Kazać w czasie epidemii stosować przepis dający możliwość sięgnięcia po normy, które wyłączają stosowanie zdalności, to kuriozum.
To przestały być ciekawe czasy dla prawników. Na naszych oczach zamieniają się w gruzy właściwie wszystkie elementy tworzące system prawny. Począwszy od stanowienia prawa, interpretacji i korzystania z niego, po zepchnięcie przez reprezentanta suwerena w mroczne okowy inkwizycyjne struktur stosowania prawa – Trybunału Konstytucyjnego, sądów, prokuratury.
To, co robił przed wojną Car, a po wojnie Falandysz, to przy tym nic wielkiego. Nic nie będzie już takie samo, bo system funkcjonowania prawa i samo prawo zostały zarażone. Wirusem zabójczym, innym niż COVID-19, bo w tym ostatnim przypadku można mieć nadzieję na szczepionkę. Zarażone prawo będzie coraz bardziej gniło, psuło się i boję się, że nic na to już nie pomoże. To zarażenie będzie tak trwałe jak promieniowanie, przed skutkami którego nie możemy się obronić.
Zarażenie prawa to nie efekt koronawirusa, ale ten ostatni tak bardzo spotęgował stan choroby, że dochodzi już do częściowej martwicy tkanki społecznej. Nie warto już pisać o bylejakości, niechlujności, błędach merytorycznych i interpunkcyjnych, które uniemożliwiają zrozumienie przepisów. Najgorsza nie jest głupota prawnicza, ale nowe zjawisko: szkodzenie przez prawo. To ostatnie nie jest tworzone zgodnie z zasadami techniki legislacyjnej, nie tylko nie przechodzi przez wymagane procedury legislacyjne. Zdarza się, że jest tworzone wprawdzie zgodnie z nimi, tylko w sposób zamierzony źle. Po to, by było złym prawem. Mając przewagę w Sejmie, można przyjąć, co się aktualnie chce, nie aby kształtować ramy prawne dla jakichś zjawisk, lecz po to, aby poprzez uchwalenie prawa łamać prawo. A tego jeszcze nie było.
Kumulacją tego zjawiska były wybory pocztowe. Nie będę zajmował się tym problemem, gdyż czynią to już chyba wszyscy. Jednak uchwalić złe prawo po to, aby z pełną świadomością za kilka dni (dosłownie) tworzyć nowe prawo, teoretycznie lepsze, to jest wyższa szkoła jazdy. Może najwyższa. Nie będę stał w szeregu zadziwionych tym, jak można było uznać wybory za nieważne, gdy one się w ogóle nie odbyły i to bez podstawy prawnej. W prawie spółek już coś takiego się zdarzyło. Otóż m.in. w orzeczeniu z 28 maja 2013 r. (sygn. akt V CSK 311/12, Lex nr 131380) Sąd Najwyższy stwierdził, że w sytuacji, gdy walne zgromadzenie nie podjęło uchwały w sprawie powołania wybranych przez pracowników członków rady nadzorczej, to uchwała taka jest sprzeczna z prawem, więc można ją zaskarżyć, a w konsekwencji unieważnić. Coś, czego nie ma, a jest.
Inna ciekawostka jako przykład zarażenia: Rada Mediów Narodowych, organ, który nie ma uprawnienia do zmiany statutu TVP, zmienia go (rozszerzono liczebność zarządu) i powołuje do takiego poszerzonego zarządu nową osobę. Następnie, jakoby naprawiając swój błąd, osobę tę odwołuje, po czym powtórnie powołuje do zarządu. Można tylko powiedzieć: co mi zrobisz, jak mnie złapiesz. Z tego wynika, że można już chyba wszystko. Ileż w tym przypadku nadużyć prawnych! I to działo się na oczach wszystkich. To już chyba bezprawie, a nie prawo.
Ale wróćmy do naszych baranów. Dzieckiem produkcji legislacyjnej są ustawy związane z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19. Nazywa się je tarczami, które to określenia będę ignorował, gdyż nie mamy do czynienia z żadnymi tarczami, co najwyżej durszlakami, przynajmniej tymi na początku. Nie chcę wpisywać się w tę propagandę i nowomowę o tarczy nr 1, 2, 3 itd. Toż zaraz powstanie cały arsenał, w który można by wyposażyć armię. Tylko kto te tarcze będzie podtrzymywał? Pomijam przesiąknięte propagandą (czuję się jak za Gierka, gdy propaganda sukcesu wylewała się zewsząd, a współczesnego Macieja Szczepańskiego też już mamy) proponowane zmiany, które z tej racji, że skarb jest pusty, są opóźnione, spowolnione, poddane jakimś procedurom, wymyślone tak, aby trwało to jak najdłużej. Wymagają przebicia się przez uciążliwe formalności, odmienne interpretacje. Bo gdy odtrąbiony zostanie koniec szczytu epidemii, może ci przedsiębiorcy, którzy przeżyją, tego nie zauważą? A że 200 mld zł (a może 300) było częściowo wirtualne od początku? Cóż. Pamiętajmy, że oszczędzanie na pomocy się nie opłaca. Zadowoleni z tego niespodziewanie są prawnicy, których rzesze trzeba było zatrudnić, aby próbować korzystać z pomocy. Chociaż tyle w tych nieciekawych dla nich czasach.
