Radca prawny Michał Paprocki: Z obawą obserwuję, jak zawodowi pełnomocnicy umieszczają na portalach społecznościowych ogłoszenia, że poszukują aplikanta na jednorazowe stawiennictwo za wynagrodzeniem. Wszystko tu będzie wynikiem przypadku.
Co roku na aplikacje - radcowską i adwokacką - dostają się tysiące osób. I choć reprezentowanie klienta w sądzie przez aplikanta jest zjawiskiem powszechnym, to jednak klienci nie zawsze są zadowoleni z tego, że prawnik, który przyjął sprawę wysyła na nią aplikanta. Czy obawy klientów są uzasadnione?
To zależy. W przypadku moich aplikantów, mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że są one nieuzasadnione. Po pierwsze, aplikant zastępuje mnie, a nie klienta. To implikuje moją odpowiedzialność za jakość jego pracy i za jego przygotowanie do rozprawy. Efekt naszej wspólnej pracy i tak jest oceniany jako kryterium wykonania zlecenia przeze mnie. Po drugie, tajną bronią aplikanta jest pracowitość, chęć nauki i ambicja. Połączenie tego z doświadczeniem patrona (czy prawnika udzielającego upoważnienia) może być bardzo wdzięczne. Dobrze przygotowani aplikanci mają bardzo szczegółową znajomość akt sprawy, są na bieżąco z aktualnymi przepisami i mają wiele chęci wykazania się. Okres przed egzaminem zawodowym i chwilę po – to okres, kiedy większość prawników jest w olimpijskiej formie.
Ale nie wszyscy aplikanci pracują w kancelariach i mają w pobliżu patrona.
Tak. Muszę zastrzec, że to, o czym mówię, odnosi się wyłącznie do tradycyjnej relacji patron – aplikant. Z obawą natomiast obserwuję, jak zawodowi pełnomocnicy umieszczają na portalach społecznościowych ogłoszenia, że poszukują aplikanta na jednorazowe stawiennictwo za wynagrodzeniem. Wszystko tu będzie wynikiem przypadku. Jeżeli aplikant jest tylko stażystą zatrudnionym na 3 miesiące, o którym nic nie wiemy – to również bardzo przypadkowe. Warto podkreślić, że aplikant aplikantowi nierówny. Co roku przybywa tak wiele osób aplikujących do wykonywania zawodu radcy prawnego czy adwokata, że krytyczna selekcja jest niezbędna.
Często klienci umawiając się z adwokatem czy radcą na prowadzenie sprawy zastrzegają, że ma on prowadzić sprawę osobiście?
Zdarza się, że klient zastrzega sobie w umowie, że jego sprawę będzie prowadził konkretny prawnik. Model kancelarii zakłada, że sprawa prowadzona jest zespołowo – jest przyporządkowywana prawnikom, zgodnie z przyjętą metodą zarządzania, która zazwyczaj zakłada optymalizację wyniku. Takie zastrzeżenie może być uzasadnione.
Jeżeli sprawa ma charakter osobisty, intymny (sprawy rodzinne) to rozumiem niechęć do powierzania jej zespołowi prawników. Jeżeli klient wie, że w przypadku jego sprawy istotne jest tło, jakieś szczególne informacje, które z uwagi na współpracę zna konkretny prawnik, to również warto, żeby to on się nią zajmował. Tylko ta osoba będzie w stanie dostrzec określone niuanse, odczytać określone treści. Takie zastrzeżenia umieszczają również osoby, które mają złe doświadczenia w pracy z nieprzygotowanymi zastępcami oraz osoby, którym szczególnie zależy, aby relacja z pełnomocnikiem była osobista, które chcą o sprawie rozmawiać z jedną osobą, której ufają i której umieją powierzyć określone informacje o sobie, o swoich interesach.
To oczywiście kosztuje klienta więcej?
Gdy klient chce, aby reprezentował go konkretny prawnik kancelarii, to może wiązać się z podwyższonym wynagrodzeniem w stosunku do zlecenia, którym może zająć się zespół kancelarii. To naturalne. Wynagrodzenie nie jest tu jednak wyznacznikiem. Istnieje kategoria spraw, w których z założenia zespół jest niewskazany lub się nie sprawdza i taka decyzja jest oczywista.
Ile takich spraw ze zobowiązaniem do osobistego ich prowadzenia, prawnik można bezpiecznie przyjąć?
W przypadku spraw, które zobowiązujemy się prowadzić osobiście, naszym ograniczeniem są nasze możliwości. To kwestia bardzo indywidualna. Niezbędna jest więc ocena, czy możemy to wykonać w sposób należycie staranny i bez negatywnych konsekwencji dla klienta, choćby w postaci kolejnych odroczeń terminów rozprawy.
A czy są sytuacje w których adwokat czy radca nie powinien powierzać sprawy aplikantowi?
Tak samo, jak zawodowy pełnomocnik nie powinien przyjmować spraw, gdy brak mu koniecznego doświadczenia, specjalistycznej wiedzy, tak nie powinien on upoważniać aplikantów do spraw, w których ich - z założenia mniejsza - wiedza i doświadczenie, nie są wystarczające. Z mojego doświadczenia możliwość upoważnienia aplikanta należy także rozważyć w kontekście równowagi w relacji do drugiej strony i jej pełnomocnika. Gdy naszego przeciwnika reprezentuje doświadczony pełnomocnik, wysyłanie na salę sądową młodego prawnika, który jeszcze nie ma prawa do noszenia togi, może być zgubne.
Aplikanci często mówią tak: to przegrana sprawa, więc ja ją dostałem. Czy tak rzeczywiście jest, że adwokaci i radcy zrzucają na aplikantów głównie te przegrane procesy?
Niejednokrotnie jest tak, że wiemy, w którym kierunku toczy się postępowanie. Wiemy, że zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy i wiemy, jaki to przyniesie skutek. Dobre planowanie pracy polega również na tym, żeby odpowiednio alokować zasoby. W efekcie wysłanie na przegraną sprawę aplikanta, a nie wspólnika kancelarii to racjonalna decyzja. Kancelaria jest jak drużyna sportowa. Na spotkanie, w którym nie warto trwonić sił wystawia się najmniej doświadczonych graczy, rezerwy. Przede wszystkim, żeby oszczędzać tych z pierwszej drużyny, a poza tym, żeby dać szansę zdobywać doświadczenie tym młodszym. Nie jest to dla mnie nic niezwykłego. Z moich czasów aplikanckich również pamiętam takie zastępstwa. Moim zdaniem to naturalne. Z kolei prawdopodobieństwo, że patron wyśle nas na sprawę, w której pewne wydaje się spektakularne zwycięstwo, jest prawdopodobnie odwrotnie proporcjonalne.
Rozmawiała: Ewa Maria Radlińska