Czy naprawdę brak możliwości kupienia alkoholu o godz. 2 w nocy czy w niedzielę byłby wyrzeczeniem nie do przeskoczenia? - Z Łukaszem Wieczorkiem rozmawia Paulina Nowosielska

„Piwna promocja w sieci sklepów X pozwoli odpowiednio przygotować się na nadchodzącą majówkę. Rządowe obostrzenia w praktyce zakazują wyjazdów na długi weekend, a spędzanie go w domu mogą osłodzić piwa zdobyte w prezencie od sklepu” – to cytat z popularnego portalu informacyjnego. Co pan na to?
Niektórzy odbiorą to jako atrakcyjną promocję na majówkę w czasach pandemii i skorzystają z niej. Polskie przepisy dopuszczają reklamę i promocję piwa. Jest jednak płynna granica, kiedy odbywa się to zgodnie z prawem. Artykuł 13 ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi mówi, że zabrania się reklamy i promocji napojów alkoholowych z wyjątkiem piwa, a i te ostatnie nie mogą m.in. zachęcać do nadmiernego spożycia lub łączyć spożywania alkoholu ze sprawnością fizyczną bądź kierowaniem pojazdami. Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych (PARPA) nieraz już zgłaszała podobne incydenty jako łamanie przepisów ustawy. Niektórzy luźno podchodzą do regulacji. Pewne rzeczy sugeruje się z przymrużeniem oka, odwołując się do „tradycji” grilla i czegoś mocniejszego. Do tego dochodzą media społecznościowe, w których informacja o piwnej ofercie rozchodzi się lotem błyskawicy i trudno prześledzić, kto był pierwszy.
Jeszcze garść szczegółów ze wspomnianej promocji: „Przy zakupie 10 piw zapłacić trzeba za sześć najdroższych, cztery najtańsze otrzymuje się za darmo”. Sieć sklepów X informuje, że akcja obejmuje maksymalnie 20 piw, z których w prezencie jest osiem. Słowem: okazja!
To przede wszystkim okazja na szybki zysk dla firm produkujących alkohol. Mimo deklarowania społecznej odpowiedzialności biznesu (CSR) trudno im przełknąć niewielkie obostrzenia wynikające z ustawy i opierają się przed nowymi, np. ograniczeniem liczby punktów sprzedaży. Co z tego, że firmy biorą udział w kampaniach ostrzegających przed skutkami jazdy po pijanemu, skoro prowadzą działania prowadzące do zwiększenia spożycia? By przeciwdziałać podobnym „akcjom”, np. w Wielkiej Brytanii i Kanadzie państwo ustanowiło minimalne ceny na alkohol. Dotyka to tych marek, które sprzedają najtaniej i są najczęściej wybierane przez osoby pijące ryzykownie i przez młodzież.
Co to znaczy: pić ryzykownie?
Tanio, dużo, alkohol kiepskiej jakości. Do upojenia, urwanego filmu, z konsekwencją w postaci kaca i klinów dla jego zabicia. Dawka jest kwestią indywidualną.
Nie ma dawki bezpiecznej?
Wśród naukowców trwa na ten temat dyskusja. Czy jest dawka, która nie prowadzi do występowania chorób, z nowotworami i marskością wątroby na czele, a także negatywnych konsekwencji społecznych. W tym kontekście bezpiecznej ilości nie ma, szczególnie dla tej ostatniej kwestii. Można mówić tylko o ilości, która wiąże się z niskim ryzykiem. Badania pokazują, że wynosi ona dla mężczyzn ok. 30 standardowych porcji alkoholu tygodniowo, które są równowartością czterech butelek wina albo 15 butelek piwa. Dla kobiet te limity są o połowę niższe.
Do majówkowych promocji dołączyła znana sieć sklepów wielkopowierzchniowych, podbijając stawkę z hasłem „Do czteropaka puszka za 1 zł”. Widzi pan prawidłowość, że gdy robi się ciepło, spożycie wzrasta?
