Dziennikarz nie może dokonywać przestępstwa, zbierając materiały. Jeżeli jednak już nielegalne treści trafiły do redakcji i dotyczyły istotnej kwestii, to dziennikarz nie tylko ma prawo je opublikować, ale i obowiązek - twierdzi Zbigniew Krüger.
Mamy pierwszy wyrok – jeszcze nieprawomocny – dotyczący tzw. afery taśmowej. Sąd stwierdził w nim, że dziennikarz posiadający nielegalne nagrania ma prawo z nich korzystać, gdy przemawia za tym dobro publiczne. Czy to nie za odważne orzeczenie w czasach, gdy nagrywanie osób nie stanowi najmniejszego problemu?
Nad powyższym zastanawiał się również sąd w ustnym uzasadnieniu. Zwrócił uwagę, że możliwości techniczne nagrywania są niemalże nieograniczone. W tym przypadku nie jest to jednak istotne. Kluczowe jest to, co zostało nagrane i jakie ma to znaczenie dla debaty publicznej. Sąd powiedział wprost: nagrania kelnerów z restauracji Sowa i Przyjaciele powstały w wyniku przestępstwa. Wskazał również, iż dziennikarz nie może dokonywać przestępstwa zbierając materiały. Jeżeli jednak już nielegalne materiały trafiły do redakcji i dotyczyły niezwykle istotnej rozmowy, to dziennikarz nie tylko ma prawo opublikować taki materiał, ale i obowiązek. Rozmowa prowadzona była pomiędzy byłym ministrem spraw wewnętrznych a byłym prezydentem i dotyczyła najwyższych funkcjonariuszy służb specjalnych. Były minister mówi, że to jego wychowankowie i że ma dowody na możliwą korupcję na najwyższych szczeblach władzy. Opinia publiczna ma więc prawo z takim materiałem się zapoznać. To, co znajduje się na nagraniach, jest więc kluczowe. Istotne było także to, że redakcja „Do Rzeczy” spośród 4,5-godzinnych nagrań opublikowała jedynie 40-minutowy fragment. Przedstawienie pozostałych wątków rozmowy nie miałoby bowiem należytego uzasadnienia.
Jak można zatem zdefiniować interes publiczny?
Dziennik Gazeta Prawna
W tym konkretnym przypadku dotyczył on jawności i przejrzystości przetargów publicznych oraz bezpieczeństwa narodowego. Publikacja ujawniła również, jak stan państwa polskiego ocenia jego były prezydent. Stwierdzenie Aleksandra Kwaśniewskiego odnośnie do telewizji publicznej, służb specjalnych oraz prokuratury, iż są to „trzy najbardziej zdemoralizowane instytucje w Polsce” oraz że „kupią, sprzedadzą, zdradzą, zniszczą” była opinią o funkcjonowaniu kraju. Niewątpliwie ujawnienie tego typu ocen oraz całego wątku rozmowy dotyczącego służb specjalnych było w interesie publicznym. Do takiego wniosku doszedł również warszawski sąd.
Sąd wskazał również, że uznanie, iż media nie mogą wykorzystywać zdobytych nagrań, byłoby zaprzeczeniem dziennikarstwa śledczego.
I jest to bardzo ważne stwierdzenie. Dziennikarstwo śledcze pomogło w wykryciu wielu afer, nieprawidłowości, i na całym świecie ten rodzaj dziennikarstwa jest praktykowany. Przypomnieć można chociażby głośną sprawę Food Lion v. Capital Cities i ABC. Dziennikarze śledczy ABC zatrudnili się w sieci supermarketów Food Lion, by za pomocą ukrytej kamery dokumentować przypadki niehigienicznego obchodzenia się z wprowadzanym do sprzedaży w supermarketach mięsem. Materiał nagrany ukrytą kamerą opublikowany został w telewizji ABC w programie ogólnokrajowym. Właściciel supermarketów chwytał się różnych sposobów, by powstrzymać publikację. Najbardziej ciekawym i kuriozalnym było powołanie się na posiadanie przez Food Lion praw autorskich do nagranych w ukryciu przez dziennikarzy śledczych materiałów. Twierdził, że skoro dziennikarze, dla zebrania materiału prasowego, zatrudnili się w supermarkecie, to jako ich pracodawca posiada prawa autorskie do nagranych z ukrycia w miejscu pracy filmów. Całe środowisko dziennikarzy śledczych wyczekiwało wyroku ze zniecierpliwieniem.
Aleksander Kwaśniewski i Ryszard Kalisz oprócz przeprosin domagali się 200 tys. zł odszkodowania. To dużo?
Zdaniem sądu tak. W uzasadnieniu ustnym wyroku wskazano, że takie kwoty są zasądzane w przypadku śmierci osoby bliskiej. Rodzinom ofiar katastrofy smoleńskiej wypłacono 250 tys. zł. Domaganie się zatem 200 tys. zł za naruszenie prywatności było żądaniem rażąco wysokim, które mogłoby prowadzić do autocenzury mediów.
To orzeczenie tworzy nową jakość?
W porównaniu do innych ostatnich wyroków pierwszoinstancyjnych ten jest dość przełomowy. Cieszy mnie takie wolnościowe podejście sądu do mediów. Szczególnie w sytuacji, gdy niedawno mieliśmy kilka bardzo kontrowersyjnych wyroków dotyczących prasy. Chociażby w sprawie „Super Expressu”, któremu nakazano drukować przez 30 dni przeprosiny na froncie gazety. Dla mnie to orzeczenie było kuriozalne. Prowadzi bowiem do zabicia gazety.