Pewien znany dziennikarz wytknął ostatnio użytkownikowi Twittera, że ten „ukradł” jego zdjęcie kadru z telewizora z jakąś sceną z igrzysk olimpijskich. Nie śledziłem dalej wątku, więc nie wiem, na czym ostatecznie stanęło. Ale ta wymiana zdań skłoniła mnie do zastanowienia, czy screenshot jest rzeczywiście chroniony prawem autorskim, innymi słowy, czy może być uznany za niezależny utwór

. Wydaje mi się, że nie. Jeśli czyjeś prawa tu naruszono, to raczej stacji, która nadawała transmisję, a nie dziennikarza, który zrobił fotkę kadru z telewizora.
Klasyczny screenshot to zrzut ekranu: czy to komputerowego, czy ze smartfonu. Równie dobrze można jednak tak określić zdjęcie zrobione telewizorowi. We wszystkich tych sytuacjach chodzi bowiem w gruncie rzeczy o to samo – uwiecznienie tego, co się widzi na monitorze.
Powróćmy do pytania, które sobie postawiłem – czy taki screenshot może być uznany za utwór chroniony prawem autorskim? Zgodnie z ustawową definicją utworem jest „każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalony w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia”. Kluczowe są tu dwa elementy – twórczość i indywidualny charakter. Moim zdaniem w przypadku screenshota nie mamy do czynienia ani z jednym, ani z drugim. Trudno mówić o działalności twórczej, skoro ten sam zrzut ekranowy może zrobić komputer, jeśli zostanie odpowiednio zaprogramowany. Tu nie ma miejsca na inwencję, dodanie czegoś od siebie. Nawet gdy zdjęcie zrobimy najbardziej profesjonalnym aparatem (co zresztą w żaden sposób nie powinno wpływać na odbiór działalności twórczej), będzie to fotka czegoś, co zostało wyświetlone na monitorze.
O indywidualnym charakterze też nie może być mowy. Gdyby 100 osób zrobiło zdjęcie tej samej sceny z transmisji wyświetlanej na ich telewizorach, byłoby ono praktycznie takie samo.
Mówiąc brzydko, zdjęcie monitora czy zrzut ekranu mogłaby zrobić nawet małpa (broń Boże nie chciałbym tu urazić ani osób robiących screenshoty, ani wspomnianych ssaków naczelnych). Podobne zdarzenie miało zresztą miejsce i skończyło się wieloletnim bojem sądowym. Pewien makak porwał aparat znanego fotografa Davida Slatera i zrobił sobie selfie. Spór trafił do sądu, który uznał, że małpie nie przysługują prawa autorskie, bo te przynależą się wyłącznie ludziom. Ostatecznie została zawarta ugoda, w której fotograf zobowiązał się do przekazywania części dochodów z tego zdjęcia na rezerwat przyrody.
Pomijając wyjątkowe sytuacje, takie jak np. autorski kolaż, „kradnąc” cudzego screenshota raczej nie naruszymy więc praw autorskich osoby, która go zrobiła. Bez trudu natomiast możemy naruszyć prawa właściciela utworu, który wyświetlał się na monitorze. Klasyczny przykład – screenshot zdjęcia czy tekstu z internetu. Dotyczyć to również może pojedynczego kadru z filmu czy transmisji telewizyjnej. Naruszycielem będzie tu zarówno osoba, który taki screenshot zrobiła i rozpowszechniła w mediach społecznościowych, jak i ten, kto go „ukradł” i rozpowszechniał dalej ze swojego konta.
Oczywiście nie oznacza to, że takiego zrzutu nigdy nie można zamieścić. Przepisy dopuszczają bowiem korzystanie z urywków cudzych utworów (a więc np. fragmentów filmu) czy też nawet zdjęć w całości na zasadzie dozwolonego użytku. Najczęściej w grę będzie wchodziło prawo cytatu. Problem w tym, że wiele osób nie do końca wie, czym ono jest w istocie.
Cytatem (w rozumieniu prawa autorskiego) na pewno nie będzie wrzucenie na Twittera czy Facebooka screenshota z dopiskiem: „Zobaczcie, co tu się wydarzyło”, a najczęściej tego typu komentarze towarzyszą właśnie zamieszczanym zdjęciom. Prawo cytatu przysługuje bowiem tylko w ramach własnego utworu. A czy za utwór można uznać wspomniane wcześniej zdanie komentarza? Na pewno nie. Zresztą same przepisy podpowiadają, jakie cele uzasadniają prawo cytatu: wyjaśnianie, polemika, analiza krytyczna lub naukowa, nauczanie lub prawa gatunku twórczości. To katalog otwarty, niemniej, żeby skorzystać z tej formy dozwolonego użytku, trzeba jednak stworzyć własny utwór. A większość zamieszczanych postów nie da się pod niego podciągnąć. Choć oczywiście mogą się i takie zdarzyć. „W mojej ocenie polityk, krytykowany w tym artykule, w rzeczywistości nie śmiał się na pogrzebie. Mimika twarzy wskazuje raczej na grymas bólu, cierpienia” – ta wypowiedź może uzasadnić publikację screenshota z fragmentem artykułu i zdjęcia, do których się odnosi.
Dużo łatwiej skorzystać z innej formy dozwolonego użytku – na potrzeby parodii, pastiszu lub karykatury. I nie ma tu znaczenia, czy screenshot zostanie wykorzystany do stworzenia mema z umieszczonym na nim żartobliwym tekstem, czy też tekst ten będzie jedynie towarzyszył zamieszczonej fotce. Oczywiście można dyskutować, co jest parodią czy pastiszem, ale to już temat na zupełnie inny komentarz.