Kampania wyborcza rządzi się swoimi prawami, ale nawet biorąc na to poprawkę, przykro było słuchać demagogicznych wystąpień polityków rządowych o tym, że główne inwestycje w Warszawie są oddawane w ręce zagranicznych firm.
Zaczęło się od wypadku autobusu, gdy okazało się, że kierowca był pod wpływem amfetaminy, a linię obsługiwała niemiecka spółka. Potem poszło już z górki. „Ostatnio wyszło na jaw, że przewozy komunikacją miejską obsługują również częściowo Niemcy. Tramwaje budują Koreańczycy, metro budują Włosi i Turcy. Myślicie, że może np. wypożyczalnie rowerów są polskie? Nie, wypożyczalnie rowerów też są niemieckie. Tak ma wyglądać Polska, panie Rafale?” – pytał premier Mateusz Morawiecki podczas wiecu w Chodzieży.
Dlaczego nazwałem to demagogią? Bo zarówno premier, jak i inni członkowie rządu wypominający zlecenia dla zagranicznych firm doskonale wiedzą, że w przetargach publicznych przedsiębiorcy z wszystkich państw Unii Europejskiej, a nawet szerzej, bo także porozumienia GPA, muszą być traktowani na tych samych zasadach, co polskie firmy. Jedynym sposobem na wprowadzenie preferencji krajowych w zamówieniach publicznych byłoby wystąpienie Polski z Unii Europejskiej. Jeśli chcemy w niej pozostać, to musimy godzić się z tym, że zagraniczni wykonawcy zaproponują korzystniejsze warunki niż nasi krajowi i zgarną kontrakt.
Nie oznacza to, że zamówienia publiczne nie mogą być bardziej przyjazne polskim firmom. W 2015 r., jeszcze będąc ministrem rozwoju, Mateusz Morawiecki mówił, że jego marzeniem jest, by jak najwięcej zamówień trafiało do polskich firm, oczywiście z poszanowaniem prawa polskiego i unijnego. Odpowiadając wówczas na ten apel, zebrałem podpowiedzi ekspertów i opublikowałem artykuł pt. „Preferencje krajowe zakazane, ale nie niemożliwe”. Pisałem o dzieleniu zamówień, tak aby mniejsze, w domyśle krajowe, firmy mogły o nie walczyć, o łagodzeniu warunków brzegowych, często nie do pokonania dla polskich firm, o obowiązku zatrudniania na etat. To było pięć lat temu. I co? Niewiele się zmieniło od tego czasu. Jedyna prawdziwa zmiana dotyczy obowiązku zatrudniania pracowników realizujących zamówienia publiczne na etat. Ten wymóg jest nie tylko prospołeczny, lecz także propolski, bo przecież łatwiej zatrudnić krajowych pracowników niż sprowadzać ich z zagranicy. Poza tym jednak zamawiający tak jak wcześniej stawiają wyśrubowane warunki (także finansowe) i wolą zlecać duże inwestycje, bo te łatwiej jest dopilnować.
Na koniec mała dygresja – nie sądzę, żeby Warszawa różniła się znacząco od innych zamawiających pod względem liczby przetargów wygrywanych przez zagraniczne firmy. I przypomnę, że sztandarową inwestycję rządową, czyli przekop Mierzei Wiślanej, realizuje konsorcjum, na którego czele stoi belgijski wykonawca.