Ministerstwo próbuje obsadzać sądy swoimi ludźmi. Sędziowie mówią twarde „nie”. Prezes i dyrektor – to dwa najważniejsze organy każdego sądu. Na ich obsadę wpływ ma minister sprawiedliwości.
W przypadku prezesów jego kompetencje są jednak dużo mniejsze. Dowodem tego niech będzie fakt, że nie udało mu się ostatnio przeforsować swoich kandydatów w dwóch sądach. Dużo więcej swobody szef resortu ma przy obsadzaniu stanowiska dyrektora sądu. A już niedługo będzie miał jej jeszcze więcej. Taki wniosek płynie po lekturze właśnie opublikowanego projektu zmian w prawie o ustroju sądów powszechnych (dalej: u.s.p.).
Bez trybu konkursowego
Menedżerski sposób zarządzania sądami został wprowadzony w 2013 r. To właśnie wówczas kompetencje dyrektorów znacznie się zwiększyły. Teraz to oni, a nie prezesi, w sposób bardzo swobodny zarządzają budżetami sądów. Celem zmian miało być odciążenie prezesów od administracyjnych obowiązków. Ale środowisko od początku podnosiło, że jest to próba zwiększenia nadzoru administracyjnego ministra nad sądami. Wiadomo, kto ma pieniądze, ten ma władzę. A dyrektorzy są powoływani i odwoływani przez ministra. Obecnie są jednak pewne mechanizmy, które swobodę szefa resortu ograniczają (patrz: grafika). Teraz ma to się zmienić.
Menedżer czy długie ramie ministra / Dziennik Gazeta Prawna
Po pierwsze, projekt zmian w u.s.p. mówi wprost, że dyrektor nie będzie już podlegał służbowo prezesowi sądu – jego zwierzchnikiem ma zostać minister sprawiedliwości. Po drugie, szef resortu będzie miał zupełną dowolność w powoływaniu i odwoływaniu dyrektorów. Z ustawy zniknąć mają bowiem enumeratywne przesłanki mówiące o tym, kiedy można zakończyć współpracę z sądowym menedżerem. Zniknie również tryb konkursowy – teraz to wyłączenie od ministra sprawiedliwości będzie zależało, kto zostanie wybrany na dyrektora.
– Te zmiany budzą duży niepokój. Umożliwią one członkowi rządu, a więc przedstawicielowi władzy wykonawczej, ręczne sterowanie sądami. A to bardzo niebezpieczne, gdyż obecny minister nieraz już pokazał, że jako wysoki urzędnik państwowy nie potrafi się oderwać od swej bazy politycznej – zauważa Waldemar Żurek, rzecznik prasowy Krajowej Rady Sądownictwa.
Podobne odczucia ma Krystian Markiewicz, prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”, który nie kryje, że spodziewał się, iż takie rozwiązania w końcu się pojawią.
– Tak zwany menadżerski sposób zarządzania sądami od samego początku miał przecież służyć temu, aby minister miał większy wpływ na sądy. Nic więc dziwnego, że teraz resort robi kolejny krok do przodu i próbuje zapewnić sobie całkowitą swobodę w doborze osób na stanowiska dyrektorów – zauważa prezes stowarzyszenia.
Resort tłumaczy, że zmiany są konieczne, gdyż to minister sprawiedliwości jest dysponentem części budżetu odpowiadającej funkcjonowaniu sądów. A skoro tak, to musi mieć zwierzchnictwo służbowe nad dysponentami budżetu niższego szczebla, a więc właśnie dyrektorami. Zmiany mają także umożliwić ministrowi podejmowanie szybkich i skutecznych decyzji co do obsady stanowisk menedżerskich w sądach. A procedura konkursowa mu to uniemożliwia. Te tłumaczenia nie przekonują jednak środowiska.
– Konkurs dawał jednak gwarancję, że dyrektorem zostanie oderwany od polityki, naprawdę znający się na swojej pracy fachowiec – podkreśla sędzia Żurek.
Co istotne – sędziowie podnoszą również, że proponowane zmiany mogą się okazać nie do pogodzenia z ustawą zasadniczą. Trybunał Konstytucyjny już raz badał menedżerski sposób zarządzania sądami. I choć w całości go nie zanegował, to jednak powiedział wprost, że środowisko sędziowskie nie może być zupełnie pozbawione wpływu na odsadę stanowisk dyrektorskich (patrz: grafika).
Walka o prezesów
Napięcie między sędziami a ministrem sprawiedliwości jest widoczne również przy obsadzaniu wakujących stanowisk prezesów sądów.
– To po prostu walka o władzę nad sądownictwem. Resort próbuje forsować swoich kandydatów i to nawet wówczas, gdy ci nie mają wystarczających predyspozycji do bycia prezesem i z tego powodu są negatywnie ocenieni przez środowisko – zauważa rzecznik prasowy KRS.
Na ministerialnych kandydatów nie zgodzono się ostatnio w okręgu wrocławskim i apelacji łódzkiej. Osoby, które miały – z protekcji MS – zostać tam prezesami, otrzymały negatywną opinię zgromadzeń ogólnych sądów. W takim przypadku szef resortu może jeszcze spróbować szczęścia w KRS. I tak też zrobił. Tutaj jednak również niespodzianki nie było – opinia rady była negatywna. Zgodnie z u.s.p. (t.j. Dz.U. z 2015 r. poz. 133 ze zm.) taka decyzja KRS jest dla ministra wiążąca – cała procedura musi rozpocząć się od nowa, a minister musi przedstawić kolejnego kandydata.
– Tylko czekam, aż przy okazji kolejnych nowelizacji u.s.p. i ten przepis zostanie usunięty – mówi jeden z sędziów, który woli zachować anonimowość.
Na razie jednak minister stosuje inną taktykę – po prostu zwleka z powołaniem prezesa, jeżeli jego kandydat nie przechodzi. Problem ten sygnalizowała w jednym ze swoich ostatnich stanowisk KRS. „Rada zwraca uwagę, że zgodnie z brzmieniem art. 22b par. 2 ustawy – Prawo o ustroju sądów powszechnych, jeżeli prezes sądu nie został powołany, to jego funkcję wykonuje, przez okres nie dłuższy niż sześć miesięcy, wiceprezes sądu. Ustawa tym samym nie dopuszcza możliwości wstrzymania powołania prezesa sądu ponad wskazany ustawowy termin” – czytamy w stanowisku. Tak więc zdaniem rady obecna praktyka ministra wykracza poza ramy powszechnie obowiązujących przepisów prawa, a także poza standardy demokratycznego państwa prawnego.