Nawet jeśli z powodu opóźnień we wdrażaniu przepisów Polska będzie musiała zwracać fundusze europejskie, to beneficjenci nie stracą pieniędzy. Konsekwencje weźmie na siebie Skarb Państwa
ikona lupy />
Wiedząc o kontroli, zamawiający starają się bardziej / Dziennik Gazeta Prawna
Do 18 kwietnia 2016 r. mamy czas na implementację nowej dyrektywy w sprawie zamówień publicznych (2014/24/UE). Szanse na to są coraz mniejsze, a konsekwencje zaniechania mogą być bardzo poważne. Komisja Europejska będzie bowiem mogła uznać, że kwoty wydane niezgodnie z unijnymi regulacjami nie stanowią wydatków kwalifikowanych. A to oznacza, że nie będą mogły zostać rozliczone.
Beneficjenci funduszy europejskich mogą jednak spać spokojnie. Konsekwencje ewentualnych opóźnień weźmie na siebie Skarb Państwa.
– Jeżeli nie zdążymy z wdrożeniem tych przepisów, to rzeczywiście mogą się pojawić negatywne skutki dla budżetu. Nie poniosą ich jednak beneficjenci dofinansowania. Oni będą przecież działać zgodnie z polskim prawem, choć już niekoniecznie z nowymi dyrektywami. Dlatego ciężar finansowy weźmie na siebie budżet państwa – zadeklarował wczoraj Grzegorz Borkowski z Departamentu Koordynacji Wdrażania Funduszy Unii Europejskiej Ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju.
Słowa te padły podczas zorganizowanego przez Urząd Zamówień Publicznych seminarium „Kontrola zamówień publicznych”.
Taryfikator w rozporządzeniu
Właśnie przy zamówieniach współfinansowanych ze środków unijnych kontrole odgrywają szczególne znaczenie. Jeśli bowiem zostanie stwierdzone jakiekolwiek naruszenie, zamawiający musi liczyć się z nałożeniem korekt finansowych. Ich wysokość określa specjalny taryfikator przygotowany przez MIiR. Dotychczas dokument ten był po prostu dołączany do umowy o dofinansowanie. W przypadku nowej perspektywy 2014–2020 będzie to już rozporządzenie, a więc prawo bezwzględnie obowiązujące.
Korekty wynoszą od 2 proc. do 100 proc. przyznanego dofinansowania. Nałożenie ich wiąże się często z olbrzymimi kontrowersjami. Tymczasem jedyną pewną drogą na podważenie wyników kontroli jest pozew do sądu powszechnego. Tu jednak na wyrok czeka się latami. Właśnie z tego powodu pojawił się pomysł, by korekty nakładać w formie decyzji administracyjnych, które podlegałyby kontroli dużo szybszych sądów administracyjnych. Jak jednak zapowiedział na poniedziałkowym seminarium Grzegorz Borkowski, MIiR nie przewiduje w tej mierze zmian.
Choć błędy w przetargach wciąż się pojawiają, to jednak jest ich dużo mniej niż przed kilkoma laty. Potwierdza to statystyka regionalnych izb obrachunkowych. W 2014 r. wykryły one ok. 14 tys. nieprawidłowości, z czego ok. 10 proc. związanych było z zamówieniami publicznymi. Dla przykładu – w 2014 r. RIO znalazły 74 przetargi, w których nie opublikowano obowiązkowych ogłoszeń o udzieleniu zamówienia i zawarciu umowy.
– To znaczna poprawa, bo jeszcze 7–8 lat temu takich przypadków było trzy razy więcej – komentował Mateusz Winiarz, zastępca prezesa Regionalnej Izby Obrachunkowej w Krakowie.
– Oczywiście wciąż można spotkać się z sytuacjami, że zamawiający nie sporządza specyfikacji, bo uznaje ją za niepotrzebną, albo uważa, że do przetargu ograniczonego może dopuścić pierwszych 10 przedsiębiorców. Są to już jednak bardzo odosobnione przypadki – zaznaczył.
Co ciekawe, najwięcej naruszeń wykrytych przez RIO w 2014 r. dotyczyło zatrzymania bądź też zwrotu wadium, zwłaszcza w sytuacjach nieuzupełnienia dokumentów przez wykonawców. Przepis ten został w ub.r. zmieniony, ale wcześniej przez lata budził kontrowersje.
Jawność wskazana
Wśród zamówień szczególnie drobiazgowo kontrolowane są zamówienia informatyczne. Podczas seminarium wspominano chociażby głośny przetarg na system informatyczny dla Państwowej Komisji Wyborczej, który zawiódł podczas wyborów samorządowych. Padł też przykład postępowania na wsparcie eksploatacji kompleksowego systemu informatycznego ZUS, którego wartość wynosi 731 mln zł. Przed tygodniem Krajowa Izba Odwoławcza wydała uchwałę, która podtrzymała dotyczące go wyniki kontroli Urzędu Zamówień Publicznych. A te były dla ZUS wyjątkowo niekorzystne. Zdaniem kontrolerów warunki udziału w tym przetargu sformułowano tak, że ostatecznie mogła je spełnić tylko jedna firma.
Chodziło m.in. o wymagania wobec osób, które miały realizować zamówienie. Wykonawcy mieli dysponować 87 pracownikami skierowanymi do tego konkretnego zlecenia. Niektórzy mieli posiadać ośmioletnie doświadczenie informatyczne i jednocześnie znać zasady rozliczania składek na ZUS oraz sposób wypełniania dokumentów ubezpieczeniowych.
– Prezes UZP powołał biegłego do oceny, czy warunki te nie były nadmierne w stosunku do zamierzonego celu, czyli wyłonienia wykonawcy zdolnego do wykonania zamówienia. Biegły zakwestionował je, uznając, że nie są niezbędne. Ustalił jednoznacznie, że łącznie wszystkie wymagania mógł spełnić tylko jeden wykonawca na rynku – zauważył Daniel Wiciński, dyrektor Departamentu Kontroli Doraźnej UZP.
Jednak przedstawiciele ZUS zwracali uwagę, że żadna z firm informatycznych nie zakwestionowała tych wymagań poprzez wniesienie odwołania do KIO. Zdaniem UZP nie przesądza to jednak w żaden sposób o ich prawidłowości.
W wielu przetargach odwołania takie są jednak składane i tym samym funkcję kontrolną pełni również KIO. Kluczowa jest tutaj jawność postępowania. Tymczasem, jak wynika z projektu nowej ustawy – Prawo zamówień publicznych, jawność ta ma zostać poważnie ograniczona. Chociaż UZP zrezygnował z całkowitego jej zniesienia – co było planowane w pierwszej wersji projektu – to jednak wykonawcy będą wiedzieli mniej i później. Wgląd do ofert konkurencyjnych firmy mają mieć dopiero po wyborze ofert (dzisiaj po ich otwarciu).
– W mojej ocenie warto poddać jednak tę propozycję spokojnej refleksji i zastanowić się, czy zmiana istniejącej od początku systemu zamówień publicznych zasady jawności wymaga korekty. Zwłaszcza że dorobiliśmy się bogatego i spójnego orzecznictwa w tym zakresie, a sami zamawiający dobrze radzą sobie z oceną, czy dane informacje stanowią tajemnicę przedsiębiorstwa i wymagają utajnienia – zwróciła uwagę Magdalena Grabarczyk, wiceprezes KIO.