Mam podejrzenia że organizowana przez Komisję Kodyfikacyjną Prawa Karnego konferencja służy spóźnionej legitymizacji nieudanego przedsięwzięcia. A w tym nie chciałabym uczestniczyć- pisze prof. Ewa Łętowska.
Szanowny Panie profesorze, dziękuję za zaproszenie na spotkanie w dniu 21 stycznia, na którym - jak Pan pisze w liście do mnie z 3 stycznia – „Komisja miałaby szanse przedstawienia wstępnych założeń nowelizacji przepisów o przestępstwach przeciwko życiu i zdrowiu przygotowanych przez komisję poprzedniej kadencji (kierował nią prof. A. Zoll). Żadnych konsultacji dotąd nie było, albowiem nie powstał jeszcze nawet projekt. Mamy tylko stanowisko komisji, które może (ale wcale nie musi) być podstawą projektu rządowego. Mamy też głosy świętego oburzenia z różnych stron, które wyrażane są – najwyraźniej – bez lektury założeń. Uznaliśmy przeto za stosowne przedstawienie szerszemu kręgowi odbiorców istoty propozycji i umożliwienie dyskusji na ich temat. Nie jest to konferencja karnistyczna. Przeciwnie: karników będzie niewielu (przede wszystkim feministycznie nastawione panie karniczki), za to spodziewamy się dyskusji z lekarzami, bioetykami, genetykami, przedstawicielami środowisk feministycznych itd”.
Z udziału w tej konferencji postanowiłam ostatecznie zrezygnować. Zrobiłam to po lekturze projektu i po obserwacji tego, jak konferencja jest organizowana, oraz po lekturze poglądów upublicznionych w mediach i na stronie Ministerstwa Sprawiedliwości (komunikat z 17 grudnia).
A oto przyczyny. Nie wiedząc, jaki jest status konferencji (naukowa czy prezentacja stanowiska komisji jako organu pomocniczego MS i jaki charakter ma to stanowisko: definitywny czy wstępny) – wprost zapytałam. Odpowiedział Pan, że to prezentacja poglądów komisji, w postaci „wstępnych założeń”. Do mnie (i w ogóle do opinii publicznej) dotarł jednak dokument w postaci artykułowanego, gotowego projektu. To sugeruje, że komisja przestawiła MS – tak jak to zresztą wynika z jej regulaminu – po prostu gotowy projekt legislacyjny zmian k.k. Komisja kodyfikacyjna zgodnie bowiem z jej statusem przygotowuje projekty dla resortu i rządu. I takim właśnie projektem jest dokument, o który chodzi, który sobie wydrukowałam i oczywiście przeczytałam. Nawet jeśli wedle komisji to są wstępne założenia, to forma ich prezentacji wprawia w konfuzję. Sugeruje bowiem co innego niż to, co wynika z pana informacji.
W ramach swych prac komisja (tak to wynika z jej regulaminu) może przeprowadzać konsultacje. Należałoby oczekiwać, że te konsultacje będą tym bardziej reprezentatywne i wszechstronne, z im bardziej radykalnymi propozycjami komisja występuje. Komisja wystąpiła z projektami bardzo radykalnego zaostrzenia przepisów antyaborcyjnych, dokonanego przy okazji wielu różnych zmian kodeksu karnego.
Istota zmian w zakresie prawa antyaborcyjnego dotyczy zaostrzenia ochrony płodu/dziecka nienarodzonego (bo określenie „dziecko poczęte” jest lapsusem językowym i logicznym). Kodeks karny w pierwotnej wersji w ogóle nie przewidywał karania kobiety. Chronił jej wolność przed niechcianą aborcją, a semantycznie nie używał terminologii sugerującej utożsamienie spędzenia płodu i zabójstwa, co występuje w projekcie idącym nota bene dalej niż Kodeks Kanoniczny (kanony 1397 i 1398, gdzie się rozróżnia między zabójstwem i spędzeniem płodu wyraźnie tak nazwanym). Terminologia użyta w projekcie k.k. jest zabiegiem erystyczno-semantycznym, oswajającym prawników i społeczeństwo z akceptacją karania kobiet (skoro ma dochodzić do zabójstwa).
