Rządowy system nieodpłatnego poradnictwa prawnego nie sprawdza się, korzysta bowiem z niego niewielu uprawnionych. Przez to, że nie jest powszechny, dostępu do pomocy prawników pozbawiona jest część potrzebujących: bezrobotni, bezdomni czy osoby samotnie wychowujące dzieci.
Takie wnioski płyną z raportu Instytutu Spraw Publicznych. Jak zaradzić sytuacji? Poszerzyć grono beneficjentów – uważa ISP.
Wedle zaprezentowanych wczoraj danych w ciągu roku funkcjonowania poradnictwa na jedną udzieloną poradę prawną budżet naszego państwa wydał aż 234 zł. Do punktów czynnych 5 dni w tygodniu przez 4 godziny przychodziła średnio tylko jedna osoba dziennie. Najczęstszą formą pomocy była informacja (77 proc.) o przysługujących prawach czy ciążących obowiązkach.
Większą popularnością cieszyły się punkty prowadzone przez profesjonalnych pełnomocników (adwokatów lub radców) niż przez organizacje pozarządowe. NGO’sy udzieliły jedynie 37 proc. z wszystkich porad. Jaka tego przyczyna? W ocenie Tomasza Schimanka, eksperta ISP, winna temu jest... gorsza, peryferyjna lokalizacja punktów prowadzonych przez organizacje pozarządowe (przydział miejsc to decyzja samorządów) oraz „gorsze komunikowanie” o nich. Chodzi o to, że samorządy, podając adresy biur prowadzonych przez NGO’sy, zawiadamiają – zgodnie z prawdą – że udzielać mogą w nich porad również magistrzy prawa z trzyletnim doświadczeniem, co działa odstraszająco.