Nowe regulacje procedury cywilnej stwarzają niepowtarzalną szansę dla wymiaru sprawiedliwości, bo mediacja od dawna jest sposobem dostępu do niego. Jeśli jednak mediatorzy dalej będą traktowani jak piąte koło u wozu i otrzymywać będą zamiast godziwego wynagrodzenia zapomogę, to najlepiej od razu wykreślić słowo „mediacja” z kodeksu - pisze r.pr. Maciej Bobrowicz.

Od lat nie mają szczęścia. Nigdy nie byli oczkiem w głowie wymiaru sprawiedliwości. Niezrozumiani i lekceważeni. Mediatorzy. Postanowiono kiedyś, że może być nim każdy. Każdy, czyli i ten, który w niedzielny poranek dozna olśnienia i zapała nieodpartą chęcią „pomediowania”. „Wy, mediatorzy, nie macie szans przeciwko masie kondotierów – zawodowych pełnomocników, którym klienci kazali walczyć w sądzie” – powiedział mi kiedyś pewien znajomy sędzia.
Kiedy wprowadzano mediację cywilną, zadecydowano, że wynagrodzenia mediatorów mają być symbolicznie niskie – bo przecież mediacja ma być tania. „Tania” – oznacza, że trudna praca w niekomfortowych i wyczerpujących psychicznie warunkach nie jest dziś godnie wynagradzana. Wiele osób wykonujących ten zawód odeszło, wiele rozważa taką decyzję. Kto bowiem chciałby zajmować się cudzym konfliktem przez cały dzień, wysłuchując inwektyw, oskarżeń i gróźb za równowartość ceny odpowietrzania grzejnika czy przejazdu taksówką.
Skąd wzięło się przekonanie o tym, że mediator ma pracować cały dzień za 60 zł? Zapewne z niezrozumienia pracy mediatora: utożsamianej z nieskomplikowanym i banalnym „nakłanianiem do zawarcia ugody”. Cóż prostszego: wystarczy zapytać strony, które nie mają do siebie za grosz zaufania i nienawidzą się, czy czasami nie zechciałyby się pogodzić. Jeśli tak wyobrażamy sobie pracę mediatora, to nic o mediacji nie wiemy.
Niestety jest jeszcze gorzej – mediatorzy nie tylko nie otrzymują godziwego wynagrodzenia, ale dokładają do interesu. „Niemożliwe” – ktoś powie. Niemożliwe? Mediator musi prowadzić mediację, dysponując dwoma pomieszczeniami – po to, by móc komfortowo na osobności rozmawiać odrębnie z każdą ze stron. Lokal oczywiście może wynająć – przysługuje mu zwrot kosztów poniesionych z tego tytułu w wysokości nieprzekraczającej 50 zł. Skrzynka dobrego szampana czeka u mnie dla kogoś, kto wskaże nadające się do prowadzenia mediacji pomieszczenia w Warszawie, Poznaniu czy we Wrocławiu, które mogę wynająć na cały dzień za 25 zł (plus VAT). Ktoś powie, że mediator może dysponować własnymi pomieszczeniami, więc nie musi niczego wynajmować. Jasne, ale one też nie są za darmo. Proszę wyliczyć próg rentowności: ile mediacji musi przeprowadzić mediator, by pokryć czynsz – 20, 30, 50? Abstrahując od tego, że takie liczby to niespełnione marzenie mediatorów, pozostaje jeszcze pytanie, co pozostanie po opłaceniu czynszu?
Słyszę już argument, że przecież istnieją organizacje, które dysponują pomieszczeniami nadającymi się do prowadzenia mediacji. Są jednak dwa „ale”. Po pierwsze taki argument eliminuje i dyskryminuje mediatorów, którzy wykonują ten zawód samodzielnie i nie chcą zapisywać się do „korporacji mediatorów” (jak ktoś nazwał jedno z ogólnopolskich stowarzyszeń). Po drugie być może ten wspólny pokój obsłuży obecną liczbę mediacji, ale jeśli sędziowie zaczną stosować nowe przepisy, kwalifikować i kierować sprawy do mediacji – to niestety wydolność tych pomieszczeń wkrótce się skończy. Przepisy, oprócz godziwego wynagrodzenia, powinny zapewniać mediatorowi zwrot poniesionych za zgodą stron wydatków, które i tak przecież skontroluje sąd, bowiem to on ustali ostatecznie wynagrodzenie mediatora. Warto dodać, że od 1 stycznia 2016 r. mediatorzy prowadzą posiedzenia informacyjne, zachęcając strony do mediacji. Z tego tytułu nie przysługuje im jednak żadne honorarium.
Nowe regulacje procedury cywilnej stwarzają niepowtarzalną szansę dla wymiaru sprawiedliwości, bo mediacja od dawna jest sposobem dostępu do niego. Jeśli jednak mediatorzy dalej będą traktowani jak piąte koło u wozu i otrzymywać będą zamiast godziwego wynagrodzenia zapomogę, to najlepiej od razu wykreślić słowo „mediacja” z kodeksu.