Serwis internetowy co do zasady nie ponosi odpowiedzialności za niezgodne z prawem krajowym komentarze internautów – taką tezę w sprawie Index.hu postawił ETPC. W 2013 r. w wyroku w sprawie Delfi trybunał uznał, że dopuszczalne jest przypisanie odpowiedzialności portalowi za pojawienie się nienawistnych wpisów pod tekstem
Wbrew pozorom wyroki – choć na pierwszy rzut oka wydają się iść w całkowicie odmiennym kierunku – nie są ze sobą sprzeczne.
Porównanie obu sytuacji w dość klarowny sposób pokazuje, w jakich przypadkach – w ocenie strasburskiego trybunału – można pociągnąć do odpowiedzialności przedsiębiorcę prowadzącego internetowy portal za wpisy osób trzecich, które naruszają dobra osobiste, a kiedy nie.

Sprawa Index.hu: portal nie odpowiada

Sytuacja wyglądała następująco: w dwóch serwisach, w tym w Index.hu, opublikowano teksty o spółce, która zajmowała się internetowym trollingiem. Firma ta zachęcała użytkowników do umieszczania w jej serwisie rzekomo bezpłatnych ogłoszeń dotyczących rynku nieruchomości, po czym po upływie 30-dniowego okresu określonego jako bezpłatny umieszczający ogłoszenia otrzymywali wezwanie do zapłaty. To praktyka naruszająca zbiorowe interesy konsumentów w wielu krajach europejskich, także w Polsce i na Węgrzech.
Stąd też na portalu index.hu znalazło się ostrzeżenie przed nieuczciwie postępującym przedsiębiorcą. Materiał był bardzo negatywny, ale jednocześnie z ostrożności procesowej ani razu nie została w nim wymieniona nazwa firmy, o którą chodziło. Pojawiła się dopiero w komentarzach umieszczanych przez internautów. Wśród nich znaleźć można było bardzo negatywne opinie, część z nich można było zakwalifikować jako obraźliwe dla opisywanej w tekście spółki.
Administratorzy Index.hu dość szybko usunęli komentarze, które mogły naruszać dobre imię opisywanej spółki, jednak ta i tak wytoczyła proces portalowi. I przed węgierskimi sądami wygrała. Argumentacja madziarskiego wymiaru sprawiedliwości była taka, że duży portal internetowy ma przecież możliwość bieżącej obsługi komentarzy umieszczanych przez internautów. Jeśli więc stworzone jest jakieś sito, przez które niektóre komentarze przechodzą, a inne nie – to przepuszczenie wpisów naruszających dobra osobiste powoda można uznać za przyczynienie się do tego naruszenia.
Sprawa wskutek skargi właściciela portalu zawędrowała aż przed Europejski Trybunał Praw Człowieka. I strasburscy sędziowie uznali, że węgierskie sądy naruszyły postanowienia europejskiej konwencji praw człowieka. Przede wszystkim stwierdziły, że rozstrzygnięcie o odpowiedzialności portalu naruszyło prawo do swobody wypowiedzi. RAMKA 1 Trybunał podkreślił też, że przedmiotowe wpisy rzeczywiście były negatywne, lecz nie można ich zakwalifikować jako mowę nienawiści czy zachęcanie do popełnienia przestępstwa. W związku z tym odpowiedzialność portalu za naruszenie dóbr osobistych negatywnie ocenianej spółki jest dyskusyjna.
Co więcej: ETPC zwrócił uwagę, że skarżący udowodnili, że podjęli działanie od razu po tym, gdy dowiedzieli się o potencjalnym naruszeniu. Kwestionowane wpisy zostały bowiem wykasowane. Wreszcie trybunał zasugerował, że spółka, której dobra osobiste zostały naruszone, w pierwszej kolejności powinna szukać zaspokojenia u tych, którzy dopuścili się ewentualnie niezgodnego z prawem działania, czyli u samych autorów wpisów. W tym przypadku jednak postanowiono od razu pozwać portal.
W efekcie ETPC uznał, że kara nałożona na Index.hu była bezzasadna, a właściciel strony nie dopuścił się naruszenia. Sformułowano twierdzenie, że portal co do zasady za naruszenia dokonane przez osoby trzecie nie odpowiada, lecz – i to naprawdę istotne – obudowano to zastrzeżeniem, że dzieje się tak „co do zasady”.

