Ustawodawca miał półtora roku na wykonanie wyroku trybunału. Czas ten wykorzystał źle.
Wyrokiem z 1 grudnia 2010 roku Trybunał Konstytucyjny orzekł o niezgodności części przepisów dotyczących przewidzianej prawem prasowym instytucji sprostowania i odpowiedzi. Zadecydował także, że stracą one moc obowiązującą dopiero z upływem 18 miesięcy od dnia ogłoszenia wyroku.
Można było mieć nadzieję, że tym razem konieczność dostosowania przepisów o sprostowaniu i odpowiedzi do wymogów konstytucji, stanie się przyczynkiem do kompleksowej zmiany tej ustawy, poprzedzonej dyskusją z prawdziwego zdarzenia. Niestety, nadzieje okazały się płonne, a niemoc polskiego ustawodawcy w tym zakresie trwa.
Przygotowana przez senatorów nowelizacja jest wyrywkowa i właściwie ogranicza się do zmiany przepisów dotyczących tylko tej jednej instytucji prawa prasowego.
W dotychczasowym stanie prawnym sprostowanie istnieje jako instytucja pozwalająca osobie zainteresowanej na przygotowanie rzeczowego, odnoszącego się do faktów pisma prostującego wiadomości nieprawdziwe lub nieścisłe.
Forma odpowiedzi jest zaś właściwa wtedy, gdy podmiot dotknięty publikacją pragnie odnieść się do stwierdzeń zagrażających dobrom osobistym. Projekt senacki zakłada odejście od tego modelu i zastąpienie go nawiązującym do tradycji romańskiej modelem stricte polemicznym.
Istniejący system mieszany postrzega się bowiem jako skomplikowany i nieskuteczny. Według przygotowanej propozycji redaktor naczelny byłby zobowiązany do publikacji rzeczowej odpowiedzi, odnoszącej się do faktów podanych w materiale prasowym lub zawartych w nim ocen, i nadesłanej przez osobę, której bezpośrednio dotyczy opublikowany materiał prasowy.
W konsekwencji uprawnienie to otrzymuje nie tylko osoba prostująca nieprawdziwe bądź nieścisłe fakty lub też odpierająca stwierdzenia zagrażające jej dobrom osobistym, ale też każdy, do kogo odnosi się choćby częściowo materiał prasowy.

Rola polemiki

Senat argumentuje projektowaną zmianę koniecznością wzmocnienia pozycji osoby dotkniętej treścią publikacji. Czy rzeczywiście rozwiązania te osiągną taki efekt? Obserwując skuteczność istniejących obecnie zapisów, trzeba powiedzieć wprost: nie spełniają one swojej roli.
Na ten stan rzeczy nakłada się wiele przyczyn, tkwiących zarówno po stronie redakcji, często prezentujących niechęć do udostępniania łam dla bezpłatnie publikowanych pism tego rodzaju, jak i samych piszących, nieumiejących ich przygotowywać i zdających się nie zauważać, iż są one poddane rygorowi, jeśli chodzi o treść czy objętość. W omawianej kwestii można zauważyć trwającą wręcz wojnę podjazdową, w której ten, kto bardziej zmęczy drugą stronę, wygrywa batalię.
Czy jednak poszerzenie zakresu sytuacji, w których redaktor naczelny będzie zobowiązany do opublikowania odpowiedzi, można uznać za propozycję uzasadnioną? Można mieć wątpliwości, czy sytuacja tych, którzy zostali naprawdę dotknięci materiałem prasowym, ulegnie rzeczywistej poprawie.
Opór redakcji mogących mieć problem z zamieszczaniem wszystkich pism nadsyłanych w tym trybie, będzie jeszcze większy niż dziś. Nadto jakie jest ratio legis przyjmowania tak szerokiego rozwiązania w dobie internetu, portali społecznościowych i innych płaszczyzn komunikacji, umożliwiających wypowiadanie się dowolnym osobom na dowolne tematy?



Co nagle, to po diable?

Senacki projekt również rozleniwia replikującego, dając mu na przygotowanie pisma trzy miesiące, zamiast jak dotychczas jednego. W praktyce ten trzymiesięczny termin czyni instytucję odpowiedzi iluzoryczną. Jeśli bowiem opublikowano nieprawdę lub stwierdzenia zagrażające czci, nie obowiązuje bowiem zasada „co nagle, to po diable”, lecz „im szybciej, tym lepiej”.
Projekt nie grzeszy też konsekwencją rozwiązań. Po pierwsze, projektodawca, co należy przyjąć z aprobatą, dostrzega specyfikę prasy w internecie, określając termin, jaki ma redakcja na opublikowanie odpowiedzi, i przewidując odrębny, trzydniowy, w odniesieniu do strony internetowej. Określając jednak miejsce publikacji odpowiedzi w drukach periodycznych oraz programach radiowych i telewizyjnych, kwestię tę pomija w odniesieniu do stron internetowych.
Po drugie, projektodawca przewiduje odpowiedzialność karną za nieopublikowanie odpowiedzi spełniającej warunki stawiane przez prawo, albo za złamanie zakazu komentowania tekstu odpowiedzi w tym samym numerze lub programie.
Przestępstwo to zagrożone jest karą grzywny. Dlaczego jednak, uwzględniając zjawisko prasy w internecie, w opisie przestępstwa mówi się o złamaniu zakazu komentowania w tym samym numerze lub programie, pomijając kwestię komentarza umieszczonego w prasie internetowej?
Czy odpowiedzialność karna znajduje również uzasadnienie w przypadku niezamieszczenia materiału czysto polemicznego, w sytuacji gdy interes zainteresowanego podmiotu nie został dotknięty nieprawdą na jego temat lub zgłoszonym zarzutem godzącym w jego dobra osobiste?

Brak równowagi

Po trzecie wreszcie, projekt ten nie zachowuje proporcji w wyważeniu interesów mediów i osób piszących polemiki.
Jeśli bowiem utrzymuje się termin na zamieszczenie otrzymanej odpowiedzi przez redakcję na dotychczasowym poziomie (przy przekazach za pomocą dźwięku lub obrazu, innych niż dziennik, wynosi on jak dotychczas 14 dni od dnia otrzymania pisma), a nawet się go skraca (w dzienniku odpowiedź ma być bowiem opublikowana w najbliższym przygotowanym numerze – tego rozwiązania wcześniej nie było, nie później jednak niż w ciągu 7 dni od dnia otrzymania polemiki, zaś w czasopiśmie w najbliższym przygotowanym numerze po dniu jej otrzymania lub w numerze następnym, a nie jak do tej pory w najbliższym lub jednym z dwóch następujących po nim numerów) przy jednoczesnym poszerzeniu sytuacji, w których prasa będzie zobowiązana pod groźbą odpowiedzialności karnej do zamieszczania pism tego rodzaju, trudno o inną konkluzję.

Dr Maria Łoszewska-Ołowska, adiunkt w Zakładzie Prawa Prasowego Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego