Ani prawo o adwokaturze, ani regulamin funkcjonowania okręgowych rad adwokackich nie przewidują instytucji „powstrzymywania się dziekana od czynności” czy też „p.o. dziekana”. To wszystko jest oczywiste dla każdego, nawet po krótkiej lekturze przepisów samorządowych – zwraca uwagę adwokat Andrzej Nogal.
Wielu adwokatów liczyło, że kwietnie wybory zakończą okres zamętu i ustabilizują sytuację w Izbie. Tymczasem Izba stanęła w obliczu bezprecedensowego kryzysu. Od trzech miesięcy dziekan warszawskiej Rady Adwokackiej jest na celowniku mediów w związku z tzw. aferą reprywatyzacyjną. Stawiane są mu bardzo ciężkie zarzuty, a nie ma dnia aby nie pojawiały się nowe szczegóły. W ciągu tego okresu dziekan i prezydium Rady Adwokackiej udawali, że problemu nie ma – i skupili się na rozdawaniu izbowych pieniędzy członkom Rady.
30 sierpnia dziekan i prezydium uznali, że chowanie głowy w piasek wystawia ich tylko na ciosy i postanowili coś zrobić. Dziekan złożył oświadczenie, że czasowo powstrzymuje się od wykonywania swojej funkcji, Rada Adwokacka podjęła uchwałę o powierzeniu obowiązków dziekana dotychczasowej wicedziekan Katarzynie Gajowniczek-Pruszyńskiej na podstawie par. 11 ust 1 i 2 regulaminu organizacji i funkcjonowania okręgowych rad adwokackich.
Sprawa załatwiona? Nie, to dopiero początek problemów. Szkopuł w tym, że ani ustawa prawo o adwokaturze, ani tenże regulamin nie przewiduje ani instytucji „powstrzymywania się dziekana od czynności”, ani też „pełniącego obowiązki dziekana”. Paragraf 11 ust 1 i 2 regulaminu mówi jedynie, że wicedziekan jest stałym zastępcą dziekana, a jego zadania określa Rada Adwokacka. Nie ma więc nawet najmniejszych podstaw pogląd, że na tej podstawie Rada może komukolwiek powierzyć obowiązki dziekana. Jedynym organem właściwym do zawieszenia dziekana Izby jest Naczelna Rada Adwokacka na podstawie art. 58 ust.13 prawa o adwokaturze. Słowem, te czynności Okręgowej Rady Adwokackiej jako powzięte z rażącym naruszeniem prawa są nieważne i jako takie zostaną uchylone przez Naczelną Radę Adwokacką. Co ciekawe przy tym, adw. Katarzyna Gajowniczek-Pruszyńska została mianowana p.o. dziekana, ale nie złożyła funkcji wicedziekana. Występuje więc obecnie we władzach w dwu postaciach i zobaczymy, czy będzie też brać podwójną dietę (a chodzi o kilkanaście tys. złotych miesięcznie).
Nie od rzeczy też przypomnieć tu, że ani wicedziekan ani taki p.o. dziekana nie może zabierać głosu, ani głosować w czasie posiedzeń Naczelnej Rady Adwokackiej. Oznacza to więc, że bezterminowo (do wyborów w 2020r.?) Warszawa traci miejsce dziekańskie w Naczelnej Radzie Adwokackiej i możliwość zabierania tam głosu w interesujących nas kwestiach. Pomijając zaś te aspekty, cała ta afera stawia pod znakiem zapytania zdolność dziekana Majewskiego oraz p.o. dziekana adw. Gajowniczek-Pruszyńską do kierowania tak stołeczną adwokaturą jak i prawidłowe jej reprezentowanie na zewnątrz. Dziekan ma przecież niewielkie uprawnienia ustawowe, formalnie przewodniczy jedynie Okręgowej Radzie Adwokackiej. Cała reszta zaś zależy od jego autorytetu. Ten zaś obecnie legł w gruzach. Trudno przecież oczekiwać, że politycy rządzącej partii będą chcieli spotkać się z dziekanem, lub p.o. dziekana na którym ciąży tak poważne odium. Wątpię też, aby potraktowali poważnie jego wystąpienia.
Dotyczy to, niestety, też całej Rady Adwokackiej. Nie zapominajmy przecież, że spora część członków Rady wyrażała poparcie w ostatnich wyborach dla adw. Majewskiego, dostała się do ORA z jego rekomendacji, bądź została przez niego zarekomendowana na rozmaite stanowiska w strukturach izbowych. Nie ulega też wątpliwości, że dziekan stał się zakładnikiem poszczególnych członków Rady, którzy korzystają z osłabienia jego pozycji, aby uzyskać osobiste korzyści.
To wszystko jest oczywiste dla każdego, nawet po krótkiej lekturze przepisów samorządowych. Dlaczego więc ORA poczyniła tak nierozważny krok? Zapewne chodziło o to, że znalazła się pod ścianą i musiała coś zrobić. Najsensowniejszym rozwiązaniem byłoby podanie się dziekana do dymisji. Ale to oznaczałoby konieczność nowych wyborów i rozbiłoby cieplarniane warunki finansowe, jakie urządzili sobie dziekan i jego prezydium. Nadto, członkowie prezydium boją się współodpowiedzialności za zamiatanie całej sprawy pod dywan – i są to przecież osoby zarekomendowane do władz przez dziekana Majewskiego. Deklarował on przecież wprost jeszcze przed wyborami, że powoła własny rząd w izbie. Jeżeli więc on podaje się do dymisji, to też oni powinni odejść.
Odrębną wzmiankę należy poświęcić izbowej komisji ds. wizerunku i komunikacji na czele której stoi dwu członków Rady: adw. Fertak, rzecznik prasowy i adw. Atanasow. Izba Adwokacka w Warszawie posiada budżet na politykę medialną liczony w setkach tysięcy złotych. Rzecznik prasowy Izby otrzymuje 4500 zł miesięcznie. Komisja medialna liczy sobie 9 członków. Tymczasem od chwili wybuchu obecnego kryzysu zapanowała wyjątkowa bierność – rzecznik prasowy nie zorganizował nawet konferencji prasowej, nie ma publikacji ani oświadczeń dla mediów wyjaśniających sytuację i wskazujących drogi zaradzenia kryzysowi. Z punktu widzenia szeregowego adwokata izba wydaje ogromne pieniądze na politykę medialną i nie ma z tego kompletnie nic, gdy przychodzi sytuacja kryzysowa. Oznacza to, że mamy do czynienia z jakąś systemową niemocą struktur władzy w samorządzie adwokackim.