Sprawa Delfi: wyrok pozornie odmienny

W wyroku Delfi przeciwko Estonii ETPC uznał, że dopuszczalne jest przypisanie odpowiedzialności portalowi informacyjnemu za pojawienie się nienawistnych wpisów pod tekstem umieszczonym w internecie.
Orzeczenie to odbiło się takim echem, że informowało o nim szeroko nawet polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Powód? Przełamanie ugruntowanej linii orzeczniczej, która wcześniej zwalniała prowadzących portale z odpowiedzialności za wpisy osób trzecich.
Sprawa wyglądała następująco: w serwisie Delfi, który jest czołowym portalem informacyjnym działającym na terenie kilku krajów nadbałtyckich (Estonia, Łotwa, Rosja), pod jednym z artykułów dotyczącym przedsiębiorstwa transportowego SLK internauci zamieścili wiele obraźliwych komentarzy. Bez wątpienia można je było uznać za urągające wszelkim standardom, w tym przede wszystkim naruszające dobre imię SLK. Grożono także głównemu akcjonariuszowi firmy transportowej. Sam artykuł miał negatywny wydźwięk, lecz nie naruszał dóbr osobistych opisywanej spółki.
Komentarze zostały usunięte dopiero po niemal dwóch miesiącach, gdy firma transportowa złożyła pozew do sądu przeciwko Delfi. Ostateczne orzeczenie estońskiego wymiaru sprawiedliwości brzmiało: Delfi ma zapłacić 320 euro za naruszenie dobrego imienia opisywanej spółki. Mimo to właściciele portalu postanowili odwoływać się do sądownictwa międzynarodowego, uznając przypadek SLK za precedensowy i niebezpieczny. Obawiano się, że w estońskim sądownictwie utrwali się linia, zgodnie z którą serwisy internetowe będą ponosić konsekwencje wpisów zamieszczanych przez osoby trzecie.
Jako podstawę skargi do ETPC wskazano naruszenie przez krajowe sądy art. 10 europejskiej konwencji praw człowieka.
Eksperci przewidywali – biorąc pod uwagę wcześniejsze orzecznictwo oraz szeroko postrzeganą wolności wypowiedzi – że sprawa zakończy się po myśli skarżącego. Okazało się zgoła inaczej. Najpierw ETPC jednogłośnie uznał, że estoński sąd nie naruszył art. 10 konwencji, a następnie to rozstrzygnięcie utrzymało się przed Wielką Izbą ETPC (wyrok z 16 czerwca 2015 r., skarga 64569/09).
Trybunał przyjął bowiem, że ograniczenie prawa wolności wypowiedzi w postaci uznania przez estoński sąd odpowiedzialności cywilnej portalu internetowego za zamieszczanie obelżywych wpisów internautów było zasadne i proporcjonalne. W uzasadnieniu wskazano, że Delfi to jeden z największych portali internetowych w Estonii, komentarze były wysoce obraźliwe, a portal nie zapobiegł ich upublicznieniu. Dodatkowo Delfi wręcz czerpało z tego korzyści, gdyż charakterystyka portalu wskazuje na to, że w dużej mierze liczba odsłon rośnie dzięki komentarzom umieszczanym przez internautów i dyskusjom, które rozwijają się pod tekstami. Nie bez znaczenia było również to, że system wstawiania komentarzy był tak zaprojektowany, iż zapewniał komentującym względnie dużą anonimowość (nie musieli się oni rejestrować w bazie ani nie zapisywano automatycznie ich numerów IP). Ponadto zadośćuczynienie zasądzone przez estońskie sądy w postępowaniu cywilnym nie stanowiło dla komercyjnego portalu niewspółmiernej kary.
Trybunał zaznaczył też, że bez wątpienia trudno uznać fakt, iż komentarze ukazały się w internecie, a nie w prasie drukowanej, za okoliczność wyłączającą odpowiedzialność. Opinie w internecie bowiem – w ocenie ETPC – mogą wywoływać jeszcze większe skutki, a tym samym dotkliwiej godzić w dobra osobiste niż tekst wydrukowany. Dlaczego? Wpisy w internecie bywają nieśmiertelne, co oznacza, że użytkownicy sieci po wpisaniu odpowiedniej frazy w wyszukiwarce mogą bez trudu znaleźć informacje o danym podmiocie. Jeśli więc dana osoba – czy to prywatna, czy firma – jest przedstawiona w skrajnie negatywnym świetle, to właśnie internet staje się bardziej bezwzględnym medium niż prasa drukowana czy nawet telewizja.

Podsumowanie

Jak widać, opisane orzeczenia wcale nie stoją ze sobą w sprzeczności. Można uznać, że przypadek Delfi jest wyjątkiem od reguły wskazanej w uzasadnieniu do wyroku w sprawie index.hu.
Pomiędzy sprawami Delfi a index.hu jest jedna szczególnie istotna różnica. Otóż w pierwszym przypadku wśród komentarzy naruszających dobra osobiste można było znaleźć także tak radykalne, że zostały uznane za mowę nienawiści. Niektóre wypowiedzi podżegały do czynów niedozwolonych. Mówiąc wprost: krytykowany akcjonariusz był besztany przez internautów w urągający jakimkolwiek zasadom sposób. W przypadku wpisów na portalu index.hu można zaś było mówić o naruszeniu dóbr osobistych, lecz skala emocji nie była aż tak ogromna. To też ma znaczenie przy ocenie odpowiedzialności przedsiębiorcy za komentarze. Przypadki, w których mamy do czynienia z mową nienawiści, są bowiem sprawdzane znacznie bardziej szczegółowo.
WAŻNE W ocenie ETPC w sprawie Delfi czujność administracji portalu powinna być wzmożona, gdy artykuł w sposób negatywny opisywał firmę. W takich sytuacjach często komentarze są jeszcze bardziej negatywne lub nawet obraźliwe.
WAŻNE Mimo że komentarze były negatywne, to ETPC uznał, że nie można ich zakwalifikować jako mowę nienawiści czy zachęcanie do popełnienia przestępstwa.
! Spółka, której dobra osobiste zostały naruszone, w pierwszej kolejności powinna szukać zaspokojenia swoich roszczeń u tych, którzy dopuścili się ewentualnie niezgodnego z prawem działania, czyli u samych autorów wpisów.
RAMKA 1
Co mówi Konwencja o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności
Art. 10 – Wolność wyrażania opinii
1. Każdy ma prawo do wolności wyrażania opinii. Prawo to obejmuje wolność posiadania poglądów oraz otrzymywania i przekazywania informacji i idei bez ingerencji władz publicznych i bez względu na granice państwowe. Niniejszy przepis nie wyklucza prawa Państw do poddania procedurze zezwoleń przedsiębiorstw radiowych, telewizyjnych lub kinematograficznych.
2. Korzystanie z tych wolności pociągających za sobą obowiązki i odpowiedzialność może podlegać takim wymogom formalnym, warunkom, ograniczeniom i sankcjom, jakie są przewidziane przez ustawę i niezbędne w społeczeństwie demokratycznym w interesie bezpieczeństwa państwowego, integralności terytorialnej lub bezpieczeństwa publicznego ze względu na konieczność zapobieżenia zakłóceniu porządku lub przestępstwu, z uwagi na ochronę zdrowia i moralności, ochronę dobrego imienia i praw innych osób oraz ze względu na zapobieżenie ujawnieniu informacji poufnych lub na zagwarantowanie powagi i bezstronności władzy sądowej.
Problem istotny dla wielu portali / DGP
Co zwiększa ryzyko odpowiedzialności
Na ocenę, czy portal ponosi odpowiedzialność za treść komentarzy osób trzecich, wpływ ma wiele czynników. Wśród nich: wielkość portalu, rozmiar prowadzonej przez niego działalności oraz to, jak szybko następuje reakcja na ewentualne naruszenia prawa
Z orzecznictwa ETPC wynika, że ostateczna ocena zależy od wielu czynników.