Widzę wdrukowywany od lat przekaz: jest majówka, jest impreza. Abstrahując od zachęcania, niebezpieczny jest fakt budowania roli alkoholu w kształtowaniu wolnego czasu. Do tego odwołują się producenci. Wychodzą z założenia, że zawsze się piło, pije i pić się będzie. Skoro tak, to trzeba tak kształtować nawyki rodaków, by sięgali po lżejsze trunki. Faktycznie, dziś w porównaniu z latami 80. XX w. pijemy więcej piwa niż wódki (wówczas proporcje były odwrotne). Piwo można sączyć, rozmawiając ze znajomymi. Roztaczanie wizji spędzania czasu z niskoprocentowym alkoholem pozwoliło browarom doprowadzić do sytuacji, że w Polsce wypija się go 90 lirów na mieszkańca. Oczywiście do tej średniej zalicza się abstynentów, osoby w podeszłym wieku i małe dzieci.
Europejskie badanie AMPHORA potwierdza, że do najskuteczniejszych instrumentów polityki antyalkoholowej należą kontrola nad produkcją (monopol państwa) i dystrybucją (punkty sprzedaży) napojów alkoholowych oraz kontrola cen i nakładanie podatków. Jak ma się do tego polska praktyka?
Ma się jak pięść do oka. Ponieważ w Polsce sięga się po najmniej skuteczne instrumenty. Na przykład browary prowadzą programy edukacyjne, jednak kształtowanie postaw przez kampanie typu „Pij odpowiedzialnie” jest mało skuteczne. Badania pokazują niską korelację kampanii profilaktycznych i edukacyjnych z wysokością spożycia. Podobnie niskie oddziaływanie mają strategie odwołujące się do wieku kupujących alkohol. Nic nie ma takiej skuteczności jak fizyczne ograniczenia, czyli mniej barów i restauracji, krótsze godziny sprzedaży z wykluczeniem możliwości zakupów w nocy, podnoszenie podatków na alkohol, wprowadzanie ceny minimalnej. Nie jest to jednak w smak producentom i dystrybutorom, bo wpływa na ograniczenie konsumpcji, podaży, czyli zysków.
Lekarze z SOR-ów często opowiadają o pacjentach, którzy np. spadli z drabiny, przycięli stopę kosiarką czy usnęli na leżaku w pełnym słońcu. Z komentarzem, że to raczej nie było pod wpływem „kiełbasy z grilla”.
Możemy doprowadzić do sytuacji, w której będzie się piło mniej. I mniej osób spadnie z drabiny. Mniej będzie też problemów kardiologicznych, gastrologicznych – łącznie z koniecznością przeszczepu wątroby. Chodzi o zmniejszenie skali problemu i szkód, nie łudzę się, że da się go całkowicie wyeliminować.
Na razie ani ograniczenia sprzedaży wynikające z lockdownu, ani brak niedziel handlowych nie wpłynęły na krajobraz. Alkobudki funkcjonują w najlepsze.
Gdyby te sklepy nie działały w niedziele, nie byłoby ustawiających się do nich kolejek. Owszem, część zapewne zaopatrzyłaby się wcześniej, zrobiła zapasy. Ale jakaś grupa straciłaby okazję. Tym bardziej jeśli zniknęłaby nocna sprzedaż alkoholu, również na stacjach benzynowych.
Na stronie startującej właśnie na zlecenie PARPA kampanii pod auspicjami resortu zdrowia „Ogranicz dostępność alkoholu” znalazłam
takie krajowe badania: wzrost liczby punktów sprzedaży o 100 tys. niesie za sobą ok. 1 tys. zgonów mężczyzn w wieku produkcyjnym, z czego jedna trzecia to 20–44-latkowie.
Szokujące, ale to właśnie pokazują modele statystyczne oparte na danych pochodzących z lecznictwa, z PARPA. Korelacja jest olbrzymia i pewna.
Jaka jest przyczyna tych zgonów?
