Czy pamiętają Państwo jeszcze o Puszczy Białowieskiej? A dokładniej: o wycince, która jest wciąż prowadzona, w zasadzie bez przeszkód, mimo nakazu jej wstrzymania wydanego przez, bagatela, Trybunał Sprawiedliwości UE w lipcu?
Pewnie większość zdążyła zapomnieć, bo sprawa spadła z pierwszych stron gazet i czołowych miejsc w programach informacyjnych, a zajmują się nią już niemal wyłącznie ci, których w Polsce zwykło się nazywać oszołomami, zieloną hołotą (tak, słyszałem to nieraz osobiście), jeśli już nie ekoterrorystami. I na to zapewne liczył minister środowiska, który najpierw wyrok TSUE zignorował, a potem do swoich działań dorobił wyjaśnienie w postaci dozwolonych „działań dla zachowania bezpieczeństwa”. Do tego doszedł chórek głosów, że nie będzie Unia pluć nam w twarz i o naszej puszczy stanowić będziemy sami (my, czyli Polacy, ale dziwnie już nie ci, którzy się w jej obronie wypowiedzieli, nie wspominając już o tych, którzy – parafrazując znane zdanko o spacerach – wybrali się w jej okolice na biwak).
W przeciwieństwie do polskiej opinii publicznej Unia Europejska nie chce zapomnieć. Jak pisał w zeszłym tygodniu w DGP Jakub Kapiszewski przy okazji spotkania Rady Europejskiej, sprawa puszczy może się odbić na stosunkach Polski z resztą UE o wiele poważniej, niż mogłoby się wydawać.
A przynajmniej stać się pretekstem do dyscyplinowania Warszawy, choć według wielu bardziej nadawałoby się do tego choćby gmeranie przez obóz rządzący w systemie sądownictwa. O ile bowiem w sprawie sądów przetoczyła się przez przestrzeń publiczną przynajmniej dyskusja (pomijam, co z niej wyniknęło, a wiele wskazuje, że niewiele, na co dowody znajdą Państwo choćby w poprzednim numerze „Prawnika”, w rozmowie z Tomaszem Zalasińskim), o tyle wycinka puszczy większości Polaków w ogóle nie obeszła. Bo Białowieża daleko od ich miejsca zamieszkania, bo to jakieś tam drzewka i zwierzątka, a te interesują tylko oszołomów itd.
Problem jest jednak zasadniczy. Pierwszy przypadek zignorowania wyroku TSUE z pewnością nie zostanie przez Europę po prostu odłożony ad acta. Jest jednak jeszcze drugi aspekt, według mnie przynajmniej równie poważny. Jak Polacy mają wierzyć w prawo europejskie, skoro władze mogą go po prostu nie zastosować? A TSUE jest instytucją tego samego prawa, które gwarantuje im – poprzez ETPC – dochodzenie sprawiedliwości w przypadkach, w których droga krajowa przyniosła rozstrzygnięcie sprzeczne z poczuciem sprawiedliwości właśnie (aż się prosi wspomnieć o słynnej skardze nadzwyczajnej, którą funduje się im teraz, może w zamian za tryb unijny)? Jak mają rozumieć sens bycia w UE i korzystać ze swoich praw, biorąc udział w wyborach do jej parlamentu (ostatnio frekwencja wyniosła 23 proc.)? Chyba że mają nie wierzyć i nie rozumieć. ⒸⓅ