Najpierw jest wielki szum: konferencje prasowe, reportaże w mediach, zapowiedzi wielkich zmian w prawie, żeby ulżyć ludziom. Potem projekty – nawet bardzo potrzebnych – ustaw lądują w szufladach. Czy musimy albo uchwalać prawo ad hoc, albo w niekończących się procedurach? Nie ma nic pomiędzy?
Kiedy zapytać chłopca, kim chce zostać w przyszłości, pewnie odpowie, że np. strażakiem. To samo dziecko po tygodniu chce być już policjantem, a po dwóch kierowcą śmieciarki. O swych planach sprzed kwartału już wcale nie pamięta. Tak samo jest z urzędnikami Ministerstwa Sprawiedliwości. Od ludzi z resortu Zbigniewa Ziobry słyszymy raz za razem, że zmienione zostanie jedno, wprowadzone drugie, poprawione trzecie... Wszystko na już, bo nie można czekać. Po pół roku ci sami urzędnicy zapytani o losy projektu, który miał być przeprowadzony natychmiast, drapią się po głowie i nieśmiało mówią: rzeczywiście coś takiego było, trzeba sprawdzić, dlaczego utknęło.
Walka z lichwą
Naczelny przykład z tej kadencji projektów na już, których realizacji jeszcze się nie doczekaliśmy, to nowelizacja kodeksu karnego i ustawy o kredycie konsumenckim. Cel: rozprawić się z lichwiarzami. Poruszenie w resorcie sprawiedliwości było niebywałe. Zbigniew Ziobro w lipcu 2016 r. wędrował od Polskiego Radia do TVP i z powrotem, by opowiadać o tym, co zrobi ludziom wykorzystującym czyjąś złą sytuację majątkową. Znalazł w swych medialnych podróżach czas także dla DGP.
– Wszyscy nieuczciwi, a nawet powiedzmy wprost, oszuści, którzy żerują na ludzkiej krzywdzie, niech się boją – powiedział mi wtedy minister. – Krzywda obywateli, lichwiarskie umowy, które niekiedy doprowadzały do takich tragedii jak samobójstwa, nie interesowały osób decyzyjnych. W takiej sytuacji zaś prokuratorzy też nie uznawali walki z lichwą za tak istotną, jak jest w rzeczywistości. Ale koniec z tym – dodawał.
To było 11 miesięcy temu. Mamy już przecież czerwiec 2017 r. I co z ustawą, która zapobiegnie samobójstwom i patologicznym oszustwom? Nic. Leży odłogiem w resorcie sprawiedliwości. Pierwsza wersja projektu została pochwalona za ideę, lecz skrytykowana za szczegóły przez wiele organizacji oraz ministerstw. Na drugą wciąż czekamy. Z informacji, które Ministerstwo Sprawiedliwości ma obowiązek zamieszczać w witrynie internetowej Rządowego Procesu Legislacyjnego, wynika, że ostatnie działania podjęto w lutym 2017 r. A przecież – stosując narrację pana ministra z wysokiego C – skoro ludzie umierali, bo brakowało im należytej ochrony ze strony państwa, to nadal umierają.
Informatyzacja państwa
Inny przykład, który może doskonale zobrazować słomiany zapał urzędników, to projekt nowelizacji ustawy o Krajowym Rejestrze Sądowym. Prace nad nim w tej kadencji trwają od... początku kadencji. Ma to być duża ustawa przewidująca m.in. elektronizację relacji pomiędzy przedsiębiorcami a sądem rejestrowym. Duże wyzwanie organizacyjne. Projektodawca jest jednak dobrej myśli. Zapewnia, że wszystko pójdzie zgodnie z planem, że nie ma powodów, aby cokolwiek się nie udało.
I nawet może ktoś by w to uwierzył, gdyby nie fakt, że projektowany art. 44 przewiduje, iż ustawa wchodzi w życie 1 czerwca 2017 r., czyli trzy tygodnie temu, a jej projekt nie opuścił jeszcze nawet Ministerstwa Sprawiedliwości. Pozostaje nam wierzyć, że tworzenie systemów potrzebnych do informatyzacji państwa w zakresie relacji pomiędzy sądami a biznesem pójdzie sprawniej niż budowa podwalin prawnych pod powstanie tychże systemów.
Następny przykład to projekt nowelizacji ustawy o licencji doradcy restrukturyzacyjnego. Ministerstwo Sprawiedliwości przekonywało w listopadzie 2016 r., że trzeba jak najszybciej wprowadzić zmiany. Obowiązujące przepisy pozwalają bowiem na to, by zarządcami w spółkach, które walczą o przetrwanie, zostawali ludzie bez odpowiednich kompetencji. W branży funkcjonuje taka anegdota, że wysłać firmę do niejednego syndyka to tak, jakby wysłać dziecko z grypą do patomorfologa. I takim sytuacjom miała zapobiec nowelizacja.
Pozostaje uzbroić się w cierpliwość, bo choć plany były ambitne, to na ich realizację przyjdzie poczekać. Projekt jest dopiero konsultowany z innymi ministerstwami.