W każdym swój udział miał alkohol. To odroczone zgony związane z występowaniem marskości wątroby, ale i natychmiastowe, jak choćby wspomniany już upadek z drabiny. Takie, gdzie do głosu dochodzi pędzona procentami brawura. Śmierć jest np. następstwem wypadku drogowego, przestępstwa, w którym miała miejsce przemoc. Te zgony łączy to, że byłyby do uniknięcia. Doprowadziłoby do tego pójście wzorem skandynawskim, co ograniczyłoby także koszty wynikające z angażowania służb i organów państwowych, jak policja, opieka medyczna, sądy.
Jak to działa w krajach skandynawskich?
Tamtejsza polityka alkoholowa opiera się na ograniczeniach w liczbie punktów sprzedaży, wyższych podatkach i cenach oraz państwowym monopolu. Nasza ustawa z 1982 r. pierwotnie była wzorowana na modelu skandynawskim, ale w latach 90. ulegała kolejnym nowelizacjom na skutek działań lobbystycznych głównie przemysłu alkoholowego. Dziś opiera się na programach edukacyjnych i lecznictwie. A w Szwecji jest państwowa sieć sklepów, w których można kupować napoje alkoholowe powyżej 3,5 proc. Tylko słabsze trunki są w innych punktach. Jednak by kupić ten mocniejszy, trzeba mieć skończone 20 lat. Do tego w niedziele wszystkie państwowe sklepy są zamknięte.
Znalazłam informację, że mieszkanie w odległości 10 min jazdy samochodem od sklepów handlujących alkoholem wiązało się z jego większym spożyciem przez osoby nieletnie.
Tak, istnieją takie obserwacje. Do tego widać, że kontrola wieku kupujących nie jest skuteczna. W Instytucie Psychiatrii i Neurologii prowadziliśmy pogłębione wywiady z pedagogami szkolnymi, którzy mają kontakt z młodzieżą. Wynika z nich, że nawet jeśli sprzedawca odmówi młodym ludziom, nie mają oni najmniejszego problemu ze znalezieniem dorosłego, który kupi im alkohol. W zamian za piwo lub kilka złotych za fatygę.
Czy można stworzyć mapę dostępności i spożycia w Polsce? Czy dziś kupujemy i pijemy różnie w zależności od regionu?
Owszem. Największa dostępność punktów sprzedaży jest w województwie zachodniopomorskim. Na jeden punkt przypada 200 mieszkańców. Najmniejsza – w podlaskim: 300 osób na punkt. W zachodniopomorskim jest też najwyższe spożycie – 12 litrów czystego alkoholu w skali roku na mieszkańca, gdzie średnia wynosi nieco powyżej 9 litrów. Dla podlaskiego to nieco poniżej średniej.
Co było pierwsze: podaż czy popyt?
Podaż kształtuje popyt. Im więcej budek i sklepików, tym więcej możliwości picia, a przez to – większe spożycie. To z kolei przekłada się na interesy gmin, które dostają „korkowe”, czyli pieniądze z licencji na sprzedaż alkoholu w sklepach czy restauracjach. To dla nich łatwa gotówka, która idzie potem na rozwój. A i sami mieszkańcy utrzymują się z tych interesów. Szczególnie w małych społecznościach mamy więc skomplikowany system zależności, który powoduje, że punkty sprzedaży, zamiast znikać, rozsiewają się. Nikt nie myśli o konsekwencjach, za które zresztą gminy nie płacą. Mam na myśli środki na leczenie, które pochodzą z NFZ, czy pomoc ofiarom przestępstw – z Funduszu Sprawiedliwości.
Jest pan dla gmin surowy.
Na pewno wiele z nich kieruje się chęcią uzyskania największych dochodów dla siebie. Mniej tu myślenia o szkodach, również tych wynikających ze zmniejszenia bezpieczeństwa. Norweskie analizy uwzględniające zagęszczenie punktów sprzedaży oraz wskaźniki przestępczości z użyciem przemocy na 100 tys. mieszkańców oraz wyroki skazujące za użycie przemocy pokazały tu dużą zależność.
Sceptycy powiedzą, że Polacy pili, piją i pić będą. Ci z zacięciem historycznym dodadzą, że byliśmy rozpijani w czasach zaborów. A część przypomni żarty o tym, jak to w wynikach badań poziomu alkoholu we krwi jest specjalna skala dla Polaków i Rosjan. Czy więc w ogóle można nas zmienić?
Nawyków nie da się zmienić w rok czy dwa. Czy byliśmy rozpijani przez zaborcę? To zadanie dla historyków. Moim zdaniem w XXI w. trzeba się przestawić na inne myślenie. Musi do nas dotrzeć, że pijemy w sposób szkodliwy. A przed gminami jest potężne zadanie, by przebudować lokalne strategie radzenia sobie z uzależnieniem od alkoholu i przeciwdziałaniem mu. Co do zaszłości, to jeszcze w PRL przez kilka lat istniał zapis zakazujący sprzedaży alkoholu do godz. 13. Potem zniknął, ale utarł się zwyczaj, że wcześniej po trunki się nie sięga.
Ale w PRL działały w najlepsze meliny.
To akurat argument przemysłu spirytusowego, który brzmi: jak będą limity, szara strefa rozkwitnie. Badania pokazują jednak, że działa ona już teraz i jest nie na rękę firmom, które tracą przez nią część dochodu. Jestem przekonany, że korzyści wynikające z zaostrzenia polityki alkoholowej przewyższyłyby ewentualne szkody.
Ustawa zawiera dziś w art. 10 jedynie zalecenia, aby akty prawne wpływające na strukturę cen napojów alkoholowych służyły ograniczaniu oraz zmianie struktury ich spożycia na rzecz napojów o niskiej zawartości procentowej alkoholu. Czy to wystarczające prawne zabezpieczenie?
Ustawa jest bardzo liberalna. Pozwala na luźne podejście do wprowadzania ograniczeń. W pierwotnym kształcie, co już wspomniałem, była daleko bardziej restrykcyjna. Państwo miało monopol na sprzedaż i dystrybucję, a liczba licencji była ograniczona. Były zapisy regulujące ceny napojów alkoholowych w lokalach gastronomicznych, a przychód takich miejsc nie mógł się opierać głównie na ich sprzedaży. Restrykcyjne zapisy sprawiły, że w latach 80. spożycie alkoholu w Polsce spadło i ustabilizowało się na poziomie 6–7 litrów spirytusu rocznie. O wiele niższym niż dziś. To ważne, bo przed 1982 r., czyli wejściem w życie ustawy, piliśmy coraz więcej, a nowe prawo powstrzymało ten trend.
Sugeruje pan, że i dziś należałoby zaostrzyć przepisy?
Powrót do tamtych rozwiązań pewnie spotkałby się z oporem, ale czy naprawdę brak możliwości kupienia alkoholu o godz. 2 w nocy czy w niedzielę to wyrzeczenie nie do przeskoczenia?
Chce pan odebrać lokalnym władzom wpływ na decyzje? Dziś na podstawie art. 12 wspomnianej ustawy to rada gminy ustala w drodze uchwały m.in. zasady usytuowania miejsc sprzedaży i podawania napojów alkoholowych czy maksymalną liczbę zezwoleń.
Zdecydowanie łatwiej byłoby wprowadzać ograniczenia z poziomu ustawy i rozwiązania wspólne dla całego państwa, bo powierzenie tego gminom prowadzi do konfliktu interesów na ich terenie. Stąd, w moim przekonaniu, potrzeba zdecydowanych, radykalnych i odgórnych zmian.
I teraz jest na nie dobry moment?
Od dekady spożycie waha się na poziomie 9 litrów spirytusu rocznie na mieszkańca. Ale od ostatnich pięciu lat rośnie. Jesteśmy więc w podobnym momencie jak przed 1982 r. Do tego dochodzi kwestia kosztów walki ze skutkami picia alkoholu i uzależnienia, które również rosną. PARPA wyceniła te społeczno-ekonomiczne na niemal 31 mld zł rocznie. To około trzy razy tyle, co wpływy państwa z akcyzy. Mówiąc krótko: tak, teraz jest moment na zmiany.
fot. PAP MediaRoom/materiały prasowe
Łukasz Wieczorek doktor nauk medycznych, Zakład Badań nad Alkoholizmem i Toksykomaniami w Instytucie Psychiatrii i Neurologii