Adwokat z Atlanty została zmuszona do przyjścia na rozprawę z kilkutygodniowym dzieckiem, po tym jak sąd uznał, że urlop macierzyński to jeszcze nie powód do odroczenia posiedzenia. Dla amerykańskich prawniczek to zdarzenie jest kolejnym dowodem na to, że dyskryminacja kobiet w ich zawodzie ma się dobrze.

Ponad miesiąc temu Stacy M. Ehrisman-Mickle, adwokat specjalizująca się w prawie imigracyjnym, zwróciła się do sądu o odroczenie rozprawy, której termin przypadał na dzień, kiedy była wciąż na sześciotygodniowym urlopie macierzyńskim. Prawniczce wydawało się, że skoro prowadzi indywidualną kancelarię i nie ma kogo poprosić o zastępstwo, sędzia bez wahania zaakceptuje wniosek o zmianę terminu. Tym bardziej, że pełnomocnik strony przeciwnej nie miał nic przeciwko temu, aby posiedzenie przełożyć. Stało się jednak inaczej. Sędzia J. Dan Pelletier odrzucił wniosek, twierdząc, że prawniczka nie ma „dobrego powodu”, który usprawiedliwiałby jej nieobecność na rozprawie, zwłaszcza że termin przesłuchania świadków został wyznaczony zanim zgodziła się przyjąć sprawę.

W ubiegłym tygodniu, po konsultacjach z pediatrą, Ehrisman-Mickle zjawiła się więc w sądzie ze swoją czterotygodniową córką. Tłumaczyła, że nie było innego wyjścia, gdyż nie ma żadnej rodziny w Georgii, a ośrodki całodziennej opieki zajmują się tylko dziećmi, które skończyły co najmniej sześć tygodni. W formalnej skardze na postanowienie sędziego prawniczka żaliła się, że Pelletier nie tylko oburzył się na widok dziecka na sali sądowej i upomniał ją za niewłaściwe i nieprofesjonalne zachowanie, ale też zakwestionował jej kompetencje rodzicielskie. Adwokat poczuła się upokorzona. W pełnym goryczy i gorzkiej ironii piśmie stwierdziła, że w opinii sądu ciężarne kobiety najwyraźniej nie powinny być adwokatami procesowymi ze względu na swój stan. „Wbrew temu, co uważa sędzia, narodziny dziecka nie są jedynie drobną niedogodnością i nie bez powodu wymagają sześciu tygodni urlopu – a może nawet więcej. Tak się przynajmniej uważa w większości krajów rozwiniętych” – czytamy w skardze Ehrisman-Mickle.

Jej przypadek wywołał ogromne poruszenie w światku amerykańskich prawniczek, które od lat głośno ubolewają nad tym, że bez względu na formalny zakaz dyskryminacji oraz próby promowania większej różnorodności płci na wysokich stanowiskach w kancelariach prawnych, seksistowskie komentarze i gesty pozostają nieodłącznym elementem zawodowej codzienności kobiet. Janet Wood i Deborah Yates, dwie londyńskie prawniczki, które dwa lata temu porzuciły kariery w palestrze na rzecz prowadzenia własnej firmy hydraulicznej, posunęły się nawet do stwierdzenia, że w środowisku prawniczym kobiety są traktowane nieporównywanie bardziej seksistowsko niż w ich obecnym, całkowicie zdominowanym przez mężczyzn zawodzie.

Tylko z ostatnich kilku miesiącach amerykańskie media donosiły o rażących przypadki takich niechlubnych zachowań. Jeden z nich miał miejsce aledwie kilka tygodni temu podczas posiedzenia sądu apelacyjnego w Nowym Jorku, które odbywało się przy udziale studentów szkoły prawa. W kontekście sprawy związanej z wypadkiem motocyklowym sędzia nie miał zbytnich oporów, aby pozwolić sobie na niewybredny żart pod adresem adwokat występującej w procesie i powiedzieć jej, że wyglądałaby dobrze w skórzanym stroju.

W marcu zrobiło się z kolei głośno wokół szkoły prawa Loyoli w Los Angeles, której administracja rozesłała memorandum do wszystkich studentów zatrudnionych w sądach, agendach rządowych i kancelariach na temat standardów profesjonalizmu w miejscu pracy. Dokument zawierał m.in. zalecenia dotyczące dress codu, takie jak zakaz noszenia wysokich obcasów i pokazywania dekoltów. Zaledwie tydzień później kolejnym negatywnym bohaterem został sędzia federalny z Nebraski Richard Kopf, który na swoim blogu (gdzie mówi o sobie jako o „starym, lubieżnym mężczyźnie”) opisuje np., że u młodych, zdolnych prawniczek najbardziej docenia ich krótkie spódniczki i duże dekolty.

Do historii przeszło już protekcjonalne memorandum przesłane prawniczkom pracującym w amerykańskich biurach kancelarii Clifford Chance, którego autorzy w 163 punktach określili normy profesjonalnego zachowania dla kobiet. Wśród nich znalazły się takie zalecenia jak „nie chichocz”, „ucz się trudnych słówek”, „unikaj dekoltów” i „zachowuj się jak na przystało na twój wiek”. Podobne wskazówki można zresztą regularnie znaleźć w amerykańskich magazynach branżowych.

Badania przeprowadzone kilka lat temu przez Legal Services Board, niezależną instytucję nadzorującą zawody prawnicze w Anglii i w Walii, pokazują, że kobiety radzą z tym sobie na co dzień po prostu przejmując różne hobby, zwyczaje i wzorce charakterystyczne dla męskiej kultury korporacyjnej oraz jednocześnie marginalizując fakt, że mają rodziny. Typowym przykładem takiej praktyki jest zdaniem badaczy chociażby chowanie w biurkach zdjęć rodzinnych.