace nad nowelizacją kodeksu wyborczego, w związku z przyszłorocznymi wyborami samorządowymi, owiane są w partii tajemnicą. W rozmowach z nami posłowie tego ugrupowania konsekwentnie ucinają temat. – Prace trwają, ostateczne decyzje podejmie kierownictwo partii, a na szczegóły musimy poczekać – mówi poseł PiS Szymon Szynkowski vel Sęk.
Dodaje, że kierunek zmian określił kilka miesięcy temu prezes partii Jarosław Kaczyński. Mówił m.in. o kamerach internetowych w lokalach wyborczych, przezroczystych urnach (w rzeczywistości już obowiązują), dwóch osobnych komisjach do wydawania kart i zliczania głosów oraz zasadzie dwukadencyjności. Ale od tamtego czasu sytuacja uległa zmianie – PiS np. na razie wycofał się z limitowania kadencji z mocą wsteczną w związku z oporem ze strony prezydenta Andrzeja Dudy.
Dziś politycy PiS w nieoficjalnych rozmowach powtarzają, że „wszystkie opcje wchodzą w grę”. Z naszych informacji wynika, że partia sonduje, które rozwiązania związane z nową ordynacją będą najkorzystniejsze nie tylko z punktu widzenia procesu wyborczego, lecz także dla partii jako takiej.
Większościowa czy proporcjonalna
Nasze źródła twierdzą, że z całej gamy pomysłów wyciekających z PiS najpewniejsza wydaje się likwidacja ordynacji większościowej w gminach i wprowadzenie (a raczej powrót) ordynacji proporcjonalnej. Przypomnijmy: kiedyś o tym, według jakiego systemu głosują mieszkańcy danej gminy, decydowała jej liczebność. W gminach powyżej 20 tys. mieszkańców obowiązywała ordynacja proporcjonalna (podobnie jak w powiatach i województwach), a w pozostałych – większościowa. Przy okazji wyborów lokalnych w 2014 r. zasady zmieniono – ordynację większościową wprowadzono we wszystkich gminach, niezależnie od liczby mieszkańców, a zasadę proporcjonalności utrzymano w miastach na prawach powiatu. Czyli o systemie wyborczym zaczął decydować status jednostki, a nie jej liczebność. PiS być może będzie chciał teraz wrócić do systemu proporcjonalnego w gminach powyżej 20 tys. mieszkańców.
Dlaczego? Opozycja ma swoją teorię na ten temat. – Ordynacja proporcjonalna w gminie oznacza, że partia bez rozpoznawalnego kandydata, ale z dużym poparciem w skali kraju, może dostać przynajmniej kilka mandatów. Ostatnie wybory PiS raczej przegrał na poziomie gminnym, głównie z lokalnymi autorytetami – mówi Jan Grabiec, poseł PO.
Socjolog polityki Jarosław Flis uważa, że zmiana ta podyktowana jest bardziej względami ideowymi niż praktycznymi. – Problem jest też taki, że lokalne partie władzy i tak mają pozycję bez porównania silniejszą niż PiS, a 41 proc. głosów oddanych w ostatnich wyborach rad gmin padło na komitety kandydatów już wcześniej sprawujących urząd – twierdzi ekspert. Poza tym likwidacja JOW-ów może skonfliktować PiS z Kukiz’15 i wzbudzić protesty szefów gmin.
Ograniczenie opcji kandydowania
Kolejny – zdaniem naszych informatorów – dość pewny na tę chwilę pomysł to zakaz kandydowania do dwóch szczebli samorządu naraz. Chodzi o to, by nie zgłaszać się np. jako kandydat na burmistrza gminy i jednocześnie radnego powiatu czy sejmiku. To będzie cios wymierzony w lokomotywy wyborcze. Przykładowo: w ostatnich wyborach samorządowych prezydent Nowej Soli Wadim Tyszkiewicz zorganizował komitet, który zdobył dwa mandaty w lubuskim sejmiku. Jeden z nich uzyskał on sam, ale w związku z jego reelekcją na prezydenta miasta, wybrał dotychczasową funkcję. Zdaniem niektórych osób ograniczenie opcji kandydowania mogłoby dotyczyć nawet startowania na różne funkcje w obrębie jednego samorządu (czyli np. na szefa gminy i jednocześnie radnego). Problem w tym, że PiS w ten sposób kręciłby także bicz na własne szeregi, bo musi się liczyć z tym, że wielu miejscowości nie uda mu się wyrwać z rąk Platformy i silnych lokalnych komitetów. A wtedy jego ludzie nie dostaną się nawet do rad.
W ostatnim czasie pojawiły się też pogłoski o możliwych roszadach personalnych w Państwowej Komisji Wyborczej. W grę wchodzi wymiana całego 9-osobowego składu sędziowskiego i ponad 50 komisarzy wyborczych (to przedstawiciele sądów okręgowych, apelacyjnych, administracyjnych czy Sądu Najwyższego). Są to pełnomocnicy PKW wyznaczeni na obszar stanowiący część jednego województwa. To oni, wspólnie z samorządami, powołują terytorialne komisje wyborcze, a do tego m.in. nadzorują przestrzeganie prawa wyborczego, rozpatrują skargi na działalność komisji wyborczych czy podają zbiorcze wyniki wyborów.
PKW potwierdza, że takie zmiany teoretycznie są możliwe. – Komisja i komisarze wyborczy nie są organami konstytucyjnymi, co oznacza, że ustawa zwykła może wprowadzać wszelkie zmiany dotyczące funkcjonowania tych organów – informuje nas biuro prasowe PKW.
Nasze źródła twierdzą, że na razie mniejszą szansę na wdrożenie mają pomysły typu: zakaz startowania dla niepartyjnych komitetów czy limitowanie kadencji (to drugie PiS może chcieć odłożyć na później). Ponoć wciąż nierozstrzygnięta jest kwestia jednej tury wyborów na prezydentów miast. Z jednej strony przy rozdrobnionych głosach byłby to wytrych do przejęcia władzy w dużych miastach przez PiS. Ale z drugiej – obniżyłoby to siłę mandatu zwycięzcy i wciąż nie daje partii rządzącej gwarancji wygranej.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama