Przekształcenie SKO w sądy pierwszej instancji musiałoby oznaczać automatyczne wyposażenie tych sądów oraz sądów wyższej instancji w kompetencje jurysdykcyjne - pisze prof. Jan Zimmermann.
Odpowiedź Jerzego Stępnia ("Ustrojowe łapanie się za lewe ucho" DGP z dnia 21.10.2015 r.) na naszą polemikę (J. Zimmermann i M. Stec: „Samorządowe kolegia odwoławcze są niezbędne” DGP z dnia 30.09.2015 r.), dotyczącą jego zapatrywań na kwestię ewentualności likwidacji samorządowych kolegiów odwoławczych, jest zdumiewająca i przykra.
Autor tej odpowiedzi w ogóle nie podjął dyskusji z naszymi argumentami stwierdzając, że „czuje się zwolniony z tego obowiązku w świetle wniosków końcowych” wyrażonych przeze mnie w artykule pt. „Jurysdykcyjna ranga samorządowych kolegiów odwoławczych” (RPEiS Nr 3, 2015). Rzecz w tym, że Jerzy Stępień najwyraźniej tego artykułu ze zrozumieniem nie przeczytał, a nadto posłużył się wyrwanym z kontekstu końcowym postulatem ewentualnego przekształcenia kolegiów w sądy pierwszej instancji. Otóż uważna lektura mojego artykułu, lub choćby tylko zwrócenie uwagi na jego tytuł, powinny były przekonać mojego adwersarza o tym, że całe to opracowanie zostało osnute na tezie o jurysdykcyjnym charakterze samorządowych kolegiów odwoławczych, organów o kompetencji merytorycznej a nie organów kontrolnych. Zgodnie z tytułem, wszystkie szczegóły artykułu zostały tej tezie podporządkowane i dotyczy to oczywiście również wspomnianego postulatu końcowego. Oczywiście bowiem przekształcenie kolegiów w sądy pierwszej instancji musiałoby oznaczać automatyczne wyposażenie tych sądów oraz sądów wyższej instancji w kompetencje jurysdykcyjne. Może to być wyłącznie taki zabieg, który równocześnie wyposaży obydwie instancje sądowe w kompetencje merytoryczne w pełnym zakresie. Mój wniosek wynikał z takiego właśnie założenia, natomiast Jerzy Stępień, pomijając ten kontekst, napisał: „toż to właśnie jasno zarysowany plan likwidacji SKO”. Stwierdzenie to jest dalej rozwijane przez absurdalny zarzut, że dokonuję „wolty” i że zakładam z góry, że druga instancja administracyjna nie jest w ogóle potrzebna. Trudno o większe nieporozumienie. Gdybym twierdził tak, jak przyjmuje Jerzy Stępień, musiałbym zanegować niemal cały swój dorobek naukowy, łącznie z pracą habilitacyjną, poświęconą właśnie administracyjnemu tokowi instancji. Powiem więc jeszcze raz, jasno: ewentualność przekształcenia kolegiów w sądy (zresztą dzisiaj mglista i wymagająca zupełnej przebudowy systemu sądownictwa administracyjnego) nie może absolutnie oznaczać: 1) ich likwidacji a właśnie przekształcenie, 2) odebrania im pełnego spectrum kompetencji merytorycznych, 3) pozostawienia skargi kasacyjnej. Wymaga ona uruchomienia środka merytorycznego – odwołania lub apelacji od orzeczeń kolegiów do sądów drugiej instancji.
Napisałem wyżej eufemistycznie, że jest to nieporozumienie. Jednak z przykrością stwierdzam, że nie wynika ono z innej argumentacji, ale z manipulowania moim tekstem. Dodatkowo Jerzy Stepień sugeruje, że moje, tak właśnie przez niego interpretowane stanowisko, wynika z idei „uratowania etatów i wzmocnienia pozycji członków SKO”. Jest to insynuacja, która, podobnie jak fakt wybiórczego traktowania mojego tekstu, nie powinna być używana w ramach poważnej dyskusji prowadzonej przez tak wybitną osobę.
Pozostałe fragmenty odpowiedzi Jerzego Stępnia zostały niestety napisane w tym samym duchu, przy czym ich autor wpada tu we własne sidła. Właśnie on dokonuje „wolty” stwierdzając nagle, że samorządowe kolegia odwoławcze są organami samorządowymi, podczas gdy w swoim wcześniejszym felietonie, który krytykowaliśmy, mówił i przekonywał, że mają one charakter organów administracji rządowej. Zresztą w tymże kontekście zarzuca mi nieprawdę, podczas gdy, to on całkowicie błędnie wyprowadza wnioski ustrojowe z ustawy procesowej (k.p.a.). Nie szczędzi on tu również różnych złośliwości pod adresem kolegiów, nazywając „kuriozum” ustawę o kolegiach, stwierdzając ironicznie, że kolegia wykazują „godną pozazdroszczenia, niezwykłą biegłość w popularyzowaniu swej aktywności” i że „łapią się one prawą ręką za lewe ucho”. Tego rodzaju argumentacja w dyskusji naukowej co najmniej dziwi - nawet, gdy się zważy, że mamy do czynienia z luźniejszą formą felietonu.
W naszej polemice z Jerzym Stępniem przetoczyliśmy szereg istotnych i podstawowych argumentów merytorycznych. Niestety nie zmierzył on się z nimi merytorycznie, robiąc wyraźny unik. Szkoda, ponieważ zagadnienie, które doprowadziło do naszych sporów stanowi problem ogromnej wagi.