Ministerstwo Gospodarki chce przekonać nieprzekonanych do nowej ustawy – Prawo działalności gospodarczej. W resorcie doszli do wniosku, że skomplikowane słownictwo nie trafia do urzędników i przedsiębiorców, więc zmiany przedstawiono na przykładach. I nie wiem, jak ze skutecznością tego rozwiązania, ale na pewno jest śmieszniej.
Jedna z propozycji zawartych w PDG to wydłużenie do 36 miesięcy okresu maksymalnego zawieszenia działalności gospodarczej. Obecnie wynosi on 24 miesiące. Propozycja na tle innych mało kontrowersyjna. Za to jakie korzyści!
Co zyska przedsiębiorca na tym, że nie będzie musiał jechać do urzędu już po 2 latach? Cytując za resortem: „Nie poniesie z tego tytułu żadnych kosztów finansowych – przykładowy szacunek ok. 24 zł (koszt dojazdu do urzędu 8 zł + 14 zł wartość czasu przedsiębiorcy przeznaczonego na załatwienie sprawy – 1,5 godz.)”. Propozycja wydaje się przemyślana, a oszczędność – cóż, może nie jest oszałamiająca, ale podobno człowiek bogaci się właśnie dzięki chomikowaniu niewielkich kwot. Chociaż takie wyliczenia bardziej pasują do serwetki z podrzędnego baru niżeli do testu regulacyjnego do ustawy.
Opis korzyści, które odniesie przedsiębiorca, uświadamia jednak również boleśnie, że w ministerstwach brakuje matematyków lub przynajmniej kursów, na których urzędnicy się dowiedzą, że 8 + 14 daje 22, a nie 24.
A tak poważnie: rozumiem, że czas nie każdego przedsiębiorcy w tym kraju jest wart tyle, ile minuta pracy Billa Gatesa, ale ministerstwo chyba przesadziło. Tyle ustaw ułatwiających prowadzenie biznesu, tyle świetnych rozwiązań legislacyjnych – a tu godzina warta niewiele ponad 9 zł? Zakładam, że to raczej sztuczka psychologiczna niż realna wycena polskiej przedsiębiorczości. Bo załóżmy przez chwilę, że resort godzinę wyceniłby na 100 zł. Wtedy taki przedsiębiorca denerwowałby się w urzędzie nie tylko dlatego, że w kolejce przed nim kilkadziesiąt osób, ale i tym, że kilkaset złotych przechodzi mu właśnie koło nosa. To może faktycznie lepiej skromnie, a bez dotkliwych strat.