Wielkość portalu

Istotne znaczenie ma wielkość portalu, a dokładniej to, czy zatrudnia on pracowników, których zadaniem jest pilnowanie porządku w danym skrawku sieci.
Jeżeli są osoby mające w zakresie swych obowiązków usuwanie komentarzy niezgodnych z prawem, to łatwiej można uznać, że przedsiębiorca zdawał sobie sprawę z problemu, lecz nie zareagował w odpowiedni sposób. Podobnie odpowiedzialność rośnie, w przypadku gdy strona internetowa ma charakter komercyjny i liczba odwiedzin na niej ma przełożenie na przychód właściciela. W takiej sytuacji wymagana jest zwiększona czujność co do treści, jakie umieszczają osoby trzecie.

Sprawne usuwanie

Istotną okolicznością łagodzącą bądź nawet wyłączającą odpowiedzialność jest posiadanie specjalnych filtrów, które automatycznie są w stanie odsiać nienawistne komentarze. Przyjmuje się wówczas, że administratorowi zależy na tym, by tego typu wypowiedzi się nie pojawiały.

Zawartość komentarzy

Wreszcie, najważniejsze jest tak naprawdę to, co w danym przypadku znajduje się w kwestionowanych komentarzach. Trzeba bowiem pamiętać, że odpowiedzialność przedsiębiorcy za treści umieszczone przez osoby trzecie jest możliwa wyłącznie wówczas, gdy wpisy naruszają czyjeś dobra osobiste. Nie jest zakazana krytyka, nawet ostra, a tym bardziej nie może być penalizowane opisywanie sytuacji, które rzeczywiście miały miejsce. Karane jest za to przede wszystkim mowa nienawiści, w tym umieszczanie na stronie gróźb karalnych pod czyimś adresem (jak to miało miejsce w przypadku wspominanego wyżej artykułu umieszczonego na portalu Delfi).
OPINIA EKSPERTA
DGP
ETPC stwierdził, że dla odpowiedzialności podmiotu udostępniającego platformę do wymiany poglądów w internecie istotne są:
Kontekst komentarza – czy komentarz dotyczy okoliczności budzących szerokie zainteresowanie znacznej części społeczeństwa, a tym samym zachęcających do debaty publicznej? Czy administrator przyczynił się do wylewu negatywnych opinii? Konieczna jest więc ocena artykułu, który wywołał te opinie.
Działania podjęte przez administratora portalu – czy właściciel portalu zakazuje umieszczania komentarzy naruszających prawa osób trzecich i informuje o odpowiedzialności za nie? Jak szybka jest jego reakcja w przypadku uzyskania informacji, że komentarz może naruszać prawa innych osób?
Odpowiedzialność autora komentarzy jako alternatywa odpowiedzialności portalu – czy prawo krajowe daje podstawę, aby pociągnąć do odpowiedzialności również autora komentarza? Czy można go namierzyć mimo, że pisze pod pseudonimem (np. system rejestracji na portalu)?
Konsekwencje publikacji komentarzy – czy komentarze były na tyle poważne, że mogły wywołać szkodę w reputacji przedsiębiorstwa? A z innej strony – jakie są konsekwencje orzeczeń sądów krajowych dla wolności wypowiedzi, dla utrzymywania platform pod debaty publiczne?
ETPC podkreślił, że nie można wymagać od portali internetowych (zwłaszcza tych informacyjnych, ocenianych przez pryzmat zawodu dziennikarza), aby przyjmowały na siebie odpowiedzialność za każdą wypowiedź umieszczaną na takim portalu. Ciągłe monitorowanie wypowiedzi internautów jest zbyt daleko idące i zupełnie niepraktyczne, a nawet może osłabić wolność dzielenia się wiedzą przez internet. Wystarczającym narzędziem wyważającym interesy wszystkich stron – internautów, portalu i osób, których prawa mogły zostać naruszone, może być sprawna procedura pozwalająca na szybką reakcję, z usunięciem komentarza włącznie. Jedynie przy „wyraźnie bezprawnych komentarzach” można wymagać, aby portal podejmował działania nawet bez stosownego zawiadomienia o naruszeniu praw. Jednakże definicja „wyraźnie bezprawnych komentarzy” nadal pozostaje otwarta.
Marta Miszczuk radca prawny, rzecznik patentowy, Kancelaria Affre i Wspólnicy / DGP
Co mówią polskie przepisy
Rodzime regulacje w zakresie odpowiedzialności portalu za komentarze internautów są dość ubogie. W zasadzie kluczowe są dwa artykuły ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną. Oba wyłączają odpowiedzialność po spełnieniu odpowiednich kryteriów
Artykuł 14 ust. 1 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną (t.j. Dz.U. z 2013 r. poz. 1422 ze zm.) wskazuje, że nie ponosi odpowiedzialności za przechowywane dane ten, kto udostępniając zasoby systemu teleinformatycznego w celu przechowywania danych przez usługobiorcę, nie wie o bezprawnym charakterze danych lub związanej z nimi działalności, a w razie otrzymania urzędowego zawiadomienia lub uzyskania wiarygodnej wiadomości o bezprawnym charakterze danych lub związanej z nimi działalności niezwłocznie uniemożliwi dostęp do tych danych.
Mówiąc prościej: portal może się w skuteczny sposób zwolnić z odpowiedzialności, jeśli dowiedzie, że nie miał świadomości, iż zamieszczono na jego stronach dane łamiące w jakikolwiek sposób prawo. Ponadto bezpośrednio po powzięciu takiej wiadomości od uprawnionego organu (np. prokuratury) bądź osoby trzeciej (np. tego, czyje dobra osobiste są naruszane) udostępni informacje pomagające zidentyfikować naruszającego (czyli internautę, który zamieścił komentarz).

