Opublikowana na łamach „Gazety Prawnej” w dniu 18 lipca 2016 r. opinia dr hab. Macieja Jońcy pod znamiennym tytułem „Patentowane miernoty. Jakich absolwentów wypuszczają wydziały prawa?” jest niezwykle interesująca choćby z tego powodu, że jej Autor sam jest wykładowcą na wydziale prawa jednego z polskich uniwersytetów.

Tym samym, gdy czytamy, że na studia prawnicze trafiają „osoby przypadkowe, zbyt słabe na studia o charakterze technicznym bądź medycznym, ewentualnie zbyt leniwe na psychologię czy jakiś rodzaj filologii” musimy skonkludować, że Maciej Jońca siłą rzeczy wypowiada się także o własnych studentach. Na wskazany tekst składają się – jak sam podkreśla – cytaty i parafrazy opinii pochodzących z dyskusji czasów międzywojennych, które ponoć nie straciły na aktualności. Ja sam wypowiadam się na ten temat z bardzo podobnej pozycji co Maciej Jońca – również jestem pracownikiem naukowo-dydaktycznym i prowadzę nawet zajęcia z tego samego przedmiotu, tj. z prawa rzymskiego. Mam jednakowoż nieco lepsze zdanie o moich studentach i dlatego też czuję się w obowiązku niejako stanąć w ich obronie.

Podniesiony przez Macieja Jońcę zarzut „przypadkowości” kandydatów na studia prawnicze jest w pewnym sensie uprawniony. Nie ulega raczej wątpliwości że większość licealistów, którzy nie czują powołania do zostania inżynierami lub lekarzami pragnie w pierwszej kolejności studiować właśnie prawo. Bardzo często wybór ten jest po prostu zdroworozsądkowy, bo młodzi ludzie doskonale zdają sobie sprawę z tego, że – nawet mimo niełatwej sytuacji na rynku pracy – studia prawnicze są cały czas tym kierunkiem humanistyczno-społecznym, który daje absolwentowi stosunkowo najlepsze perspektywy, nie determinując wcale jego ścieżki kariery i nie skazując go na prawniczą korporację, lecz otwierając szeroki wachlarz możliwości. Tym samym owa „przypadkowość” polega na tym, że część kandydatów na studia wcale nie widzi siebie w przyszłości w zawodzie prawnika, a te konkretne studia wybiera niejako z ciężkim sercem. Taki a nie inny wybór życiowy znam zresztą z autopsji, bo sam będąc maturzystą dałem pierwszeństwo prawu przed historią właśnie z rozsądku. Powstaje jednakże pytanie, czy owa „przypadkowość” aby na pewno oznacza – co zdaje się sugerować Maciej Jońca – selekcję negatywną pośród kandydatów na studia prawnicze? Czy rzeczywiście merytoryczny poziom studentów prawa jest tak żenujący, jak wskazują afirmatywnie przytaczane przedwojenne wypowiedzi?

Oczywiście poziomu studentów bywa bardzo różny, jednak bardzo wielu zdecydowanie zadaje kłam owej opinii. Młodzi ludzie tuż po maturze, którzy przychodzą na prowadzone przez nas zajęcia, posiadają nierzadko szeroką wiedzę ogólną, rozwijają swoje zainteresowania oraz konsekwentnie realizuje swoje ambicje naukowe i kulturalne. Jeżeli coś ich w tych ambicjach hamuje, to właśnie świadomość tego, jakie są realia rynku i czego będą od nich wymagać te same korporacje, które tak narzekają na profil absolwenta. Niejeden absolwent przekonał się już bowiem, że wykształcenie ogóle i samodzielne myślenie niestety niekoniecznie należą do cech na rynku pożądanych. Studenci są aktywni w kołach naukowych i innych organizacjach akademickich, samorządzie studenckim, stowarzyszeniach politycznych. Tworzą dla siebie samych i swoich koleżanek oraz kolegów szerokie spektrum możliwości. Prawdą jest, że z owych możliwości zapewne ostatecznie korzysta tylko mniejszość, ale czy można założyć, że inaczej wygląda sytuacja na rzekomo ambitniejszych studiach psychologicznych czy filologicznych?

Maciej Jońca stwierdza również, że „wydziały prawa są „przeładowane”, co sprawia, że „postulat indywidualnego dotarcia wykładowcy do studenta w praktyce pozostaje niewykonalny”. Nie do końca wiem, jak w tym zakresie wygląda sytuacja na jego macierzystej uczelni, jednakże na wydziale, na którym ja studiowałem i pracuję zasoby kadrowe pozwalają na indywidualny kontakt z każdym studentem, który tylko ma taką potrzebę; a inicjatywą w tym zakresie wykazuje się bardzo wielu studentów.

Faktem bez wątpienia jest, że – jak podnosi Maciej Jońca – wielu studentów prawa „prześlizguje się przez pięcioletnie studia, nie robią literalnie nic”. Tu jednak znowu rodzi się pytanie, czy system nauczania akademickiego aby na pewno ma skupiać się na niedopuszczaniu do takich sytuacji? W końcu studia wyższe to nie szkoła. Tylko i wyłącznie od dorosłych ludzi, którzy na nie uczęszczają zależy, czy i do jakiego stopnia zechcą korzystać z bogatej oferty, którą daje im uczelnia. Stąd też w odwiecznej dyskusji nad reformą studiów prawniczych warto chyba rozpatrzeć postulat, aby wydział prawa przede wszystkim skupiał się na tworzeniu możliwości, natomiast nie pilnował, żeby przypadkiem nie wypuścić ani jednego absolwenta marnego. Albo takiego, który z różnorakich powodów nie będzie pasował prawniczym korporacjom.

Jan Rudnicki, Adiunkt na WPiA UW