"Jestem przeciwnikiem zmian w prawie karnym dokonywanych na skutek jednostkowych wydarzeń - choćby nawet tak tragicznych jak wypadek w Kamieniu Pomorskim. Mam ogromne pragnienie, aby było tak jak w powiedzeniu: świeże ma być pieczywo, a prawo - stare i okrzepłe" - powiedział PAP pytany o wchodzącą w życie nowelizację mec. Tadeusz Wolfowicz, specjalizujący się w sprawach sądowych o wypadki drogowe.
Jak dodał, jest faktem, że niektóre zmiany w przepisach, m.in. te o administracyjnym trybie odbierania prawa jazdy, wymuszają na nas instytucje europejskie. "Ale nadal uważam, że to sąd, a nie starosta, powinien decydować o tak ważnych kwestiach jak odbieranie prawa jazdy. Pamiętajmy, że dla wielu kierowców jego utrata to śmierć zawodowa" - zaznaczył.
Również karnista, mec. Łukasz Chojniak, powiedział, że jako prawnik odbiera nowelizację z mieszanymi odczuciami. "Mam zawsze wrażenie, że takie zmiany stanowią dobre wytłumaczenie do tego, żeby w wystarczającym stopniu nie zajmować się profilaktyką, czyli kształceniem i zwiększaniem świadomości społecznej" - zaznaczył.
Wskazał, że nie miałby nic przeciw zaostrzaniu sankcji karnych, gdyby wraz z nimi szły działania programowe. "Takich działań, na poziomie centralnym, na razie nie dostrzegam" - dodał. Ocenił, że bez programów edukacyjnych nowe ustawy nic nie zmienią, mimo "wiary w ich magiczną moc". "Nowelizacja, sama w sobie, problemów na drogach nie rozwiąże" - powiedział.
W ustawie o kierujących pojazdami dopisano, że prawo jazdy będzie można zatrzymać, gdy kierowca przekroczy w terenie zabudowanym prędkość o ponad 50 km/h lub gdy będzie przewoził nadmierną liczbę osób. W praktyce, policjant w czasie kontroli drogowej, po stwierdzeniu np. przekroczenia prędkości, zatrzyma kierowcy prawo jazdy i prześle je do właściwego starosty, który - wydając decyzję administracyjną - formalnie zatrzyma dokument. Za pierwszym razem zatrzymanie prawa jazdy nastąpi na 3 miesiące.
Zgodnie z przepisami starosta może wydać taką decyzję nie tylko w sytuacji kiedy prawo jazdy zostało fizycznie zatrzymane przez policjanta. Podmioty uprawnione do kontroli ruchu drogowego mogą poinformować starostę o każdym ujawnionym przypadku dopuszczenia się jednego z powyższych czynów (także w przypadku np. fotoradarów).
Na podstawie takich informacji starosta wyda decyzję o zatrzymaniu prawa jazdy pod rygorem natychmiastowej wykonalności oraz zobowiąże kierowcę do zwrotu prawa jazdy. W takim przypadku trzymiesięczny okres, na jaki zatrzymywane będzie prawo jazdy, liczyć się będzie od daty zwrotu prawa jazdy przez kierowcę do właściwego organu, czyli do starosty.
Po wprowadzeniu zmian, kierowcy, którzy będą prowadzili pojazd, pomimo tego że prawo jazdy zostało im odebrane przez starostę, popełnią przestępstwo. Będzie za to grozić do 2 lat więzienia. Do tej pory było to wykroczenie.
Zdaniem Chojniaka nowelizacja obrazuje bezradność państwa np. w odniesieniu do kierowców jeżdżących bez uprawnień. "Przecież z takimi osobami można było sobie radzić na poziomie prawa wykroczeniowego. Liczy się skuteczność i efektywność ścigania niezależnie od tego, czy chodzi o wykroczenie, czy o przestępstwo" - dodał.
"Lepszym rozwiązaniem byłoby zaostrzenie sankcji za prowadzenie pojazdów bez uprawnień - ale sankcji finansowej. Gdyby np. podnieść wysokość grzywny zamiast wymyślać inne sankcje, stałoby się to bardziej skuteczne" - uważa natomiast Wolfowicz. Jak podkreślił, jego doświadczenie z sal sądowych wskazuje, że ludzie sami dyscyplinują się wiedząc, że przestępstwo może ich kosztować wymierne pieniądze.
"Co gorsza, na co dzień przekonuję się, jak niską świadomość prawną mają nasi obywatele. Jedną z pierwszych informacji, jaką przekazuję swym klientom, którzy spowodowali wypadek drogowy jest, że mogą za niego zapłacić z własnej kieszeni. Mówią mi wtedy +ależ panie mecenasie, przecież byłem ubezpieczony+, na co muszę im odpowiedzieć, że w obszarze procesu karnego, który ich czeka, polisa ubezpieczeniowa nie obowiązuje i za wszystko zapłacą sami - a roszczenia pokrzywdzonych sięgają niekiedy dziesiątek tysięcy. Gdyby ta wiedza była powszechniejsza, kierowcy jeździliby ostrożniej" - powiedział PAP Wolfowicz.
Jak dodał, przepisy ubezpieczeniowe i karne są niekompatybilne i kwestia tego, kto płaci poszkodowanemu - sprawca wypadku czy ubezpieczyciel, musi się doczekać jasnej wykładni Sądu Najwyższego, bo dziś praktyka jest różna.
Prawnik uważa za "wylanie dziecka z kąpielą" przepis, na podstawie którego starosta będzie mógł odebrać prawo jazdy za przekroczenie prędkości o ponad 50 km/h utrwalone na zdjęciu z fotoradaru. "Ustalenie, kto był za kierownicą samochodu w konkretnym dniu i godzinie nie zawsze jest łatwe. W obawie przed możliwością utraty prawa jazdy kierowcy mogą nie chcieć wskazywać siebie ani innych osób jako kierowców. Mogą też nie pamiętać, kto prowadził samochód. To raczej kwestia dla sądu. W nowelizacji poszliśmy chyba za daleko" - ocenił.
Według niego wystarczająco wiele kłopotów sprawia już dziś ocena niektórych sytuacji z użyciem fotoradaru. "O ile można ocenić prędkość samochodu zbliżającego się do +suszarki+ i skutecznie ukarać kierującego, to mierzenie prędkości pojazdu oddalającego się od takiego radaru - i potem przypisywanie tego pomiaru do konkretnego pojazdu - stanowi już trudność" - wskazał.