Gdy usłyszałam o kampanii Polskiej Fundacji Narodowej promującej zmiany w sądownictwie, przypomniał mi się jeden z moich ulubionych amerykańskich filmów z lat 90. – „Dave” z Kevinem Klinem w roli głównej.
Gdy usłyszałam o kampanii Polskiej Fundacji Narodowej promującej zmiany w sądownictwie, przypomniał mi się jeden z moich ulubionych amerykańskich filmów z lat 90. – „Dave” z Kevinem Klinem w roli głównej.
Tytułowy bohater, skromny właściciel agencji pracy tymczasowej, jest sobowtórem urzędującego prezydenta USA, który po nagłym zapadnięciu polityka w śpiączkę (o czym wie tylko kilku prominentnych urzędników Białego Domu) zostaje poproszony o udawanie przez jakiś czas przywódcy kraju. Prostoduszny i mający za nic waszyngtońskie koterie Dave szybko łapie wiatr w żagle. I postanawia przepchnąć ustawę, która ułatwi walkę z bezrobociem i bezdomnością. Musi tylko znaleźć pieniądze na sfinansowanie inicjatywy. Wspólnie z kolegą – z zawodu księgowym, przegląda więc budżet państwa, szukając w nim pozycji nadających się do wykreślenia. W filmie jest kapitalna scena, kiedy podczas posiedzenia rządu „prezydent” pyta przedstawiciela departamentu handlu, po co państwo wydaje rocznie 47 mln dol. na „kampanię reklamową mającą na celu zwiększenie zaufania nabywców do amerykańskich samochodów”. „Chcemy upewnić ludzi co do słuszności ich wyboru” – odpowiada wijący się jak piskorz urzędnik, bo akurat tego dnia wyjątkowo posiedzeniu gabinetu przysłuchują się dziennikarze, a dla wszystkich staje się jasne, że pieniądze idą tak naprawdę na przekonanie przekonanych (którzy przecież amerykańskie auto już kupili). Czyli są wyrzucane w błoto.
Czymże innym ma być osławiona akcja billboardowa Polskiej Fundacji Narodowej, jak nie takim samym przekonywaniem już przekonanych? Bo nawet jeśli potwierdzą się medialne doniesienia, że kampanię na zlecenie PFN realizuje firma założona przez osoby do niedawna zatrudnione w kancelarii premier Beaty Szydło, nie wierzę (choć może jestem naiwna), że całe przedsięwzięcie zostało skrojone tylko po to, by dać zarobić paru swoim.
Wytłumaczenie nasuwa się więc inne: rzeczywiście chodzi o przekonanie Polaków do tego, że sędziowie to kasta niepotrafiąca przyznać się do jakichkolwiek błędów, sądy wydają niesprawiedliwe wyroki, prezesi sądów działają niczym lokalni bonzowie, obecna Krajowa Rada Sądownictwa to jedna wielka spółdzielnia i generalnie polski wymiar sprawiedliwości należy zaorać i urządzić na nowo. Tylko jak to się ma do powtarzanych jak mantra od miesięcy słów przedstawicieli PiS, że właśnie tak myśli suweren?
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama