Przez Polskę przetacza się dyskusja, a właściwie opozycyjno-medialny apel o bojkot wyborów prezydenckich. Uznając wiele racji przemawiających za nieprzeprowadzeniem głosowania 10 maja 2020 r., musimy zadać sobie pytanie, czy taką decyzję da się obronić na gruncie obowiązującego prawa, zwłaszcza tego najwyższego.
Przede wszystkim należy zauważyć, że konstytucja RP ustanawia sztywną, pięcioletnią kadencję głowy państwa. Jej zakończenie nastąpi 6 sierpnia. Czy można to zmienić? Tak, i to w dwojaki sposób. Przez rewizję konstytucji w trybie przewidzianym w jej art. 235 albo wprowadzenie jednego z trzech stanów nadzwyczajnych. W tym ostatnim przypadku może ewentualnie wchodzić w grę tylko stan klęski żywiołowej. Oznacza on wiele ograniczeń, m.in. – o czym zapominają zwolennicy jego wprowadzenia – ograniczenie prawa do bezpiecznych i higienicznych warunków pracy. To postanowienie pozwalam sobie nieśmiało przypomnieć pocztowcom w związku z obawami przez nich wyrażanymi. Nie darmo istnieje powiedzenie „dura lex, sed lex”.
Nie możemy też zapominać, w jakim kraju żyjemy. A żyjemy w kraju, który art. 2 konstytucji ustanawia państwem prawa. Tak też traktuje Polskę Unia Europejska, której organy starają się ją opieszale korygować (ciekawe, dlaczego tak niezdecydowanie), wykluczając a limine wydalenie naszego państwa z tej organizacji. Są różne definicje państwa prawnego, formalne, materialne, psychologiczne itd. Jedna z nich zdaje się być kluczowa, a w każdym razie powtarzana często w podręcznikach prawa konstytucyjnego. Głosi ona, że państwo prawa oznacza rządzy prawa. No właśnie – prawa, a nie ludzi.

Trwa ładowanie wpisu

Wszystko po to, by zapobiec nagłym zmianom emocji, nastrojów społecznych, nawet pod wpływem ważkich zdarzeń czy incydentów. Oczywiście, kierując się sondażem, można, przy dobrej woli tzw. klasy politycznej, zmienić konstytucję w przyspieszonej procedurze. Państwo prawa wymyślono jednakże między innymi jako tamę na drodze takich i innych dążeń symbolicznej ulicy. W takim państwie żaden, nawet najwyższy przywódca czy autorytet nie może – poza środkami przewidzianymi w prawie – przekształcić naszego kraju w system prowizoryczny. Tymczasowego państwa prawnego jeszcze nikt nie wymyślił.
Ktoś powie, że takiej ewolucji wymaga obecny czas zarazy. Ale czasy zawsze są jakieś. Lepsze, gdy udajemy się w słoneczny, pogodny dzień do komisji wyborczej, albo gorsze, kiedy idziemy w deszczu w okresie szalejącej epidemii grypy. Gdyby tym się kierowali Amerykanie, już dawno i wielokrotnie musieliby przerywać wybory (prezydenckie czy kongresowe), i to z powodów, jak się wydaje, poważnych, jak wojny (w tym dwie światowe), tornada itp. Mimo to od ponad 200 lat powtarzany jest regularnie w USA ten sam rytuał konstytucyjny.
Musimy zatem odpowiedzieć sobie na pytanie, jaką drogą wolimy podążać: kluczenia, jak obecnie na Węgrzech, czy jednak przestrzegania prawa. Powinniśmy zdawać sobie sprawę, że jeśli raz obniżymy standardy konstytucyjne, pokus do dalszego ich obniżania będzie coraz więcej. I to nie tylko z tego względu, że obecny stan epidemii może trwać jeszcze długo. Zdaję sobie sprawę, że Polska jest położona między Europą Wschodnią a Zachodnią. W Rosji już przyzwyczajono obywateli do majstrowania przy kadencji prezydenta. Tam równolegle odbywa się zresztą jej kolejna zmiana. Nikt, nawet najzagorzalszy zwolennik PiS, nie chciałby, by partia Jarosława Kaczyńskiego rządziła po wsze czasy.
Piszę to, patrząc na zachodzące w Rzeczypospolitej procesy ze skrzywionej, ale przez to bynajmniej nie mniej prawdziwej, perspektywy latynoamerykańskiej. A tam działy się i dzieją większe przesilenia. Gdyby odwołać się do powieści Gabriela Garcíi Márqueza „Miłość w czasach zarazy”, wystarczyłoby zrównać pierwsze słowo tytułu z wyborami, a wszystko stałoby się możliwe. Czy chcemy kolejny raz przeżyć – jak mówi preambuła naszej konstytucji – „gorzkie doświadczenia”, wymuszając wprowadzenie stanu wyjątkowego, którego nie ustanowił prawie żaden kraj UE? Wykorzystajmy ten marny czas dla obrony – nie zawaham się tego otwarcie powiedzieć – państwa prawnego, a nie rządów ludzi, nie mówiąc już o rządach populistów wszelkiej maści.
Krystian Complak, emerytowany profesor prawa konstytucyjnego