Są dwie szkoły rządzenia. Jedni uważają, że lepiej w zgodzie i po cichu pchać wózek do przodu, niezależnie od tego, co na tym wózku wiozą. Robota jest zrobiona, wszyscy zadowoleni, a co z tego zostanie na później – mniej istotne. Tę metodę przywykło się nazywać koncyliacyjną, a jej wyznawcy na sztandarach niosą – słuszne skąd inąd – hasło „zgoda buduje, niezgoda rujnuje”.
Druga to metoda konfrontacyjna. Zanim cokolwiek się dokona, między rządzącymi odbywa się przepychanka. Nikt nie chce ustąpić w przekonaniu, że jego racja jest jedynie słuszna. Rozum i zbliżający się zmierzch każe jednak dojść wreszcie do jakichś ustaleń: zgoda, brak zgody czy kompromis. Wieziemy na wózku co nam wpadnie pod rękę, czy też usiłujemy dowieźć do celu tylko to, co cenne. Ale – co ważne – za ostateczną decyzję odpowiada ten, kto się przy niej upierał. Odium porażki bierze na siebie.
Prezydentura Bronisława Komorowskiego to ewidentnie pierwszy model. Z prawa weta Pan Prezydent korzysta średnio raz do roku (w 2014 tylko w sprawie jednej ustawy – o ochronie gruntów rolnych – przy 193 podpisanych). Jeśli ma wątpliwości konstytucyjne, pozwala ustawie wejść w życie, choć jednocześnie skarży ją do trybunału. W ten sposób wilk jest syty, a owca cała. Koalicja wprowadza w życie to, co chce, a prezydent może odgrywać rolę tego, który – w myśl konstytucji – czuwa nad jej przestrzeganiem. Nikt mu przecież nie zarzuci, że nie czuwa. Nawet jeśli obowiązują przepisy z nią niezgodne – to piłka jest po stronie Trybunału Konstytucyjnego. To on od blisko roku – np. w przypadku ustawy o niebezpiecznych przestępcach – zwleka przecież z wydaniem wyroku.
Lech Kaczyński w ciągu blisko pięciu lat prezydentury sięgał po weto 18 razy. Można powiedzieć, że działał politycznie – chciał wkładać kij w szprychy rządu PO. I jest w tym sporo racji, choć przecież podpisał jednocześnie ponad 800 ustaw. Pytanie więc, czy prezydent powinien zajmować się wkładaniem kija w rządowe szprychy, czy też podpisywaniem jak leci tego, co koalicja uchwaliła – żeby wózek sprawnie się toczył? Jeśli sądzić po sondażach, dużo lepsza jest metoda koncyliacyjna. Bronisław Komorowski od dawna oblega przecież pierwsze miejsca wśród polityków, którym Polacy najbardziej ufają. A Lech Kaczyński budzi spory, choć dawno nie żyje.
W tym układzie jednak ktoś, kto nie orientuje się w konstytucyjnych fundamentach ustroju RP, może mieć poważny dysonans poznawczy: czy prezydent jest jeszcze władzą osobną od parlamentu? Czy może już jego notariuszem albo trzecią izbą?