Zasada „dowiedziałeś się – skasuj”

Z tym przepisem wiąże się procedura zwana notice and take down, którą można sprowadzić do tego, że portal bezpośrednio po dowiedzeniu się o naruszeniu, kasuje dane, które do tego doprowadzają. Innymi słowy, jeśli właściciel serwisu otrzymuje e-mail od firmy, której dobra osobiste są naruszane, powinien bezpośrednio po jego otrzymaniu wykasować komentarz oraz zabezpieczyć informacje o internaucie, który dokonał wpisu. Jednocześnie, jak wynika z orzecznictwa, reakcja musi nastąpić niezwłocznie. Jej szybkość oczywiście zależy od możliwości organizacyjnych przedsiębiorcy prowadzącego portal, ale przyjmuje się, że okres rozpatrywania wniosku osoby, która zgłasza naruszenie dóbr osobistych, wynoszący 12 dni jest zbyt długi. W szczególności gdy do weryfikacji wpisów wcale nie trzeba sprawdzać prawdziwości informacji w nich zawartych, gdyż naruszają one dobra osobiste poprzez umieszczone w nich wyzwiska i groźby (tak chociażby Sąd Okręgowy we Wrocławiu, sygn. akt I C 988/13).
WAŻNE Po otrzymaniu informacji od firmy, której dobra osobiste są naruszane, właściciel serwisu powinien bezpośrednio, niezwłocznie po jego otrzymaniu, wykasować bezprawny komentarz. Ma też obowiązek zabezpieczenia informacji o internaucie, który dokonał wpisu.
Czy i kiedy wydać dane hejtera
Dyskusyjne jest to, czy informacje o danych personalnych osób, które naruszają dobra osobiste, trzeba wydać żądającemu tego, czy tylko prokuraturze. W tej kwestii można znaleźć bardzo różne orzeczenia
Jeśli naczelnym celem jest uniknięcie odpowiedzialności za wpis internauty, bez wątpienia bezpieczniejszym rozwiązaniem jest udostępnienie informacji o hejterze. Tyle że wiele portali tego nie robi, wskazując, że chroni dane osobowe swoich użytkowników (inna praktyka potrafi wywołać bunt wśród internautów).
Co jednak istotne, korzystne dla przedsiębiorców przy interpretacji art. 14 ust. 1 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną jest orzecznictwo Sądu Najwyższego. W często przywoływanym wyroku z 8 lipca 2011 r. (sygn. akt IV CSK 665/10) SN wskazał, że świadczący drogą elektroniczną usługi polegające na umożliwieniu bezpłatnego dostępu do utworzonego przez siebie portalu dyskusyjnego nie ma obowiązku zapewnienia możliwości identyfikacji usługobiorcy dokonującego wpisu na tym portalu i nie ponosi odpowiedzialności za naruszenie dóbr osobistych, chyba że wiedział, iż wpis narusza te dobra, i nie usunął go niezwłocznie.
! Z orzecznictwa wynika, że świadczący drogą elektroniczną usługi polegające na umożliwieniu bezpłatnego dostępu do utworzonego przez siebie portalu dyskusyjnego nie ma obowiązku zapewnienia możliwości identyfikacji usługobiorcy dokonującego wpisu na tym portalu.
Kontrola następcza czy prewencyjna
Polskie prawo nie wskazuje precyzyjnie, jakie są obowiązki w zakresie moderacji. Kontrola taka co do zasady ma bardziej charakter następczy niż prewencyjny. Jednak wymagania wobec dużych podmiotów mogą być większe
Tarczą ochronną dla podmiotów prowadzących portale może być także art. 15 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną. Zgodnie z nim ci, którzy świadczą usługi określone w art. 12–14 ustawy (w praktyce chodzi o usługi obejmujące transmisję w sieci telekomunikacyjnej), nie są zobowiązani do sprawdzania przekazywanych, przechowywanych lub udostępnianych danych. W efekcie polski ustawodawca zdecydował się na kontrolę następczą, a nie prewencyjną. Tyle że trzeba poczynić istotne zastrzeżenie: art. 15 nie będzie miał zastosowania wtedy, gdy przedsiębiorca (czyli np. pracownik moderujący komentarze) dostrzeże naruszenie prawa. W tej sytuacji już nie można zasłonić się brakiem obowiązku co do sprawdzenia zgodności z prawem umieszczonych w serwisie danych.