Zmiany były tu stopniowe i dokonywały się na drodze semantycznej (w 1999 r. utożsamienie płodu i dziecka poprzez wprowadzenie postaci zabójstwa w art. 157a, który jednak wyłączał karalność matki). Projekt już wprowadza karalność kobiety ciężarnej za zabójstwo dziecka, i to także w wypadku poronienia będącego skutkiem działań ryzykownych samej kobiety, o ile chodzi o dziecko zdolne do życia poza organizmem matki i gdy matce można przypisać winę umyślną (zamiar ewentualny jest tu granicą – tak wywiad z Andrzejem Zollem w „Gazecie Wyborczej” z 17 grudnia 2013 r.).
Historia królowej Bony, która w 1527 r. wybrała się na tragicznie zakończone (także dla trwałości dynastii, ponieważ urodzone przedwcześnie i zmarłe dziecko było płci męskiej) łowy konne, jest przykładem sytuacji, gdy prokurator musiałby zastanawiać się nad kwalifikacją winy kobiety: już dolus eventualis czy jeszcze lekkomyślność. W każdym razie postępowanie karne z pewnością musiałoby być wdrożone.
Projekt zmian w k.k. przynosi zmianę radykalną karalności kobiet, które w ten sposób obarcza się penalnym ryzykiem utrzymania ciąży. Oczywiście nie każde tragicznie zakończone późne poronienie czy przedwczesny poród spowoduje ukaranie kobiety. Z pewnością należy się spodziewać efektu mrożącego i konieczności tłumaczenia się kobiety, niezbędnego do oceny stopnia winy przy podejmowaniu działań uznawanych za ryzykowne. Na przykład Maria Skłodowska-Curie urodziła córkę, na szczęście żywą, przedwcześnie, w wyniku wycieczki rowerowej. Prokuratura jest konformistyczna i niektórych rzeczy nie chce widzieć, a niekiedy stosuje excés du zéle, zależy, skąd wiatr wieje. Wprowadzenie takiej zmiany wyraźnie wskazuje kierunek wiatru.
Na tym nie koniec w zarządzaniu strachem wobec kobiet. Postęp medycyny coraz dalej „wstecz” przesuwa granice zdolności utrzymania dziecka przy życiu poza organizmem matki. Kobieta staje się zatem także zakładniczką tego postępu medycyny, wpływającego na poszerzanie granicy jej odpowiedzialności karnej i grożącego ryzyka odpowiedzialności. To bardzo drastyczna zmiana prawa przewidziana w projekcie i dotyczy – z natury rzeczy – tylko kobiet.
Nie rozumiem, jak można w takiej sytuacji, bez stosownych konsultacji jeszcze na etapie wstępnym – prezentować publicznie stanowisko w postaci artykułowanego projektu „pakietowego”, przygotowanego przez komisję, która musiała chyba zdawać sobie sprawę z własnej niereprezentatywności z uwagi na płeć. Jest to w tym wypadku szczególnie rażące, skoro zaostrzenie karania ma dotyczyć wyłącznie kobiet. W liście do mnie z 6 stycznia pisze pan: „Komisja nie prowadzi prac za zamkniętymi drzwiami. Umożliwiamy każdemu wypowiedzenie się w analizowanych przez nas kwestiach na stronie komisji, a ponadto zapraszamy na obrady gości z różnych środowisk (np. rozmawialiśmy z profesorem genetyki na temat tzw. przestępstw aborcyjnych). Zorganizowaliśmy także konferencję karnistyczną, na której dyskutowane były (lub mogły być) wszystkie aspekty pracy nad wstępnym projektem”. Wynika stąd, że:

żadnych szerzej zakrojonych konsultacji dotychczas nie było; w szczególności – mimo że regulamin komisji na to zezwala i to przewiduje – nie było analizy, czy istniejące instrumenty wpływu na orzecznictwo nie mogłyby usunąć części błędów praktyki orzeczniczej, skoro one miały być przyczyną zmian; skład komisji jest niereprezentatywny ; szczególnym zgrzytem „genderowym” (używam tego terminu celowo) jest okoliczność, że przewidując obecnie udział karników, oddzielnie wymienia Pan „feministycznie nastawione panie karniczki”. Obawiam się, że – niezależnie od feministycznego lub niefeministycznego nastawienia wszystkie panie-karniczki mogą czuć się co najmniej nieswojo; atmosfera dyskusji – której otwarcia komisja, wedle słów swego dawnego przewodniczącego, „się nie obawia” (cytowany wywiad A. Zolla), jest bardzo zła. I szkoda, skoro komisja chciała otwarcia dyskusji, że jej po prostu nie przygotowano. Przecież projekt nie miał uzasadnienia (dopiero teraz ten brak się nadrabia). Zwłaszcza ciekawe byłoby poznać dane dotyczące orzecznictwa, warunków i możliwości jego ukształtowania oraz statystyki sytuacji spowodowania uszkodzenia czy śmierci płodu przez lekarzy na skutek (dotychczas niekaranych) interwencji medycznych w ostatnich stadiach ciąży, co obecnie zamierza się karalnością jednak objąć. Bo taki jest główny motyw wprowadzenia zmian, więc chyba to badano.

