O tym, że prawo nie nadąża za przemianami rzeczywistości, wiadomo od dawna. Jednak od pewnego czasu można zaobserwować znaczący rozdźwięk pomiędzy literą prawa a głosami dominującymi w dyskusjach internautów.

To pierwsze wyraźnie broni praw autorskich i karze osoby, które je lekceważą. Natomiast w internetowych dyskusjach dominuje przekonanie, że tylko idiota gotów jest płacić za coś, co jest dostępne w sieci za darmo. Czy w takiej atmosferze społecznej mają szansę serwisy, które promują legalne sposoby nabywania plików i dbają, by prawa autorskie nie były przez internautów naruszane?

Kazik – kto ściąga, ten k…

We wrześniu minionego roku, w Internecie pojawiła się bardzo emocjonalna reakcja Kazika Staszewskiego, lidera Kultu, na wyciek do sieci niewydanej jeszcze płyty zespołu. Muzyk stwierdził, że „każdy, kto się schyla po kradzione, ten k…” i zagroził wyciągnięciem poważnych konsekwencji. Swoją dezaprobatę wyraził także na forum, pisząc (http://kazik.pl/forum/viewtopic.php?id=5989&p=1):

"Paru z was miałem za przyjaciół, albo co najmniej osoby dobrze mi (nam?) życzące. Niestety, gdy gnój jakiś (którego już mamy) włamał mi się do domu, ochoczo ten czy ów rzucił się na rozdawane łupy. Nie myślałem. W swojej naiwności myślałem o jakiej takiej lojalności. No cóż.
Ta płyta była dla mnie najważniejszą od wielu,wielu lat - tym bardziej boli, że ten czy ów bez zastanowienia nasrał na nią. Tego się doprawdy nie spodziewałem. I każdy, który to zrobił (a są tacy też co bez krępacji chwalą się tym) niech się do mnie nie zbliża, bo ręki mu nie uścisnę. Na występy również nie zapraszam."

Kazik udzielił również szeregu wywiadów, w których tłumaczył dziennikarzom, dlaczego uważa ściąganie z Internetu za kradzież:

"Kiedy sprzedaje się jedna płyta z dziesięciu, to nasza praca zaczyna być działalnością charytatywną, prawie hobby."

Forum Kultu jednak ciągle istnieje, a dyskusja (http://kazik.pl/forum/viewtopic.php?id=5989&p=1) odnośnie wycieku albumu do sieci ma już wiele postów. Głosy, jakie się na nim pojawiają, są dosyć zróżnicowane. Z jednej strony, internauci stoją murem za Kazikiem, godząc się z jego opinią:

"Słuchając te wszystkie "za" i "przeciw" moim zdaniem Kazik ma rację. Komuś nie starczyło cierpliwości i wrzucił płytę w internetowy obieg 2 tyg. przed premierą. Ja sobie cierpliwie czekam i mi korona z głowy nie spadnie. Chodzimy na koncerty, bijemy brawo, klepiemy po ramieniu a tu za plecami ktoś za przeproszeniem Kazimierzowi "dupę obrabia". Miejmy tylko nadzieję iż osoba ta zostanie odnaleziona i ukarana."

Z drugiej natomiast, pojawiają się także głosy, biorące „piratów” w obronę:

"Nie potępiałbym do końca jednak tych, którzy ten materiał ściągnęli. Nie robiłbym tego tak radykalnie i stanowczo z kilku powodów. W większości przypadków wygrała ludzka ciekawość, a nie chęć podjebania czegoś. Wygrała ciekawość przede wszystkim tych, którzy tę kapelę szanują i lubują najbardziej. Ciekawość tych, którzy kupują wszystkie płyty i dbają o nie bardziej niż o wiele droższe i cenniejsze przedmioty."



Polscy artyści „po Kaziku”

Reakcja Kazika wywołała istną lawinę wypowiedzi zarówno internautów, jak i innych artystów. Temat wywołuje zróżnicowane reakcje i nierzadko – emocjonalne deklaracje. Część z internautów zajęła stanowisko zbliżone do blogera (http://wearefrompoland.blogspot.com/2009/09/kazikowi-wycieko-jest-afera.html), który napisał:

"Czy należy walczyć z procederem, który najczęściej ma źródło głęboko wewnątrz grupy ludzi odpowiedzialnych za powstanie i promowanie płyty? I jak z nim walczyć, skoro jest elementem strategii marketingowej (w wielu przypadkach, nie zawsze)?"

Pojawiły się także wypowiedzi innych artystów, podzielających zdanie Kazika, m.in. Kayah, która przyznała, że jej syn także ściągał z sieci, jednak „dostał po łapach”. Zorganizowana została również pierwsza polska debata o piractwie. Spotkanie to miało zbliżyć do siebie dwie grupy – z jednej strony: zwolenników wolnej kultury, z drugiej natomiast: artystów. Zarówno ta debata, jak i wiele innych dyskusji, które pojawiły się w internecie, dowiodły, jak poważnym problemem staje się piractwo sieciowe.

Walka z łamaniem prawa autorskiego w Polsce – przypadek OdSiebie.com

Na początku listopada 2009 głośno było o zatrzymaniu administratorów wrocławskiego serwisu hostingowego OdSiebie.com przez policję. Podejrzewano ich o paserstwo nielegalnych plików i oprogramowania, a także poważne zaniedbania związane z prowadzeniem takiego portalu. Mówiło się również o tym, że policja rozważa kontrolę legalności oprogramowania posiadanego przez najbardziej aktywnych użytkowników tego serwisu.

Zarzuty, że OdSiebie.com wspiera piractwo internetowe, pojawiały się już od kilku miesięcy. Jednak założyciel serwisu odpierał je wówczas, twierdząc, że użytkownicy w pełni ponoszą odpowiedzialność za zamieszczane przez siebie pliki, zaś serwis namawia, by na serwerach umieszczano wyłącznie te pliki, do których internauci faktycznie mają prawa.

W sierpniowym Megapanelu OdSiebie.com zajmowało wysokie, 11. miejsce w kategorii społeczności. Serwis mógł pochwalić się 2,2 mln realnych użytkowników, generujących ok. 100 mln odsłon w skali miesiąca. Dawało mu to w notowaniu wyższą pozycję od międzynarodowych serwisów społecznościowych – Facebooka i MySpace. Ta popularność serwisu umożliwiała jego twórcy zarabianie na reklamach wyświetlanych użytkownikom. Jak twierdzi portal DobreProgramy.pl (http://www.dobreprogramy.pl/Po-konferencji-prasowej-w-sprawie-zamkniecia-Odsiebiecom,Aktualnosc,15202.html) zarobki z reklam sięgały nawet 50 tys. złotych miesięcznie.

OdSiebie.com nie był jedynym tego typu portalem w polskim internecie – w Megapanelu odnaleźć można wiele podobnych, równie popularnych serwisów. Jednak wobec żadnego z nich nie miała miejsca dotychczas podobna akcja policji.



Alternatywa w sieci – jak nie łamać prawa i zarabiać na swojej działalności?

W opozycji do zaistniałej sytuacji, podejmowane są działania, które mają zapobiegać tego rodzaju naruszeniom prawa autorskiego. Rząd francuski podjął decyzję o wprowadzeniu „pakietu antypirackiego”, zezwalającego na odcinanie od sieci osób naruszających prawo autorskie (http://www.pcworld.pl/news/354249/Francja.nowe.prawo.antypirackie.juz.obowiazuje.html). Zbliżone pomysły pojawiły się także w Wielkiej Brytanii (http://www.infomuzyka.pl/Muzyka/1,83570,7078394,Odciecie_internetu_za_sciaganie__Debata_trwa_takze.html).

Ostatnio na blogach i portalach o tematyce prawnej zwrócono uwagę na nowy serwis Authalia.com. Stworzony on został z myślą o ochronie interesów twórców. Jako Globalne Biuro Rejestracji utworów i praw autorskich, ma on wydawać elektroniczne Certyfikaty Autorstwa twórcom utworów. Jednak taka działalność wywołuje u ekspertów ambiwalentne uczucia i budzi niemałe kontrowersje. Jak stwierdził Olgierd Rudak na swoim blogu Lege Artis (http://olgierd.bblog.pl/tag,prawo,1515.html): w jakim celu należałoby "certyfikować" utwory, skoro zgodnie z ustawą o prawie autorskim każdy utwór podlega ochronie od chwili ustalenia, zaś ochrona przysługuje twórcy niezależnie od spełnienia jakichkolwiek formalności.

Na początku 2010 roku ruszył również nowy wrocławski serwis – http://biteo.pl/. Ma on stanowić platformę legalnej wymiany plików. Użytkownik udostępnia swoje pliki, sprzedając je z zachowaniem zasad uczciwej konkurencji. Uzyskuje on również możliwość dokonywania zakupu innych plików. Serwis wzorowany jest na Tradebit.com, z powodzeniem funkcjonującym na rynku międzynarodowym.

Być może taka handlowa wymiana okaże się skutecznym sposobem na kontrolę pobierania i rozpowszechniania plików i ureguluje kwestie legalnego źródła utworu- pliku. A przy okazji słuszną ideą takich działań jest edukowanie i uświadamianie użytkownikom Internetu, że to, co znajduje się w sieci, nie oznacza zezwolenia na bezpłatne kopiowanie i rozpowszechnianie, a jedynie bezpłatną dostępność. Należy pamiętać o tym, że ignorantia iuris nocet , czyli nieznajomość prawa szkodzi.

Źródło: biteo.pl