Dlatego też sądy nakładają większe wymagania na przedsiębiorców prowadzących duże portale i zatrudniających liczny personel. PRZYKŁAD 1 Przyjmuje się, że zadaniem moderatorów jest bieżące kontrolowanie tego, co się dzieje na stronie. I tak jak powołanie się na art. 15 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną w niemal wszystkich przypadkach będzie skuteczne dla osoby, która prowadzi niewielką stronę, np. z przepisami kulinarnymi, tak trudniej będzie na tej podstawie uchronić się od odpowiedzialności dużej firmie.
PRZYKŁAD 1
Duży musi starać się bardziej
Zarówno na małym blogu, jak i w dużym serwisie informacyjnym pojawia się tekst o znanej aktorce. W komentarzach na obu stronach można znaleźć negatywne komentarze. Aktorka pozywa zarówno blogera, jak i wydawcę portalu, nie informując wcześniej o naruszeniu jej dóbr osobistych.
Bloger broni się, że nie wiedział o naruszeniu i powołuje się na art. 15 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną. Sąd daje wiarę jego zeznaniom. Na podobną podstawę prawną powołuje się wydawca dużego portalu. Ten jednak musi znacznie dokładniej uzasadnić powody, dla których komentarz nie został usunięty. Zatrudnia bowiem 10 osób, których głównym zadaniem jest czytanie i moderowanie komentarzy. Portal powinien więc uzasadnić, dlaczego w tym przypadku kontrola nie zadziałała. Dopiero wówczas ma szansę wykazać przed sądem, że nie ponosi odpowiedzialności za naruszenie dóbr osobistych zamieszczonych w komentarzu internauty.
DGP
PRZYKŁAD 2
Ocena krytyczna nie jest bezprawna
Firma A żąda usunięcia wpisu zamieszczonego pod tekstem na jednym z portali. Treść komentarza brzmi: „Produkty firmy A są bardzo słabej jakości, szybko się psują, więc nie są warte swojej ceny”. Właściciel portalu odmawia usunięcia wpisu. Mimo to nie będzie odpowiadał za naruszenie dóbr osobistych, gdyż wpis bez wątpienia nie jest bezprawny. Jest opinią, do której internauci mają pełne prawo.
Czy zawiadamiający musi wskazywać treści do usunięcia
Wątpliwości zarówno w orzecznictwie, jak i w doktrynie budzi to, jak ma wyglądać zawiadomienie o naruszaniu dóbr osobistych przez komentarze. Ostatnie orzeczenia wskazują, że można wskazać nawet wszystkie wpisy, a to właściciel portalu powinien zweryfikować, które są bezprawne
Jest to wątek o tyle istotny, że zgodnie z polskimi regulacjami co do zasady właśnie od chwili powzięcia wiadomości o bezprawności umieszczonych wpisów można mówić o odpowiedzialności przedsiębiorcy prowadzącego portal.
W praktyce pytanie brzmi: czy ten, czyje dobra osobiste są naruszane, musi wskazać konkretne wpisy internautów, czy też może jedynie ogólnie poinformować o sytuacji. Oczywiście pierwszy wariant byłby korzystniejszy dla właścicieli portali. W ostatnich miesiącach jednak dominujące stało się to drugie podejście.
Jako że kluczowe orzeczenie dla postrzegania tego tematu zapadło w bardzo interesującym stanie faktycznym, warto sprawę przybliżyć.
Serwis plotkarski Pomponik opublikował artykuł o znanej dziennikarce Jolancie Pieńkowskiej, w którym wskazano, że ma ona bardzo drogą torebkę. W ocenie Pieńkowskiej zarówno tekst, jak i komentarze umieszczone pod nim przez internautów naruszyły jej dobra osobiste. W związku z tym dziennikarka zażądała usunięcia wszystkich komentarzy, wskazując, że naruszają one jej dobra osobiste. Serwis tego nie zrobił.
Sprawa znalazła swój finał w sądzie. Powódka żądała przeprosin oraz zapłaty 100 tys. zł na cel społeczny.

Wskaże wszystkie, moderator zweryfikuje

Sądy obu instancji stwierdziły, że artykuł redakcyjny umieszczony w serwisie Pomponik nie naruszył dóbr osobistych dziennikarki, gdyż informacja o garderobie osoby publicznej, nawet jeśli podszyta ironią, jest dopuszczalna i może interesować czytelników – o czym zresztą świadczyły komentarze pod tekstem. Te ostatnie jednak już dobra osobiste powódki bezwzględnie naruszały.
Pojawił się jednak problem. Strona pozwana przekonywała, że nie otrzymała informacji o tym, które komentarze naruszają dobra osobiste dziennikarki, gdyż ta nie wskazała konkretnych, lecz wszystkie. Tej argumentacji jednak sądy nie podzieliły.
„Zawiadomienie powódki, zgodnie z którym wszystkie zamieszczone pod opublikowanym artykułem komentarze miały charakter bezprawny, spełniało znamiona uzyskania wiarygodnej wiadomości o bezprawnym charakterze danych” – napisano w uzasadnieniu wyroku Sądu Okręgowego w Krakowie (sygn. akt I C 628/14).
Sąd wskazał również, że konieczność przeanalizowania kilkudziesięciu czy nawet kilkuset wpisów, w sytuacji w której naruszenie dóbr osobistych powódki nie dotyczyło pojedynczego komentarza, nie może zostać uznane za wymóg zbyt daleko idący czy nazbyt obciążający stronę pozwaną. W sytuacji gdy duża część komentarzy okazałaby się bezprawna, możliwe było też całkowite wyłączenie możliwości komentowania danego artykułu.

Zamiast 100 tys. zł zasądzone 2 tys.

Stanowisko to podzielił również Sąd Apelacyjny w Krakowie (wyrok z 23 kwietnia 2015 r., sygn. akt I ACa 161/15). Pieńkowska więc wygrała. Co jednak istotne, zamiast żądanych 100 tys. zł zasądzono zapłatę zaledwie 2 tys. zł. W praktyce więc sądy, co prawda, uznały, że przedsiębiorca nie wypełnił wymogu nałożonego na niego na podstawie art. 14 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną, lecz zarazem naruszenie to nie było aż tak poważne, jak sugerowała to powódka.
WAŻNE Konieczność przeanalizowania kilkudziesięciu czy nawet kilkuset wpisów w sytuacji, w której naruszenie dóbr osobistych powódki nie dotyczyło pojedynczego komentarza, według najnowszej linii orzeczniczej nie jest wymogiem zbyt daleko idącym czy nazbyt obciążającym stronę pozwaną.
OPINIE EKSPERTÓW
Czy i jak moderowane są komentarze
Szymon Ostrowski szef redakcji Forsal.pl / DGP
Nieodpowiednie wpisy są ukrywane bądź blokowane. Nieodpowiednie to znaczy takie, które łamią prawo – wyrażają groźby karalne lub pomawiają osobę albo firmę.
Sprawy sądowej nie miałem. Jednak lata pracy przy redagowaniu serwisów biznesowych przekonały mnie, że czasem firmy w walce o dobry wizerunek idą trochę za daleko. Oczywiście na prośbę zainteresowanego usuwaliśmy komentarze obraźliwe i wulgarne. Kilka razy jednak się zdarzyło, że pojawiały się prośby o usunięcie komentarzy, w których internauci mówili źle o produktach firmy. Przekazywali jednak subiektywne opinie. Na takie prośby reagować nie możemy. Jeśli komuś nie podoba się jakiś produkt, ale nie obraża firmy, to takiego komentarza nie musimy usuwać.
Rafał Drzewiecki Grupa Onet.pl (odpowiedzialny za kanał social media i fora internetowe) / DGP
Onet nie moderuje komentarzy przed ich publikacją – zgodnie z prawem reagujemy na zgłoszenia użytkowników. Każdy wpis na forum ma przycisk, którym można poinformować obsługę o potencjalnych nieprawidłowościach – taki przycisk powinien być standardem. Na forum Onetu mamy bardzo rozwiniętą społeczność, która szybko reaguje na wszelkiego rodzaju naruszenia. Wyjątkiem są wulgarne komentarze, które usuwane są przez automatyczne filtry na podstawie ustalonych fraz. Głównym sposobem walki o jakość dyskusji na forum jest promowanie wartościowych, popularnych komentarzy. Są one wychwytywane przez specjalny algorytm i umieszczane najwyżej na forum.
Olgierd Rudak redaktor Czasopismo.Legeartis.org / DGP
Z moderacją „trudnych” komentarzy nie mam najmniejszego problemu, a to dlatego, że sam jestem aktywnym komentatorem we własnym serwisie. Czytam 99 proc. wpisów na bieżąco – zatem lokalizacja takiej treści nie sprawia mi żadnego kłopotu. Inna sprawa, że mam raczej dobrze wychowanych użytkowników, którzy nawet jeśli piszą ostro, to nigdy nie przekraczają granic prawa lub zdrowego rozsądku. Nieliczne wypowiedzi moderuję, czyli usuwam same wulgarne frazy – myślę, że nie warto usuwać całych.
Na szczęście pretensje osób trzecich mógłbym policzyć na palcach jednej ręki – a mówię o prawie dziesięciu latach pisania bloga. Nie gromadzę żadnych danych osobowych o użytkownikach, a także uważam, że na podstawie art. 18 ust. 6 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną należy je udostępniać tylko i wyłącznie wskazanym przez prawo organom ścigania.
Czy opinie pod tekstem mogą być uznane za listy do redakcji
Gdyby za takie je uznano – to można byłoby dowieść, że to redakcja ponosi odpowiedzialność. Polskie sądy jednak na razie odrzucają tę koncepcję
Koncepcja listów do redakcji została zastosowana przez węgierski sąd w sprawie index.hu. Były także próby stosowania jej w Polsce. Próbował ją wprowadzić nad Wisłą mecenas Roman Giertych. Na razie bezskutecznie.

