Adw. Radosław Baszuk: W głośnych procesach adwokat musi znaleźć w sobie z jednej strony siłę, by sprostać medialnemu szaleństwu, z drugiej wewnętrzny spokój, by nie dać się mu uwieść.

Ewa Maria Radlińska: Sporo ostatnio tych medialnych procesów: Katarzyna W., Joanna L., Dariusz K., czy Zuzanna M. i Kamil N. Taka sprawa to wygrana na loterii i ustawia obrońcę już na całe zawodowe życie?

Adwokat Radosław Baszuk: Głośne medialne sprawy, szczególnie w sprawach karnych, gdzie osoba obrońcy jest z natury rzeczy bardziej eksponowana, pomagają w karierze, w osiągnięciu wysokiej pozycji zawodowej a później w jej utrzymaniu. Oczywiście, dobrze jest taką sprawę wygrać. Nie wszystkie sprawy jednak są do wygrania. Wtedy należy przynajmniej zostawić po sobie dobre, a najlepiej bardzo dobre wrażenie. W przestrzeni publicznej doskonale funkcjonuje stereotyp: znana sprawa – znany adwokat, znany adwokat – dobry adwokat.

EMR: I tak jest?

RB: To nie zawsze prawda, ale zawsze działa. Pojawia się zainteresowanie mediów, zaproszenia, wywiady, tzw. „setki”, pozycja zawodowa rośnie, rośnie zainteresowanie potencjalnych klientów. To przekłada się także na postrzeganie adwokata w wymiarze ekonomicznym a zatem na wysokość jego honorariów.

EMR: Czy więc popularność medialna otwiera adwokatom wszystkie drzwi?

RB: Z różnych powodów nie do końca. W części środowiska powoduje uczucie zawiści. Sędziowie i prokuratorzy zachowują na szczęście w tym wypadku zdrowy sceptycyzm. Znaczna część z nich potrafi zauważyć różnicę pomiędzy dobrym i dlatego znanym a tylko znanym adwokatem.

EMR: Gwarancja, że sprawa jest czy będzie medialna, przyciąga pana czy powoduje obawy?

RB: I przyciąga i powoduje obawy. Głośne, ważne, społecznie zauważalne procesy sądowe – przecież dla takich chwil wykonujemy ten zawód. To nie musi być próżność, czyli ulubiony grzech Ala Pacino w filmie „Adwokat diabła”, choć kto z nas jest od niej wolny? To poczucie, że mamy a przynajmniej możemy mieć coś do powiedzenia w istotnych sprawach, wokół których toczy się publiczna debata. I szansa, że taki głos zostanie usłyszany. Z drugiej strony, w sprawach głośnych z uwagi na osoby w nich występujące, często utożsamia się medialnie obrońcę z jego klientem, co nie zawsze będzie satysfakcjonujące dla adwokata. Uwaga ta nie odnosi się do charakteru zarzucanego czynu, ale do cech osobowości „sądowych celebrytów”. Nie lubię być elementem cudzej kreacji, a to może powodować tarcia w relacjach z klientem. Wszystko to adwokat musi wyważyć. Znaleźć w sobie z jednej strony siłę, by sprostać medialnemu szaleństwu, z drugiej wewnętrzny spokój, by nie dać się mu uwieść.

EMR: Pewnie dobrze mieć taki dylemat. A co jeżeli znany klient z kłopotami z prawem nie dzwoni, to jak zdobyć taką sprawę?

RB: Ale to nie ma żadnego znaczenia, czy potencjalnym klientem jest osoba medialna czy nikomu nie znana. Czasami bowiem sprawa warta jest przyjęcia z uwagi na osobę klienta, czasami ciekawa oraz warta poprowadzenia i bardziej medialna od osoby potencjalnego klienta, jest sama sprawa a nie on. Jeśli jednak potencjalny klient nie wyrazi zainteresowania kontaktem z adwokatem, to szanujący się i przestrzegający zasad wykonywania zawodu adwokat nie powinien i nie może robić czegokolwiek, by sprawę taką pozyskać. Adwokata obowiązuje zakaz pozyskiwania klientów w sposób sprzeczny z godnością zawodu, w szczególności zakaz występowania z taką propozycją do osób nie zwracających się do niego o pomoc prawną, proponowania usług osobom, które uprzednio nie wyraziły takiego wyraźnego życzenia. Zachowania sprzeczne z tymi zasadami podlegają odpowiedzialności dyscyplinarnej.

EMR: Takie sprawy lądują w sądach dyscyplinarnych?

RB: Tego rodzaju postępowania zdarzają się i w wypadku potwierdzenia faktu niedozwolonego pozyskiwania klientów, kończą się orzeczeniami wymierzającymi kary dyscyplinarne. Ale nie stanowią jak dotąd znaczącej pozycji w praktyce orzeczniczej sądów dyscyplinarnych. Zdecydowanie częściej dotyczą prób pozyskiwania klientów instytucjonalnych, korporacyjnych, niż indywidualnych.

EMR: Zdarza się, że prawnicy znajdują dojście do klientów za pośrednictwem policjantów i prokuratorów. Jak pan to ocenia?

RB: Nie przyjaźnię się zawodowo z sędziami, prokuratorami i funkcjonariuszami służb, gdyż zasadniczo odmienne są nasze zawodowe zadania i funkcje jakie pełnimy w szeroko rozumianym wymiarze sprawiedliwości. Nie przeszkadza mi to mieć w tych grupach zawodowych kilku dobrych kolegów na płaszczyźnie ściśle osobistej. Łączą nas jednak sympatie i zainteresowania, nie mające nic wspólnego z naszą aktywnością zawodową. Dla czystości wzajemnych relacji o sprawach zawodowych nie rozmawiamy i nie rozdajemy sobie wizytówek, zaś wykonując swoją pracę schodzimy sobie z drogi. Zjawisko, o którym Pani wspomniała, jeśli istnieje, jest patologiczne.

EMR: No i powstaje pytanie, w jaki sposób adwokat odwdzięcza się prokuratorom i policjantom za ich życzliwość czyli polecenie np. zatrzymanemu konkretnego prawnika?

RB: Bezinteresowność to piękna cecha i zapewne dlatego tak rzadka. Po stronie rozsądnie myślącego zatrzymanego czy podejrzanego sytuacja taka powinna wzbudzić wątpliwość, czyje interesy faktycznie reprezentował będzie tak pozyskany obrońca. Nie wydaje się, by tego rodzaju rekomendacja była trwale skuteczna. Bywa przeciwnie. Jeden z klientów trafił do mnie twierdząc, że będąc zatrzymanym w jednej z komend policji i oczekując na przesłuchanie, przypadkiem wysłuchał tak kategorycznie negatywnych i mało parlamentarnych uwag policjantów o mnie i sposobie mojej pracy, że postanowił powierzyć mi obronę w swojej sprawie. Był dobrym i powracającym klientem. W płaszczyźnie odpowiedzialności dyscyplinarnej rzecz jest oczywista. Niedopuszczalne jest powoływanie się na osobistą znajomość sędziów, prokuratorów i urzędników, korzystanie z pośrednictwa świadczonego z naruszeniem prawa lub zasad współżycia społecznego oraz zlecanie osobom trzecim rozpowszechniania informacji o adwokacie.

Rozmawiała: Ewa Maria Radlińska