Tworzone ustawy z oznaczeniem 1, 2, 3 itd., które miały zapobiegać, przeciwdziałać i zwalczać COVID-19, stały się przy tym okazją do wrzutek, które można wykorzystać niekoniecznie w celu antykoronawirusowym, również w politycznym. Mam pełną świadomość presji czasu, pod jaką działano, przygotowując te ustawy, toteż jestem w stanie zrozumieć dużo. Ale nie wszystko da się wytłumaczyć inaczej, niż krążącą w żyłach polskiej legislacji chorobą. Również tą najnowszą.
Chciałbym zająć się nie problemami ustrojowymi, bo od tego są specjaliści konstytucjonaliści, ale czymś z mojego podwórka, tj. zmianami dotyczącymi ustroju i funkcjonowania niektórych podmiotów prawa, w tym przedsiębiorców.

Zdalnie czy stacjonarnie?

Sytuacja nadzwyczajna, jaką stała się epidemia i jej ogłoszenie, przez wprowadzenie określonych restrykcji dla dobra obywateli miała nie tylko coś wymusić, lecz również ułatwić niektóre procesy. Wobec tego, że ludzie zostali od siebie odizolowani, powstał problem funkcjonowania organów osób prawnych. Chodziło o to, że organy te, ze względu na konieczność obrad polegających na tradycyjnym spotkaniu w tym samym miejscu i czasie, nie mogły tego uczynić. Dlatego przystąpiono najpierw do zmian w kodeksie spółek handlowych. Uczyniono to w ustawie z 31 marca 2020 r. (Dz.U. poz. 568, 695). Najbardziej mnie zaskoczyło, że skądinąd poważni prawnicy ocenili te nowe zmiany jako „najlepsze na świecie”. Z tą prawniczą najlepszością bardzo bym uważał, gdyż tego stanu nie osiągniemy nigdy. No cóż, do głów weszła chyba już propaganda sukcesu, ciągłe marzenia o wielkości narodu wybranego. To były przecież dosyć proste zabiegi nowelizacyjne i to nie na skalę światową. Ale wirus minie, a my niestety pozostaniemy ze zdalnością jako zasadą, jak Himilsbach z językiem angielskim. Nie o to chyba chodzi, choć cel był zbożny. Wystarczyła przecież prosta alternatywa: możliwość wyboru obradowania zdalnego czy też takie procedowanie na wniosek choćby jednego członka organu. Ale od razu zdalność jako zasada? Po co?
To odniesienie do przepisów kodeksu spółek handlowych było konieczne, aby zrozumieć problem zarażenia prawa o stowarzyszeniach i prawa fundacyjnego. W kolejnej ustawie antykryzysowej wzięto się za inne podmioty, które mogłyby mieć trudności w funkcjonowaniu w czasie epidemii. Super. Tylko co zrobiono w ustawie z 17 kwietnia 2020 r. (Dz.U. poz. 695)? Spróbujmy zrozumieć. W kodeksie spółek handlowych wprowadzono jako zasadę uczestnictwo i głosowanie zdalne. W przypadku wspomnianej ustawy z 17 kwietnia 2020r. kwestię tę uregulowano w sposób szczególny. Można powiedzieć odwrotny. Przede wszystkim zawarto te zmiany w art. 16 (fundacje) i 18 (stowarzyszenia) zgodnie z zasadami techniki legislacyjnej: najpierw zmieniono normy aktu starszego (ustawa o fundacjach z 1984 r.), potem młodszego (ustawa prawo o stowarzyszeniach z 1989 r.). Ale zupełnie nie wiedzieć czemu dokonano rzeczywistych zmian najpierw w ustawie o stowarzyszeniach, a potem dopiero nakazano ją odpowiednio stosować do fundacji, czyli w kolejności odwrotnej. Pamiętając o celu, jaki przyświecał zmianom (umożliwienie obradowania i głosowania zdalnego np. podczas pandemii), zobaczmy, co z tego wyszło. Otóż zgodnie z art. 10 ust. 1a ustawy – Prawo o stowarzyszeniach, jeżeli członkowie władz stowarzyszenia wyrazili na to zgodę w formie dokumentowej, głosowanie poza posiedzeniami może odbywać się z wykorzystaniem środków komunikacji elektronicznej. Następnie w art. 10 ust. 1b i c uregulowano bardziej techniczne kwestie obrad i głosowania. Z kolei – to ważne – art. 10 ust. 1d przewiduje, że wykorzystanie środków komunikacji elektronicznej w głosowaniach na posiedzeniach władz stowarzyszenia oraz poza nimi może podlegać odmiennym uregulowaniom, również ograniczeniom w statucie stowarzyszenia. Może on nawet wprost wyłączyć możliwość stosowania powyższych przepisów. Przyjmuje się więc całkowitą swobodę statutową w tej materii, aż do wyłączenia przepisów o zdalności. No i teraz art. 10 ust. 1e: rozwiązania, o których mowa w ust. 1a–1d (a więc te omówione powyżej), stosuje się w przypadku wprowadzenia stanu zagrożenia epidemicznego lub stanu epidemii. Czyli, pamiętając o celu nowelizacji z art. 10 ust. 1e, dowiadujemy się, że rozwiązanie, które in concreto polega np. na wyłączeniu stosowania przepisów o obradach i głosowaniach zdalnych w czasie epidemii, stosuje się. Czyli stosuje się coś, czego się nie stosuje, ale powinno się stosować.
