Wicepremier naszego kraju publicznie stwierdził, że są wartości ważniejsze od prawa, jak ludzkie życie czy sprawiedliwość. Streścić te poglądy można w ten sposób, że co do zasady nic i nikt nie stoi ponad prawem, ale są od tego wyjątki.
Jakiś czas temu wicepremier Mateusz Morawiecki udzielił w niemieckiej telewizji Deutsche Welle wywiadu Timowi Sebastianowi. Nie chodzi o podjętą przez media sprytną wymianę zdań między znanym z ciętych wywiadów z politykami dziennikarzem a czołowym kreatorem obecnej polskiej polityki gospodarczej, wysokim przedstawicielem i rządu, i obozu rządzącego, lecz o treści, które tak wysoko umocowany polityk przekazał, i to w wywiadzie zagranicznym. Treści, których z pewnością słuchają inwestorzy różnego szczebla na arenie międzynarodowej.
Chodzi o komentarz wicepremiera Morawieckiego do słów jego ojca, które przytoczył dziennikarz („nad prawem jest dobro narodu”). Pomińmy oczywiste, pejoratywnie się kojarzące analogie do prawa w krajach totalitarnych, znanych z historii wątków uciekania się przez rządzących do jakiegoś wyższego dobra stojącego ponad krępującym ich (aktualnie) prawem. Odpowiedź wicepremiera nie tylko wydaje się niebezpieczna, lecz także w rażący sposób ukazuje zakres niewiedzy nie tylko historycznej, lecz także z zakresu mechanizmów prowadzących do tworzenia prawa „sprawiedliwego” i „zbrodniczego”. Wicepremier naszego kraju wskazał bowiem, że są wartości ważniejsze od prawa, jak ludzkie życie czy sprawiedliwość. Streścić te poglądy można w ten sposób, że co do zasady nic i nikt nie stoi ponad prawem, ale są od tego wyjątki.
Ta koncepcja to oczywiście pochodna znanej z prac Stanisława Ehrlicha idei faktów normatywnych, że z celu (dobrej pobudki) może wypływać norma (prawo pojmowane jako czysta powinność jakiegoś działania) i że ów fakt (cel jest faktem, podlega zmysłowej, tj. empirycznej analizie) sam legitymizuje taką normę.
Dla wielu nieprawników taka koncepcja może być atrakcyjna, a szeregowemu obywatelowi taki zabieg intelektualny może się wydać niedotknięty błędem lub nieścisłością, ale niestety taki właśnie jest. Co gorsza, wynika z nieprzyswojenia tragicznej lekcji historii, którą Europa otrzymała wraz z totalitaryzmami: faszystowskim, nazistowskim i bolszewickim.
Jest truizmem stwierdzenie, że także prawo podlega osądowi (to wniosek ze słynnej formuły Radbrucha), ale prawo w demokratycznym państwie samo w sobie nie może posiadać atrybutu niesprawiedliwości lub generowania zbrodni. Dobre prawo z istoty rzeczy chroni wartości.
Największym problemem jest oczywiście sprawiedliwość – pojęcie wieloznaczne i podatne na różne oceny wystawiane przez różne strony danego sporu czy szerzej: dyskursu. Jest szczytem nieporozumienia podawanie (a tak uczynił wicepremier Morawiecki) jako przykładu prawa nazistowskich Niemiec i filozofii twardego pozytywizmu prawniczego, który ówcześnie głosił, że prawo jest bezwzględną relacją społeczną – rozkazem wynikłym z woli politycznej. Jednoczesne odwołanie do filozofii Friedricha Nietzschego i jego immoralizmu (nie ma czegoś takiego jak moralność, są tylko subiektywne odczucia) musiało doprowadzić do zbrodni. Otóż ciągle wraca, jak widać, brak przyswojenia formuły Radbrucha, że z samej istoty prawu amoralnemu, które gwałci sprawiedliwość i życie ludzkie, nie można przyznać waloru bycia prawem jako takim. Myli się więc Mateusz Morawiecki, mówiąc, że w nazistowskich Niemczech mieliśmy do czynienia z jakimkolwiek prawem. Otóż taki system prawny, pięknie określony przez polskiego badacza Franciszka Ryszkę mianem państwa stanu wyjątkowego, w ogóle nie jest prawem, lecz antyprawem. Jakąś normą jedynie przyobleczoną w formułę legalności. Z przymusu opartego na tępej sile nie ma bowiem prawa, gdy w imię „wyższych wartości” odstępuje się od litery prawa aktualnie obowiązującego. Paradoks polega na tym, że właśnie z takiego myślenia, jak zaprezentowane przez wicepremiera (że można czasem w imię wyższych wartości złamać prawo obowiązujące) rodzi się zawsze władza antydemokratyczna.
Już Rzymianie wiedzieli, że z bezprawia nigdy nie rodzi się prawo, a samo prawo nigdy bezprawia nie rodzi (ex iniuria ius non oritur). Nie ma więc czegoś takiego jak prawo niesprawiedliwe i prawo zbrodnicze. Takie reguły po prostu nie są prawem, tak samo jak nie można wywodzić legalności w wykładni contra legem i powinności z faktu.
Przede wszystkim jednak dobrze byłoby przyswoić podstawową wiedzę, że wspominane „prawo” nazistowskich Niemiec powstało właśnie na takich koncepcjach. Właśnie odwołanie się do negacji porządku prawnego zastanego jest zawsze elementem wszelkich zbrodniczych rewolucji.
W rozważaniach pominięto oczywiste niuanse wynikłe z odbioru takich stwierdzeń w środowisku obecnie przywiązanego do republikańskiej wizji prawa i państwa Zachodu.
Myli się Mateusz Morawiecki, mówiąc, że w nazistowskich Niemczech mieliśmy do czynienia z jakimkolwiek prawem. Otóż taki system prawny w ogóle nie jest prawem, lecz antyprawem. Jakąś normą jedynie przyobleczoną w formułę legalności