Próba zmiany linii

O co chodzi? Otóż ochrona portali internetowych przed odpowiedzialnością opiera się na tym, że komentarze są zamieszczane przez osoby trzecie nijak niezwiązane z przedsiębiorcą prowadzącym stronę, a co za tym idzie, odpowiedzialność powinna spoczywać na tym, kto komentarz napisał i opublikował. Portal jest bowiem jedynie stworzoną dla użytkowników platformą do samodzielnego publikowania swoich treści. Gdyby jednak przyjąć założenie, że komentarz jest listem do redakcji, to już ta redakcja za jego opublikowanie ponosiłaby odpowiedzialność.
Warto na potrzeby wyjaśnienia przypomnieć sprawę między firmą Axel Springer, wydawcą Faktu, a Romanem Giertychem. Otóż w 2010 r. na portalu fakt.pl został opublikowany artykuł opisujący działalność Romana Giertycha. Pod artykułem znajdowało się wiele komentarzy internautów, część z nich była wulgarna. Mecenas pozwał wydawcę fakt.pl, domagając się przeprosin oraz 8 tys. zł zadośćuczynienia. Przedsiębiorca bronił się, twierdząc, że wcześniej nie wiedział o problemie. Wskazywał przed Sądem Okręgowym w Warszawie, że gdyby tylko został poinformowany o treściach uderzających w byłego polityka, na pewno zareagowałby. Temu stanowisku sąd dał wiarę, uznając, że na podstawie wcześniej wspomnianych art. 14 i 15 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną powództwo należy oddalić.
Niekorzystnie dla mec. Giertycha orzekł także Sąd Apelacyjny w Warszawie. Uznał on, że nie zostało w toku postępowania dowiedzione, że wydawca fakt.pl wiedział o wpisach naruszających dobre imię powoda.
Roman Giertych postanowił wnieść skargę kasacyjną (sygn. akt I CSK 128/13). Wskazywał, że komentarze internautów umieszczane pod internetowymi wydaniami artykułów prasowych należy traktować jako listy do redakcji, a co za tym idzie – to wydawca ponosi za nie odpowiedzialność.
Pełnomocnik Axel Springer bronił się, że konstrukcja stworzona przez stronę powodową jest niewłaściwa, gdyż w przypadku listów do redakcji newralgicznym momentem jest decyzja przedsiębiorcy o publikacji listu bądź jego odrzuceniu. W przypadku zaś komentarzy umieszczanych na stronie internetowej w żadnym momencie nie była przeprowadzana selekcja treści, które następnie wyświetlały się na stronie.

SN: pozorna wygrana

Sąd Najwyższy skargę mec. Giertycha jednak uwzględnił. Co jednak ważne, nie opowiedział się za koncepcją traktowania komentarzy internautów jako listów do redakcji. Powodem uwzględnienia skargi kasacyjnej było to, że w ocenie SN sąd apelacyjny powinien dokładniej zweryfikować, czy wydawca wiedział o komentarzach naruszających dobre imię powoda. Sędzia Jan Górowski wskazywał przy tym, że skoro w komentarzach pojawiły się wulgaryzmy, które system filtrujący komentarze powinien usunąć, ale ich nie usunął, to należy uznać, że Axel Springer, być może, miało prosty dostęp do treści naruszających prawo. W efekcie SN przekazał sprawę do ponownego rozpoznania.

Komentarz to nie materiał prasowy

Sąd apelacyjny ponownie uznał, że pozwany przedsiębiorca ma rację i nie ponosi odpowiedzialności za obraźliwe treści umieszczone w jego serwisie, gdyż o nich nie wiedział.
W uzasadnieniu do wyroku z 27 lutego 2015 r. (sygn. akt VI ACa 262/14) wskazano m.in., że odpowiedzialności pozwanego nie można było rozpatrywać w płaszczyźnie odpowiedzialności wydawcy, pozwanemu nie można było bowiem przypisać statusu wydawcy wpisów dokonywanych przez użytkowników portalu. „W internetowym portalu dyskusyjnym o powszechnej dostępności możliwość zamieszczenia przez użytkowników sieci własnych opinii czy informacji, bez uprzedniej zgody redakcji czy też wydawcy dziennika internetowego Fakt, a także zgody administratora serwisu internetowego, wyróżnia ten szczególny charakter komunikatora, który już z tego względu nie może być traktowany jako materiał prasowy” – zaznaczył Sąd Apelacyjny w Warszawie. Sąd uznał, że listy do redakcji są materiałem prasowym pod warunkiem, że zostały przesłane do redakcji w celu ich opublikowania, za publikacje których ponosi odpowiedzialność redaktor naczelny. A ze względu na to, iż użytkownicy portalu internetowego nie przesyłają redakcji dziennika swoich opinii i komentarzy w celu opublikowania, lecz sami decydują o takiej publikacji, wyłączona jest możliwość traktowania ich treści jako materiału prasowego.
To rozstrzygnięcie wyjątkowo korzystne dla przedsiębiorców, gdyż oznacza, że komentarze umieszczone na portalu nie muszą spełniać restrykcyjnych wymogów ustawy z 26 stycznia 1984 r. – Prawo prasowe (t.j. Dz.U. z 1984 r. nr 5, poz. 24 ze zm.).
WAŻNE W ocenie Sądu Apelacyjnego w Warszawie wydawcy portalu nie można przypisać statusu wydawcy wpisów dokonanych przez użytkowników portalu.
! Użytkownicy portalu internetowego nie przesyłają redakcji dziennika swoich opinii i komentarzy w celu opublikowania, lecz sami decydują o takiej publikacji. Wyłączona jest zatem możliwość traktowania ich treści jako materiału prasowego.
Bloger też odpowiada
Żaden przepis prawa nie ogranicza odpowiedzialności jedynie do największych graczy na rynku. Opisane regulacje dotyczą więc także mniejszych przedsiębiorców, a niekiedy mogą być istotne również dla blogerów
Większość spraw sądowych związanych z odpowiedzialnością portalu za treści komentarzy dotyczy dużych serwisów, za którymi stoją najczęściej czołowi polscy wydawcy. Świetnym przykładem, że konsekwencje mogą ponosić także blogerzy, jest sprawa Andrzeja Jeziora. Był radnym, prowadził bloga o życiu Ryglic. Sąd Okręgowy w Tarnowie w 2011 r. uznał, że odpowiada on za bezprawne wpisy innych osób na jego blogu – i to nawet mimo że bezpośrednio po ich zauważeniu usunął je.