Gdyby ustawodawca nie udawał, że szanuje społeczeństwo obywatelskie, tylko narzucił konieczność stosowania przepisów na wypadek epidemii, to bym to zrozumiał. Jednak najpierw uzależnia on odbywanie i głosowanie z wykorzystaniem środków komunikacji elektronicznej od zgody „członków władzy stowarzyszenia”, i to w formie dokumentowej! Jakiż to brak zrozumienia istoty stowarzyszeń. W wielu przypadkach uzyskanie takiej zgody od „członków władzy”, będzie praktycznie niewykonalne, szczególnie w czasie nadzwyczajnym, np. epidemii? W przypadku najwyższej władzy stowarzyszenia, tj. walnego zebrania członków (art. 11 ustawy – Prawo o stowarzyszeniach) takiej zgody można nie uzyskać nigdy.

Reguły dla stowarzyszeń i fundacji

Oczywiście stowarzyszenia mogą chcieć lub nie – czemu mogą dać wyraz w statucie – obradować zdalnie. To ich prawo. Ale po co to prawo podkreślać (art. 10 ust. 1b) i jednocześnie nakazywać stosowanie takich rozwiązań, które wyłączają możliwości zdalne w czasie epidemii? Przecież celem zmian w ustawie – Prawo o stowarzyszeniach miało być (tego się domyślam, bo przecież nie ma nawet zdania uzasadnienia do tej ustawy w interesującym nas zakresie) była możliwość funkcjonowania zdalnego, z wykorzystaniem środków komunikacji elektronicznej. Wręcz trzeba, aby na pewien czas była to powinność. Nie uzależniona od zgody „członków władzy”, ale choćby na żądanie jednego z nich. Ale kazać w czasie epidemii stosować przepis art. 10 ust. 1e, który daje możliwość stosowania norm, które wyłączają stosowanie zdalności, to istotnie zarażenie mózgowe.
Powyższe reguły zastosowano też do fundacji, więc nie można tu mówić o przypadku. Zgodnie z dokonaną zmianą (art. 16 ustawy z 17 kwietnia 2020 r.) do korzystania ze środków komunikacji elektronicznej w głosowaniu władz stosuje się odpowiednio przepisy art. 10 ust. 1a–1d ustawy – Prawo o stowarzyszeniach. O kolejności zmian już wspomniałem. Do tego przecież w art. 16 ust. 1a mowa jest tylko o głosowaniu przez władze fundacji, lecz nie ma już odniesienia do udziału w posiedzeniach. Czy nie można było tego sformułować lepiej, np.: „Do korzystania ze środków komunikacji elektronicznej stosuje się odpowiednio…”? A tak mamy również pasztet dotyczący obradowania w fundacjach. Podobnie jak w stowarzyszeniach, rozwiązania polegające na możliwości wyłączenia „zdalności” stosuje się w przypadku stanu zagrożenia epidemicznego lub stanu epidemii. Czyli analogicznie, skoro można zmienić zasady czy wręcz wyłączyć zdalność, to trzeba te wyłączenia stosować w czasie epidemii. I po to zmieniono ustawy!
Być może się czepiam, ale w sytuacji, gdy określone możliwości ukształtowania zasad głosowania wynikają z ustaw (o fundacjach i prawo o stowarzyszeniach) i ze statutów, ustawodawca wszystko nadregulował.
A może to wspominany dowód troski o społeczeństwo obywatelskie, trzeci sektor, jego swobodę decydowania itd.? Niestety nie wierzę. To wszystko można było zrobić prościej i dobrze mimo presji czasu. A tak zarażone zostały kolejne ustawy. O prawie spółdzielczym z braku miejsca nie wspominam.