RAFAŁ WYSOCKI o granicach parodii w sieci - Czy można w domu amatorskimi technikami stworzyć parodię popularnego filmu, np. „Ogniem i mieczem”, i jednocześnie nie naruszyć praw autorskich? Podobnych amatorsko zmontowanych filmów można na YouTube znaleźć tysiące. Mimo że bawią one internautów, administratorzy stron coraz częściej je blokują. Czy słusznie?
Parodia, jako przejaw działalności twórczej, jest samodzielnym dziełem, inspirowanym cudzym utworem. Jeżeli naśladuje ona np. styl dzieła pierwotnego, a jej autor sam ją nakręcił, wyreżyserował poszczególne scenki, przygotował scenografię, opracował scenariusz i napisał dialogi, to nie podlega ona w ogóle ocenie z punktu widzenia naruszenia praw autorskich. Nieco inaczej sytuacja wygląda, kiedy bezpośrednio wykorzystujemy fragmenty pierwotnego dzieła. Polskie prawo autorskie dopuszcza jednak i taką możliwość. Można wykorzystywać fragmenty na zasadzie prawa cytatu. Należy wtedy koniecznie podać źródło oraz imię i nazwisko autora.
Jak długi może być cytowany fragment?
Ustalenie, jak długi może być taki fragment, jest proste. W ustawie nie ma żadnej informacji o tym, jaki procent pierwotnego dzieła może stanowić cytat. Utwór, który powstanie w wyniku zaczerpnięcia cytatu, zawsze jednak musi mieć charakter nowego, indywidualnego, oryginalnego i twórczego dzieła. Dopiero po uwzględnieniu tych przesłanek można ocenić, czy mamy do czynienia z plagiatem czy nie.
W sieci roi się od parodii takich filmów, jak „Batman” czy „Spiderman”. Internauci podkładają głos pod oryginalne fragmenty filmów lub sami wcielają się w role bohaterów. Czy w parodii można wykorzystywać imiona i wizerunki bohaterów pochodzących z pierwotnego dzieła?
To zależy głównie od celu, w jakim posługujemy się imieniem lub wizerunkiem bohatera. Jeśli wykorzystujemy na prawach cytatu fragment, który zawiera imiona i wizerunki bohaterów, a zabieg ten jest uzasadniony prawami gatunku twórczości, w tym wypadku parodii, to jest to zgodne z prawem. Podobnie jest w wypadku kabaretowych skeczy i samodzielnie nakręconych przez internautów filmów. Są to dzieła samoistne inspirowane cudzym dziełem, a inspiracja ta przejawia się właśnie w użyciu elementów kostiumów lub naśladowaniu gestów i zachowań bohaterów z dzieła pierwotnego. Gdy wykorzystujemy imię lub wizerunek bohatera w celach komercyjnych, np. w spocie reklamowym, wówczas jest to naruszenie prawa autorskiego.



Czy zagraniczne serwisy internetowe mogą blokować parodie stworzone przez polskich internautów, nawet jeśli utwory te nie naruszają polskiego prawa, tak jak to było w przypadku parodii głośnego filmu „Upadek”?
Jeżeli parodia narusza np. amerykańskie prawo, to serwis powinien blokować go tylko w Ameryce. W rzeczywistości bywa inaczej. Mamy tutaj do czynienia z dwiema relacjami. Pierwsza z nich to relacja między właścicielem serwisu a np. wytwórnią lub organizacją zajmującą się zarządzaniem prawami autorskimi, druga – między właścicielem serwisu a użytkownikiem. Użytkownicy są związani z właścicielem umową w postaci regulaminu, którego internauci zwykle nie czytają. Na jego podstawie właściciel może blokować według własnego uznania treści, które internauci umieszczają na jego stronie. Decyzje właściciela o usunięciu jakiegoś utworu wynikają zwykle z wielu czynników marketingowych, wizerunkowych itd. Za przykład może posłużyć portal, gdzie umieszczane są wyłącznie treści o tematyce przyrodniczej. Mimo że nie jest to związane bezpośrednio z prawami autorskimi, to w tym przypadku, jak i w przypadku np. YouTube, trudno, żeby użytkownik decydował za właściciela, jakie treści mogą być w takich serwisach umieszczane, co za tym idzie – do czego ów portal ma służyć. Z tych właśnie powodów zagraniczne serwisy mają prawo blokować polskie parodie.
Czy uważa pan, że taka sytuacja powinna być unormowana w polskim prawie autorskim?
Wiele przepisów nie nadąża za rozwojem sieci, ale w tym wypadku nie widzę potrzeby dodatkowych regulacji. Należy przyjąć, że nadrzędny w stosunku do polskiego prawa autorskiego jest regulamin serwisu, który wybieramy. Jeśli nie zgadzamy się z tym regulaminem, zawsze możemy zmienić serwis albo stworzyć własny. Również na tym polega demokracja w internecie – na możliwości wyboru portalu.
* Rafał Wysocki
radca prawny, specjalizuje się w prawie nowych technologii