Zwrot w apelacji

Na szczęście dla Jeziora Sąd Apelacyjny w Krakowie w wyroku z 19 stycznia 2012 r. (sygn. akt I ACa 1273/11) zmienił wyrok, wskazując, że w tym konkretnym przypadku nie można dochodzić odpowiedzialności od blogera.
W sprawę mocno zaangażowała się Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Jak czytamy na stronie organizacji, sąd apelacyjny wskazał, że Andrzej Jezior wypełnił obowiązki nałożone na niego mocą art. 14 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną. Gdy tylko zobaczył, że na stronie ukazał się jawnie obraźliwy komentarz, usunął go z serwisu. Sąd podkreślił w tym miejscu, że art. 14 nakazuje podejmowanie przez administratorów w takich przypadkach jedynie działań następczych, nie obliguje natomiast do prewencyjnej kontroli zamieszczanych komentarzy.

Czy logowanie jest obowiązkowe

Sąd apelacyjny zanegował też stanowisko sądu pierwszej instancji, który uznał, że bloger powinien był wprowadzić obowiązek logowania się przez internautów przed dodaniem komentarza.
– Nie ma po stronie administratora obowiązku wprowadzania mechanizmów ujawniających tożsamość użytkowników portalu. Nie można także z obecnych przepisów wyprowadzić wymogu całkowitego zablokowania możliwości dodawania wpisów przez internautów czy narzucenia określonego trybu umieszczania komentarzy – wyjaśnił, uzasadniając wyrok drugiej instancji, sędzia Paweł Ryglik.
Niezależnie od pomyślnego rozstrzygnięcia sprawy, pokazuje ona, że informacje dotyczące ewentualnej odpowiedzialności za wpisy internautów przez portal powinny być istotne nie tylko dla dużych firm, lecz także dla tych mniejszych, a nawet dla w ogóle nieprowadzących działalności gospodarczej blogerów.
PRZYKŁAD 3
Komentarz to nie list
Na portalu zamieszczono komentarz obraźliwy dla pewnego polityka. Ten wniósł pozew do sądu, domagając się odszkodowania od wydawcy. Przedsiębiorca o negatywnym wpisie dowiedział się dopiero z pozwu. Natychmiast go usunął. Polityk jednak przekonuje, że komentarz zamieszczony w internecie podlega pod rygory ustawy - Prawo prasowe, a co za tym idzie, wydawca nie zachował należytej staranności i rzetelności i nie powinien w ogóle publikować komentarza, traktując go jako list do redakcji.
Polityk ma jednak małe szanse na wygraną. Z dotychczasowego orzecznictwa sądowego wynika, iż koncepcja sugerowana przez polityka jest niesłuszna. Użytkownicy portalu internetowego nie przesyłają swoich opinii i komentarzy redakcji portalu, by ta zdecydowała o publikacji, lecz sami je zamieszczają.
PRZYKŁAD 4
Małemu więcej ujdzie na sucho
Na jednym z blogów został zamieszczony komentarz naruszający dobra osobiste pewnej osoby. Wysłała ona e-mail blogerowi, żądając usunięcia negatywnego wpisu. Żądanie zostało spełnione po dwóch tygodniach, bo prowadzący bloga był na 14-dniowym urlopie.
W takiej sytuacji nie będzie on odpowiadał za naruszenie dóbr osobistych, jako że usunął wpis niezwłocznie po uzyskaniu informacji o jego istnieniu. Odpowiedzialność osoby fizycznej prowadzącej samodzielnie stronę jest bowiem rozpatrywana mniej restrykcyjnie. Inaczej by było, gdyby ktoś prowadził komercyjnego bloga i zatrudniał moderatorów do obsługi komentarzy. W takiej sytuacji urlop nie miałby większego znaczenia, chyba że informacja o naruszeniu zostałaby przesłana wyłącznie na prywatny adres prowadzącego serwis.