Dlaczego jest źle
Zasługuje na pochwałę, że akty prawne nie są uchwalane z dnia na dzień. Wielokrotnie na łamach DGP podkreślaliśmy zgubny wpływ przyjmowania rozwiązań pod wpływem impulsu. Doskonałym przykładem przesadzania w drugą stronę było przecież uchwalenie sławetnej już Lex Szyszko: bez opinii, z dnia na dzień, na dodatek w Sali Kolumnowej Sejmu.
Apelowaliśmy do polityków, by nie korzystali ze skróconej ścieżki poselskiej, lecz by projekty ustaw powstawały w ministerstwach. I aby podlegały rzetelnym konsultacjom społecznym. To zresztą na naszych łamach obiecywał jeszcze przed zmianą gabinetu, zaś już po wygraniu wyborów, Stanisław Piotrowicz. Nie chodzi wcale o to, by się z tej tezy wycofywać, tyle że sprawnie działająca administracja publiczna musi również umieć sprawnie planować swoje prace. Między innymi po to ocena skutków regulacji, którą trzeba dołączyć do każdego projektu ustawy, wymaga, aby podać harmonogram prac. Służyć to powinno choćby zaplanowaniu czasu przeprowadzenia konsultacji społecznych.
Trudno uznać za właściwe, że ustawa leży w szufladach miesiącami, a gdy ktoś ją akurat wyjmie i postanowi przeprowadzić konsultacje, pisma opatrzy klauzulą „pilne”. I da tym samym organizacjom na wczytanie się w projekt i sporządzenie opinii w najlepszym razie 14 dni kalendarzowych. Najczęściej – dziwnym trafem – w okolicach świąt, by prawnicy instytucji opiniujących się nie nudzili.
Sytuacja, w której polityk mówi, że dane rozwiązanie musi być przyjęte błyskawicznie, powinna należeć do wyjątków. Jak wszyscy wiemy, tak nie jest. Twierdzenia o konieczności podjęcia natychmiastowych działań się zdewaluowały. Tyle że chcąc darzyć polityków chociaż odrobiną zaufania, zaczynam się zastanawiać: czy Zbigniew Ziobro i jego współpracownicy kłamali, twierdząc, iż przepisy przeciwdziałające lichwie, zmiany w ustawie o KRS oraz nowelizacja regulacji o doradcach restrukturyzacyjnych są potrzebne „na wczoraj”? Czy też rzeczywiście brak odpowiednich przepisów uderza w obywateli, a uregulowań wciąż nie ma wskutek urzędniczej nieudolności?
Dla jasności: nie chodzi wcale o Zbigniewa Ziobrę. Tak samo było za Borysa Budki czy Cezarego Grabarczyka. Na co dowodem jest zresztą fakt, że wspomniana elektronizacja relacji pomiędzy przedsiębiorcami a sądem rejestrowym była planowana jeszcze za rządów PO–PSL. Powstał nawet projekt ustawy, ale jako że trafił na biurka decydentów na krótko przed wyborami parlamentarnymi, wylądował od razu po opublikowaniu w szufladzie (w koszu?). Zapominanie o własnych inicjatywach, które miały zmieniać świat na lepsze, jest ponadpartyjne. I całkowicie niezrozumiałe.
Na pierwszy rzut oka mogłoby się bowiem wydawać, że prezentowanie projektów to jedynie element gry medialnej. Wychodzi Zbigniew Ziobro, zapalają się światła kamer, a minister opowiada, jak rozprawi się z lichwą. W telewizjach pojawia się mnóstwo reportaży, z których wynika, że rzeczywiście lichwiarze doprowadzają do ludzkich tragedii. I każdy z nich kończy się obrazkiem prężącego się dumnie polityka, który zapowiada: koniec z tym. Gdy jednak przyłożymy ten model do projektu nowelizacji ustawy o licencji doradcy restrukturyzacyjnego, teoria upada. Przekaz o potrzebie szybkich zmian trafił przecież wyłącznie do zainteresowanych tematyką. Żadna telewizja nie nakręciła i nigdy nie nakręci materiału o warunkach, które trzeba spełnić, aby zostać zarządcą w spółce w upadłości. Na medialny poklask nie ma więc co liczyć.
Wydaje się więc, że chowanie projektów do szuflady nie jest związane z żadną wymyślną strategią. To po prostu kwestia nieudolności i porywania się z motyką na słońce. Bo każdemu, kto siada w ministerialnym fotelu, wydaje się, że młyny wcale nie muszą mleć powoli. Że można zwalczyć w sobie oraz podległych urzędnikach tak powszechny słomiany zapał. A potem jest, jak jest.
Trudno uznać za właściwe, że ustawa leży w szufladach miesiącami, a gdy ktoś ją akurat wyjmie i postanowi przeprowadzić konsultacje, pisma opatrzy klauzulą „pilne”. I da tym samym organizacjom na wczytanie się w projekt i sporządzenie opinii w najlepszym razie 14 dni kalendarzowych. Najczęściej – dziwnym trafem – w okolicach świąt, by prawnicy instytucji opiniujących się nie nudzili
Nie chodzi wcale o Zbigniewa Ziobrę. Tak samo było za Borysa Budki czy Cezarego Grabarczyka. Na co dowodem jest zresztą fakt, że elektronizacja relacji pomiędzy przedsiębiorcami a sądem rejestrowym była planowana jeszcze za rządów PO–PSL