W piątkowym magazynie ukazał się tekst mojej redakcyjnej koleżanki Miry Suchodolskiej pt. „Na kłopoty trybunał” (DGP 212/2015). Już na wstępie pada w nim stwierdzenie, że „czas skończyć z hipokryzją i mitem, że Trybunał Konstytucyjny jest apolitycznym bytem składającym się z pozbawionych poglądów osób mających w głowie same paragrafy.
To twór jak najbardziej polityczny”. To bardzo trafna ocena. Sęk w tym, że dalsze wnioski, a tym bardziej liczne komentarze internautów pod artykułem sugerują, że to problem, wada funkcjonowania trybunału. A ja mówię: całe szczęście, że sędziowie TK są upolitycznieni.
Tutaj jednak wypada poczynić pewną uwagę: należy rozróżniać twór upolityczniony od upartyjnionego. Gdyby trybunał był upartyjniony, mielibyśmy do czynienia z fasadą demokracji, gdyż ustawodawca negatywny grałby tak, jak ustawodawca pozytywny mu zagra. Na szczęście jednak stawianie takiego zarzutu obecnemu składowi TK wydaje się mocno na wyrost.
Najprostszy przykład: kandydaturę prof. Mirosława Granata na sędziego TK zgłosiła Samoobrona. Czy ktokolwiek śledzący sprawy zawisłe przed trybunałem odważyłby się stwierdzić, że sędzia Granat orzeka przez pryzmat korzyści grupy, która go wybrała? No dobrze, ktoś powie, że Samoobrona obecnie nic nie znaczy i pan sędzia zmienił opcję partyjną. Ale czy ktoś jest w stanie powiedzieć, czy teraz popiera PiS, czy też jest zwolennikiem PO? Ja nie potrafię. Bo widzę doskonałego fachowca, który jest wierny konstytucji, a nie partiom politycznym. I tak samo jest w przypadku innych sędziów.
Niemniej jednak Trybunał Konstytucyjny jest upolityczniony. W tym wszakże znaczeniu, że 15 konstytucjonalistów ma różne poglądy na to, co jest Polsce potrzebne. Dlatego znajdziemy w składzie i liberałów, i konserwatystów, i socjalistów (socjaldemokratów). Czy to źle? Osobiście wolę, gdy zderzają się ze sobą różne wizje, niż gdyby zdecydowanie dominowała jedna. Bo mogłoby się niefortunnie zdarzyć, że nie dominowałaby wcale ta, której ja jestem zwolennikiem.
Odnoszę wrażenie, że mamy ostatnio do czynienia z nagonką na trybunał. Bez wątpienia zaszkodziła mu ustawa przyjęta przez ustępującą koalicję. Władza ustawodawcza dała wyraźny sygnał, że to ona rozdaje karty, i jeśli tylko zechce, skład trybunału wybierze taki, by jej sprzyjał. Ale przecież ostatecznie każdy z pięciu nowych sędziów to znakomity ekspert. Nie potwierdziły się więc obawy wielu dziennikarzy, w tym i moje, że stanowiska w TK będą rozdawane tak, jak rozdawane są stanowiska w spółkach Skarbu Państwa czy nawet nominacje ambasadorskie.
Ale wracając do nagonki: jest ona przede wszystkim niespójna. Z jednej bowiem strony oczekujemy jako społeczeństwo, że w TK orzekać będą ludzie, a nie cyborgi. Chcemy, by sędziowie dostrzegali ludzką krzywdę, a nie schowani za paragrafami nie zauważali człowieka. Z drugiej zaś wytykamy im: jesteście upolitycznieni, nie interesują nas wasze poglądy, więc ograniczcie się do wydawania wyroków. Innymi słowy, jak nie kijem go, to pałką.
Dla jasności: wiele orzeczeń trybunału mi się nie podoba, najzwyczajniej w świecie nie rozumiem – ani pod względem prawnym, ani społecznym – co kierowało składem orzekającym. Ale zdaję sobie sprawę z tego, że za tym stołem siedzą ludzie z krwi i kości, którzy mogą myśleć zupełnie inaczej niż ja czy setki internautów. A utopijne jest założenie, że suma życiowych doświadczeń sędziów nie będzie miała wpływu na wyrok.
Jednym z pojawiających się zarzutów jest to, że sędziów TK wybierają politycy. To rzeczywiście niefortunna konstrukcja. Sęk w tym, że trudno znaleźć lepszą. Często wraca postulat, aby moc sprawcza została przekazana w ręce szanowanych gremiów prawniczych czy szkół wyższych. Doktor Marcin Warchoł z Biura Rzecznika Praw Obywatelskich oraz Uniwersytetu Warszawskiego ma jednak rację, gdy mówi, że „gdyby oddać to (wybór sędziów – red.) ludziom z uniwersytetów, doczekalibyśmy się sądów kapturowych. Też wybieraliby swoich: kogo lubią, z kim piją”. Wojciech Hermeliński, sędzia o bodaj najbardziej proobywatelskim podejściu w obecnym składzie TK, przy tym składający wybitne zdania odrębne do wyroków, nie miałby szans zostać wybranym, gdyby decydowały uczelnie. Powód prozaiczny: jako magister nawet nie uczestniczyłby w posiedzeniach żadnej rady wydziału prawa któregokolwiek z uznanych uniwersytetów.
Społeczeństwo szuka krwi. Najbardziej cięte zaś jest na tych, którzy sprawują władzę, a bez wątpienia jednym z takich podmiotów jest Trybunał Konstytucyjny. Wypadałoby jednak pozostać sprawiedliwym w osądzie. Krytykujmy więc z umiarem. A nie tak, jak mój serdeczny druh, który w temacie konstytucyjności reformy OFE stwierdził: „eee, ten trybunał to żenada. Nigdy nie staje po stronie obywateli”. Gdy zaś spytałem o ostatnie orzeczenie dotyczące kwoty wolnej od podatku, w którym uznano, że jest zdecydowanie zbyt niska, co z kolei ma być niezgodne z ustawą zasadniczą, ten sam znajomy odparł: „bez przesady, wykonali tylko swoją pracę”.