Z wielką przyjemnością oglądam przesłuchania komisji śledczej do zbadania prawidłowości i legalności działań organów i instytucji publicznych wobec podmiotów wchodzących w skład Grupy Amber Gold, zwanej po prostu komisją ds. Amber Gold. Twór ten po trzech kwartałach istnienia ma na swoim koncie niebagatelne sukcesy. Udało się ustalić, kim była Katarzyna Wielka, wyszło też na jaw, że prezes sądu apelacyjnego była na stadionie piłkarskim, by obejrzeć mecz. A dociśnięty świadek przyznał, że cierpi na bezsenność. Sukces goni sukces.
„Standardy rzetelności postępowania w sprawach z zakresu ochrony konkurencji i konsumentów. Między prawem administracyjnym a prawem karnym”, W. Jasiński (red.), Wolters Kluwer, Warszawa 2016 / Dziennik Gazeta Prawna
Oprócz gratki natury obyczajowej dla prawników członkowie komisji przygotowali także gratkę intelektualną. Wystarczyło obejrzeć przesłuchania byłych i obecnych pracowników Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Mogliśmy się z nich dowiedzieć, że UOKiK powinien był przeszukać siedzibę Amber Gold, obdarzać prokuraturę ograniczonym zaufaniem i słać do niej pismo za pismem. A tak w ogóle to najlepiej, gdyby pracownicy urzędu wpadli z karabinami do lokali Amber Gold i siłą wygonili tę całą hołotę. Jednego z posłów nawet zapytałem, czy nie obawia się, że przyjęcie takich metod działania przez urzędników wobec przedsiębiorców mogłyby podkopać zaufanie biznesu do państwa, i tak wątłe, jak wiemy. Zamyślił się i odrzekł, że przecież te całe przeszukania to tylko w Amber Gold trzeba było przeprowadzić, a nie u innych. A jak na wczesnym etapie działalności, gdy spółka reguluje swoje zobowiązania, poznać, że oszust to oszust? – Od tego są urzędnikami, by wiedzieli – usłyszałem.
Po tej owocnej dyskusji otworzyłem pudło z książkami. Zrządzenie losu włożyło w me ręce książkę o uroczym tytule „Standardy rzetelności postępowania w sprawach z zakresu ochrony konkurencji i konsumentów. Między prawem administracyjnym a prawem karnym”. W skrócie: autorzy (bo jest to praca zbiorowa) pokazują, na ile mogą sobie pozwolić urzędnicy, gdy z buciorami wkraczają w sferę, która powinna być chroniona. I trzeba przyznać, że czyta się książkę nieźle, choć zarazem parę rzeczy warto jej wytkąć. Po pierwsze – to niestety standard przy monografiach zbiorowych – poziom tekstów jest nierówny. Zdarzają świetne, ale są też takie, które nie zasługują na to, by się tu znaleźć. Dwa spośród ośmiu powinny być wyraźnie doszlifowane. Po drugie – znów niestety – sporo tu prawniczej korpomowy. Długie zdania, skomplikowane na tyle, że trzeba jej czytać trzy razy, by je zrozumieć. Po co tak? Nie wiem. Ogólnie jednak zainteresowanym tematyką polecam. Całość tworzy ciekawą lekturę na temat dość rzadko poruszany w piśmiennictwie. Dla posłów zaś (jak wynika z anegdoty na wstępie) jest to pozycja obowiązkowa. Choć te zdania takie skomplikowane...