Uważam, że sposób przygotowania i przedstawienia projektu jest arogancki. Być może sama komisja nie dostrzega tego faktu wynikającego z jej niereprezentatywności i braku konsultacji, przy jednoczesnym radykalizmie postulatów. To jednak uzasadnia podejrzenie, że komisja reprezentuje przedstawicieli jednego światopoglądu, i to w wersji radykalnej (vide terminologia i systematyka Kodeksu Kanonicznego). Być może tak nie jest, ale takie wrażenie powstaje, sądząc po treści projektu i sposobie jego prezentacji.
We wszelkich pracach ciał pomocniczych afiliowanych przy organach państwowych istnieje niebezpieczeństwo zdominowania prac zewnętrznych, kolegialnych ciał eksperckich przez element urzędniczo obsługowy, który w rzeczywistości steruje tymi pracami. Ostatnie publikacje wypowiedzi wiceministra sprawiedliwości odpowiedzialnego za prace nad projektem i uczestniczącego w pracach KK, a zwłaszcza jego wypowiedzi na temat jego interpretacji aksjologii konstytucyjnej (wnioskuję z cytatów podawanych przez media, nie z opisu poglądów), nie pozostają w zgodzie z zasadą neutralności światopoglądowej służby publicznej. To przekonuje mnie, że rację miał Lech Gardocki, twierdząc, że projekt radykalnego zaostrzenia odpowiedzialności kobiet za aborcje, idący dalej, niż Kodeks Kanoniczny, był przemyślaną próbą strategii „zajętego pola” przez jedną opcję ideową.
Wreszcie ostatnia kwestia. Projekt bardzo mocno angażuje się (poprzez zaostrzenie odpowiedzialności karnej ciężarnej kobiety i lekarza) w ochronę płodu w ostatnich dwóch trymestrach ciąży. Groźba karnej odpowiedzialności musi wywołać kolejny efekt mrożący, hamując nie tylko prenatalistykę, ale i leczenie kobiet w ciąży w ogóle, jeżeli miałoby to się wiązać ze wzrostem ryzyka odpowiedzialności, choćby w postaci tłumaczenia się przed prokuratorem. Projekt (nawet dostępne obecnie, ex post, uzasadnienie) nie przekonuje, jakoby kwestia ta była jakoś analizowana (za pomocą jakich narzędzi) w toku prac komisji. Efekt mrożący jest realny, wobec notoryjnie znanego oportunizmu społecznego, nieomijającego środowisk lekarskich i prawniczych. Krytycznie zaś nadto należy ocenić stanowisko prawników, którzy proponując jakieś rozwiązania, nawet konstrukcyjnie dające się tłumaczyć, sądzą, że praktyka ukształtuje się zgodnie z założeniami, jakie sami przyjmują w przepisach, w związku z czym lekceważą możliwość wystąpienia negatywnych, niepożądanych skutków ubocznych. Jest to jednostronność w operowaniu prawem, gdzie dostrzega się tylko tekst, konstrukcję powinnościową, bez refleksji nad uwarunkowaniami społecznie efektywnego oddziaływania prawa, i to także w niepożądanym kierunku.
Biorąc to wszystko pod uwagę, dochodzę do wniosku, że moja obecność na konferencji 21 stycznia byłaby jedynie legitymizowaniem dokumentu, który wobec wycofania zainteresowania rządu – po prostu nie istnieje. Jeżeli zaś miałaby to być konferencja naukowa, to nie rozumiem, dlaczego organizuje ją komisja. Mam podejrzenia (jeśli niesłuszne, to trudno, ale okoliczności do tego skłaniają), że konferencja służy spóźnionej legitymizacji nieudanego przedsięwzięcia. A w tym nie chciałabym uczestniczyć.