Spostrzeżenia i uwagi, które Aleksander Mogilnicki, prezes Sądu Najwyższego usunięty z sądownictwa w 1929 r. za zbytnią niezależność, zawarł w swoich „Wspomnieniach”, stały się dziś wyjątkowo aktualne.

(...)

Kiedy już sądownictwo straciło poczucie niezawisłości i na czele ważniejszych sądów, a zwłaszcza Sądu Najwyższego, stanęli „swoi ludzie”, rządy sanacyjne zaczęły się coraz mniej krępować. Zaczęły się coraz częstsze łamania nie tylko zwykłych ustaw, ale i Konstytucji, choć zawsze pod pozorem stosowania prawa. Nazywano to wówczas „figielkami konstytucyjnymi”. Jednym z takich „figielków” było zwołanie nadzwyczajnej sesji Sejmu i Senatu. Według Konstytucji na żądanie określonej liczby posłów lub senatorów Prezydent Rzeczpospolitej był obowiązany zwołać natychmiast nadzwyczajną sesję obu izb parlamentu.

Taki wniosek z dostateczną liczbą podpisów wpłynął celem załatwienia jakiejś ważnej sprawy państwowej, co nie było na rękę rządowi (nie pamiętam o co chodziło). Prezydent zgodnie z Konstytucją zwołał i otworzył Sejm i Senat, ale w kilka minut po ich otwarciu ogłosił, ze nadzwyczajną sesję zamyka. Ponieważ zamknięcie sesji należało do uprawnień Prezydenta, więc pozornie wszystko było zgodnie z prawem.

Sesję odwołano, trwała ona zaledwie pięć minut, ale się nominalnie odbyła i zgodnie z Konstytucją została zamknięta, nic oczywiście nie uchwaliwszy.
W pewnym znowu momencie podczas obrad Sejmu nad jakąś ustawą, na której szybkim uchwaleniu (czy też odrzuceniu – już nie pamiętam) rządowi zależało, a Sejm był innego zdania, Piłsudski zjawił się w Sejmie w towarzystwie kilkudziesięciu uzbrojonych oficerów. Żadna ustawa tego nie zabraniała, pozornie więc znowu wszystko było zgodne z prawem.

(...)

Pomimo aresztowania i połączonego z nim pozbawienia praw wyborczych głównych przywódców stronnictw opozycyjnych, oraz nadużyć przy wyborach, Sejm z roku 1930 był jeszcze zbyt krnąbrny. Rząd chciał przeprowadzić zmianę Konstytucji w duchu państwa „totalnego”, ale nie uzyskał większości 2/3 głosów, potrzebnych do jej uchwalenia. Zrobiono więc nowy „figielek” pomysłu Cara. Już od dłuższego czas partia rządowa (BB) odbywała narady nad zasadami tej nowej konstytucji. Kiedy wszystkie próby uzyskania w Sejmie większości do uchwalenia nowej konstytucji zawiodły, wniesiono do Sejmu projekt uchwalenia zasad, na których nowa Konstytucja ma się opierać. Pewnego dnia, Car, który był wówczas marszałkiem Sejmu, zrobił coś takiego (nie pamiętam już co), że posłowie opozycyjni manifestacyjnie opuścili salę. Skorzystał z tego Car (należy przypuszczać, że prowokacja była z góry obmyślona) i zaproponował uchwalenie en bloc powyższych zasad konstytucyjnych i nadanie im tytułu „Ustawa Konstytucyjna”. Większość pozostałych na Sali zgodziła się na to i nową „Konstytucję” w ciągu kilku minut w trzech czytaniach uchwalono, zanim będący na korytarzach posłowie opozycyjni mogli się w tym „figielku” zorientować. Gdy wrócili na salę, było już po wszystkim.

"Wspomnienia" Aleksander Mogilnicki / Media

Było to (już w Sejmie) poczwórne bezprawie. Konstytucja z roku 1921 do wydania nowej Konstytucji lub zmiany dawnej wymagała: 1) wniesienia projektu nowej ustawy konstytucyjnej i rozdanie go posłom przynajmniej na dwa tygodnie przed pierwszym czytaniem, 2) obecności przy głosowaniu przynajmniej połowy ustawowej (tj. ogólnej, przewidzianej przez ustawę) liczby posłów – tej liczby nie było, 3) uchwalenia nowej ustawy w trzech osobnych czytaniach i odbycia w tym celu trzech głosowań – na to czasu nie starczyło, 4) uchwalenie ustawy większością ¾ głosów – to mogło być nawet wobec nieobecności opozycji, ale głosów nie liczono i liczby ich w protokóle nie zanotowano. Nie pamiętam już nawet, jak tę kwestię załatwiono w Senacie. O ile pamięć mnie nie myli, Senat jej w ogóle nie rozpatrywał. Według Konstytucji z roku 1921 drugi z rzędu Sejm, wybrany na mocy tej Konstytucji, miał prawo na mocy własnej władzy, bez udziału Senatu, wprowadzić w niej zmiany. Prawdopodobnie skorzystano z tego przepisu i pod pozorem „zmian” wprowadzono nową „Konstytucję”.

(...)

Aczkolwiek wszyscy bez wyjątku niezależni prawnicy uznawali, że nowa Konstytucja została uchwalona w sposób niezgodny z prawem, to jednak ogłoszono ją w Dzienniku Ustaw i zaczęła via facti obowiązywać. Na jej podstawie wydano nową ordynację wyborczą, w myśl której rząd wyznaczał w każdym okręgu po kilku kandydatów, na których jedynie wolno było głosować. Wybory stały się parodią, parlament – posłusznym narzędziem w rękach rządu.

Jeszcze przed uchwaleniem powyższej Konstytucji w roku 1932 ogłoszono nowy, z nieznacznymi zresztą zmianami, tekst prawa o ustroju sądów.

Skorzystano z tego, uznano to za nową „reorganizację” i prawie kilkuset zbyt niezależnych sędziów usunięto. Spowodowało to znowu znaczne obniżenie poziomu sądownictwa, zarówno pod względem umiejętności jak i moralnym, i zwiększyło znakomicie liczbę niesłusznych wyroków. Nie tylko bowiem ustąpili sędziowie niezależni, którzy nie chcieli się naginać przy wyrokowaniu do rozkazów ministra, ale wraz z nimi ustąpili ludzie bardzo umiejętni, zdolni i doświadczeni, mający własny pogląd na kwestie prawne. Zostali, lub przybyli, przeważnie ludzie słabi, którzy wyrokowali „według rozkazu” lub ludzie o niższym poziomie umysłowym i braku doświadczenia sędziowskiego. I rzecz dziwna, od razu, nawet w sprawach, gdzie nie było nakazu z góry, zwiększył się procent wyroków skazujących w sprawach karnych i zwiększyła się surowość kar. Jest na pozór paradoksem, ale życie wskazuje, że tak jest: najostrzejsi sędziowie to są sędziowie tępi. Przekonaliśmy się o tym w okresie sanacyjnym i później.

(...)

Fragment "Wspomnień" Aleksandra Mogilnickiego pochodzi z tygodnika Prawnik DGP. Więcej czytaj TUTAJ.