Rozmawiamy z WALDEMAREM ŻURKIEM, sędzią Sądu Okręgowego w Krakowie - Zniesienie awansu poziomego zamyka drogę rozwoju dobrym sędziom z prowincji. Konieczne jest pozostawienie awansów poziomych i wprowadzenie nowych mechanizmów ustalania wynagrodzeń sędziów. Skoro jest trójpodział władzy, to sędzia powinien zarabiać tyle co minister lub parlamentarzysta.
Ministerstwo Sprawiedliwości żąda zniesienia awansu poziomego dla sędziów sądów rejonowych i okręgowych. Czy rzeczywiście wprowadzenie dwóch dodatkowych stanowisk w sądach pociągałoby za sobą negatywne skutki dla organizacji sądownictwa powszechnego?
- Stowarzyszenie Sędziów Polskich Iustitia od samego początku popierało wprowadzenie awansu poziomego. Najważniejszym celem tej instytucji jest dowartościowanie dobrych sędziów, którzy lubią swoją pracę i z różnych względów nie chcą przechodzić do sądów wyższej instancji. Zdarza się, że ktoś po prostu chce orzekać w pierwszej instancji, ale wypadałoby awansować, bo z tym wiąże się tytuł, prestiż, wynagrodzenie i lepsze warunki pracy. Ta propozycja dawała szansę awansu bez konieczności ponoszenia wyrzeczeń związanych z radykalną zmianą swojego życia. Zniesienie takiej możliwości zamyka w szczególności drogę rozwoju dobrym sędziom z prowincji. Często awans wiąże się z koniecznością przeniesienia się do dużego miasta. Tymczasem uniemożliwiają to warunki finansowe czy sprawy rodzinne.
W miejsce wprowadzania nowych stanowisk resort chce wprowadzić podwyżkę wynagrodzenia sędziego po 15 latach jego pracy na danym stanowisku.
- Te posunięcie można porównać do przyklejenia plastra na ranę - gdy jej nie będzie widać, to nie będzie bolało. Jest to próba pokazania środowisku sędziowskiemu, że nie zabierają nam wszystkiego, a nawet coś dają.
Resort sprawiedliwości najpierw zapowiada, że zawód sędziego będzie ukoronowany odpowiednim prestiżem i dobrymi zarobkami. Później odwleka w czasie swoje obietnice. Co, jeśli nie uda się osiągnąć porozumienia?
- Chcielibyśmy, żeby ministerstwo zrozumiało, że sędziowie są zdeterminowani. I nie jest to determinacja do walki o wynagrodzenia. Spraw nie ubywa, ale za to ubywa sędziów. Odchodzą w stan spoczynku. Nie ma asesorów. Jeżeli nie będziemy dzisiaj protestować, to za pół roku część naszych kolegów odejdzie. Są jakieś granice wytrzymałości. Nadmierne obciążenie pracą skutkuje obniżeniem jej jakości i przełoży się na stan zdrowia pracoholików. Nie może być tak, że sędzia pracuje po 14-16 godzin dziennie i zabiera jeszcze akta na weekend. Przekonywaliśmy ministerstwo do wprowadzenia ustawy o koronie zawodów i przyznania docelowo asystenta każdemu sędziemu. Niestety resort w tym roku wycofuje się nawet z obiecanych asystentów i referendarzy. Miało być 2,6 tys. nowych etatów, a dostaliśmy kilkaset. Musimy się porozumieć. Podwyżki dla sędziów mogą być rozłożone np. na trzy lata, ale musimy dążyć do tego, żeby sędzia w sądzie rejonowym zarabiał co najmniej 10 tys. zł netto. To przy dzisiejszym poziomie wynagrodzeń, dla tak odpowiedzialnej funkcji nie jest wcale niczym wygórowanym. Jeśli przygotujemy taki program i uchwalimy go w formie ustawy, wówczas sędziowie, którzy dzisiaj zastanawiają się nad odejściem z zawodu, będą mieli perspektywę i być może część z nich uda się zatrzymać.
W jakim kierunku powinna pójść reforma sądownictwa?
- Reforma w sądownictwie musi iść wielotorowo. Po pierwsze realne musi stać się hasło asystent dla każdego sędziego. To zdecydowanie podniesie wydajność pracy. Po drugie, ograniczenie kognicji, czyli wyprowadzenie spraw drobnych z sądów, np. wykroczeń, gdzie zawodowy sędzia w dwóch instancjach musi orzekać, czy mandat za jazdę bez pasów nałożono słusznie czy też nie. Wreszcie musimy dokonać gruntownego przeglądu procedur sądowych, które należy odformalizować, oraz przeglądu czynności sędziego i usunąć wszystkie zadania, które za sędziego może wykonać osoba, która umie czytać, pisać i liczyć. Tytułem przykładu można wskazać, że sędzia musi skierować każde swoje akta do archiwum i zakwalifikować, czy muszą tam iść na 10 czy np. 50 lat. Skoro wiemy, o co toczyła się sprawa, mamy jej numer statystyczny, to po co ma to robić sędzia? Po trzecie potrzebna jest reforma wynagrodzeń. Statystyki wskazują, że pod względem zarobków za polskimi sędziami plasują się tylko sędziowie z Rumunii i Bułgarii, gdzie i tak życie jest zdecydowanie tańsze. Natomiast sędzia w Irlandii zarabia 11 razy więcej. Wystarczy jednak popatrzeć na Słowację, by przekonać naszych polityków, że tam reforma sądownictwa mogła się udać.
Jaki powinien być tryb ustalania wynagrodzeń sędziowskich?
- Trzeba poważnie się zastanowić, czy nie odnieść wysokości wynagrodzenia sędziów do wynagrodzenia pozostałych władz, czyli wykonawczej lub ustawodawczej. Skoro jest trójpodział władzy, to także w tej sferze musi zostać tutaj zachowana równowaga. Sędzia powinien w związku z tym mieć poziom wynagrodzenia ministra lub parlamentarzysty. Alternatywnym rozwiązaniem jest powiązanie wynagrodzenia sędziowskiego nie z kwotą bazową, lecz średnią pensją krajową. Ta zasada byłaby najprostsza, bo uczestniczylibyśmy rozsądnie w grze rynkowej. Jeśli budżet będzie słaby, bo jest słaba gospodarka, to automatycznie nasze wynagrodzenia są na podobnym do całego społeczeństwa poziomie. Nie domagamy się z budżetu środków, gdy ich tam nie ma. Co jednak zrobić, jeśli co roku budżet rośnie, PKB rośnie, wszystkie wynagrodzenia rosną, a nasze pensje realnie maleją? Nie może już więcej dochodzić do kuriozalnych sytuacji, kiedy sędziom nie starcza pożyczka z sądu na kupno mieszkania czy budowę domu, po czym idą do banku i dowiadują się, że nie mają zdolności kredytowej. Musimy przerwać ten stan i usiąść do stołu. Ale muszą to zrobić najważniejsze osoby w państwie, prezydent, premier, marszałek Sejmu, którzy wspólnie z sędziami wypracują modelowe rozwiązanie na wiele lat. Nie ma na co czekać, bo kryzys puka do drzwi. Sprawne sądownictwo to dobro publiczne, o które wszyscy mamy obowiązek dbać.