Nawet grzecznościowa rozmowa o pogodzie z czekającym na rozprawę adwokatem może sędziemu przysporzyć kłopotów. Ustalenia w gabinecie prezesa sądu, tak często pokazywane w amerykańskich filmach, to już zupełna abstrakcja. Co jest z nami nie tak?
Wymiar sprawiedliwości nie jest forum wymiany myśli prawniczej, są to raczej mury i zakazy. W tym zakazy kontaktowania się sędziów z pełnomocnikami i obrońcami. Czy jest to sędziom na rękę czy też takie formalne relacje są na nich wymuszane?
Kodeks etyki sędziowskiej nakazuje sędziom unikać sytuacji, które wywoływałyby uzasadnione wątpliwości co do ich bezstronności. Rygor ten powoduje, że środowisko sędziowskie od wielu już lat żyje w szklanej wieży i stara się za wszelką cenę unikać jakichkolwiek kontaktów z pełnomocnikami stron. Sędziowie, chcąc wystrzec się coraz częstszych zarzutów dotyczących ich bezstronności w danej sprawie, zostają zmuszani właśnie do takich zachowań. W krajach, w których szacunek do sędziego i prawa są filarem demokracji, byłoby to zupełnie niezrozumiałe. W Polsce od początków transformacji kolejne rządy nie zrobiły jednak nic, co można by uznać za przejaw troski o wymiar sprawiedliwości. Powszechne stały się za to próby publicznej dyskredytacji sędziów, otwarte podważanie orzeczeń sądowych oraz nierzetelne i jednostronne relacje procesów w mediach, zwłaszcza gdy dotyczą one osób ze świecznika. Ze smutkiem stwierdzam, że wszystkie te zjawiska mają wspólny mianownik. Jest nim przekonanie, że na treść rozstrzygnięcia sądowego wpływ mają czynniki pozaprawne. I to jest właśnie jedna z przyczyn, dla których sędzia stara się unikać nawet zwykłych rozmów z przypadkowo spotkanymi pełnomocnikami stron. Znam przykłady postępowań dyscyplinarnych wszczynanych tylko na podstawie zdjęcia z komórki, na którym sędzia był akurat w towarzystwie mechanika. Jak się okazało, osoba ta była jednocześnie stroną postępowania. Ich znajomość nie miała przy tym żadnego wpływu na orzeczenie. Co więcej, było ono niekorzystne dla mechanika. Nie miało to jednak żadnego znaczenia. Wystarczyła zjadliwa skarga i maszyna postępowania dyscyplinarnego ruszyła.
Czy pełnomocnicy powinni mieć możliwość wchodzenia do gabinetu sędziego, czy byłoby to zbyt ryzykowne?
W krajach o normalnym poziomie świadomości prawnej stron, z ugruntowanym szacunkiem do sądów i ich orzeczeń, takie zwykłe relacje są utrzymywane i nikt z tego powodu nie czyni nikomu zarzutu. Wejście do pokoju sędziego nie jest samo w sobie czymś niewłaściwym, jednak z uwagi na nasze uwarunkowania społeczne powinno być rzadkością. Fundacja Court Watch Polska, realizując projekt „Obywatelski monitoring sądów rejonowych i okręgowych 2011/2012”, ustaliła, że w 86 proc. sądów zdarza się, że prokurator przebywa w sali podczas przerwy w rozprawie. Sytuacja, w której oskarżony wchodząc na salę rozpraw, widzi, że sędzia rozmawia z prokuratorem, nie jest zrozumiała. Adwokaci są wtedy w niezręcznej sytuacji, bo muszą tłumaczyć swojemu klientowi, że nie ma to wpływu na jego sprawę. Zainteresowanych jednak nie zawsze to przekonuje, a często wręcz burzy im wizerunek wymiaru sprawiedliwości. Podobnie wygląda sytuacja, w której pełnomocnik wchodzi do gabinetu sędziego i zapyta o przysłowiową godzinę. Zwykła rozmowa, a odbiór i komentarze osób oczekujących na korytarzu są jednoznaczne. Prezesi sądów bardzo często są zmuszeni tłumaczyć skarżącym, że nie ma w takich relacjach niczego złego. Jednak rzadko kiedy udaje im się osiągnąć skutek.
Czym tłumaczyć negatywne reakcje ludzi?
Jedyną właściwą odpowiedzią jest stwierdzenie, że jako społeczeństwo jesteśmy niedojrzali i funkcjonujemy w świecie permanentnej nieufności do innych.
Wróćmy na chwilę do gabinetu sędziego. W amerykańskich filmach prawniczych często widzimy, jak sędzia wzywa do swojego pokoju pełnomocnika i z nim dyskutuje. Czy taki styl pracy sędziego mógłby funkcjonować w polskich sądach?
Takie relacje wynikają z organizacji postępowania sądowego, jego przyspieszenia i celowości składanych wniosków dowodowych. Współpraca polskich sędziów z pełnomocnikami niewątpliwie byłaby pożądana, ale jej realizacja z góry skazana jest na niepowodzenie. Przeszkodą nie będą tu przepisy proceduralne czy stanowiska pełnomocników, lecz strony postępowań. Jestem przekonany, że taka rozmowa skutkowałaby w wielu wypadkach co najmniej skargą do prezesa, a nie wykluczałbym nawet zawiadomienia do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Nasze społeczeństwo ma po prostu taką mentalność i trzeba wielu lat edukacji, uświadomienia prawnego oraz budowania pozytywnego wizerunku sędziów, żeby ten amerykański scenariusz był w Polsce możliwy do realizacji.
Pan też unika pełnomocników i obrońców?
Z przykrością muszę stwierdzić, że tak. Oczywiście z uwagi na niewielką jednostkę, w której pracuję, jest to bardzo utrudnione. Na szczęście pełnomocnicy doskonale się orientują, z jakimi problemami mają do czynienia sędziowie i nie naciskają na kontakty z nami.
Wymiar sprawiedliwości nie traci na tym?
W mojej ocenie odizolowanie sędziów nie służy dobru wymiaru sprawiedliwości. Mam całkowicie odmienne zdanie niż niektórzy moi starsi koledzy, którzy uważają, że sąd powinien wypowiadać się tylko w wyroku i uzasadnieniu. To właśnie takie pojmowanie wymierzania sprawiedliwości jest jedną z przyczyn problemów, o których dzisiaj rozmawiamy. Sędziowie jako środowisko znajdują się w skansenie medialnym, nie umieją zrozumiale przedstawiać swoich racji, wytłumaczyć, na czym polega rola sądu. Wierzę głęboko, że przyjdzie czas, w którym dyskusja z pełnomocnikiem strony o przepisach czy ich stosowaniu nie będzie podstawą do złożenia wniosku o wyłączenie sędziego. Że dociekliwość sędziego będzie świadczyła o jego zaangażowaniu, a nie działaniu na podstawie pobudek pozamerytorycznych.