Na rodzimej uczelni uznawany jest za skrajnego konserwatystę. Jest oblatem benedyktyńskim, czyli świeckim mnichem. Firmuje najbardziej kontrowersyjne pomysły resortu sprawiedliwości. Zadarł z sędziami, feministkami i przeciwnikami zmiany ustawy antyaborcyjnej. Wiceminister Michał Królikowski mówi o sobie: Nie można żyć w rozdwojeniu jaźni
Ortodoksyjny katolik. Wierzy, że jego ziemska powinność to benedyktyńskie „ora et labora” (módl się i pracuj). Wykładowca prawa karnego. Zwolennik tradycyjnego modelu rodziny, ojciec czwórki dzieci i przeciwnik gender. Jest niezłym kucharzem. Najchętniej bawi się w kreację przepisów na wołowinę. Jak większość ludzi w jego wieku ma w banku kredyt hipoteczny. Gdyby nie był prawnikiem, to zostałby lekarzem. Michał Królikowski jest najmłodszym wiceministrem w resorcie sprawiedliwości, od grudnia 2011 r. odpowiada za najpoważniejsze reformy wymiaru sprawiedliwości. Ale to, co robi i jak to robi, budzi skrajne emocje.
Sam zresztą prowokuje oponentów. Zmiany prawa, które proponuje, wywołują burze w środowisku naukowców, ale też praktyków, sędziów i prokuratorów. Na rodzimym Uniwersytecie Warszawskim uznawany jest za skrajnego konserwatystę. Krytykowany był za sprzeciw wobec ratyfikacji przez Polskę konwencji ws. zwalczania przemocy wobec kobiet i negację potrzeby regulacji związków partnerskich. Jednak publicznie największe baty dostaje od swoich kolegów i koleżanek z wydziału za przepisy dotyczące izolacji seryjnych gwałcicieli, morderców i pedofilów.
Maior Deus est
Prowokuje. Ostatnio opublikował wywiad rzekę z kontrowersyjnym abp. Henrykiem Hoserem. Na rozmowę namówił hierarchę, gdy rozpętała się medialna burza wokół jego wypowiedzi na temat in vitro, pobytu w Rwandzie w czasie ludobójstwa w 1994 r. oraz postawy wobec ks. Wojciecha Lemańskiego. Po co ta książka? Dlaczego akurat teraz? Wielu uzna wywiad z szefem zespołu ekspertów ds. bioetycznych polskiego episkopatu za tani trik socjotechniczny, za sposób na ocieplenie wizerunku konserwatywnego biskupa. Książka „Bóg jest większy” może Królikowskiemu bardziej zaszkodzić, niż pomóc. Odsłonił się. Wielu będzie mogło mu wytknąć wprost, że w działalności publicznej kieruje się światopoglądem. Że nie zauważa zasady rozdziału państwa od Kościoła. – Takie zarzuty miałyby charakter ideologiczny. Wyrastałyby z przekonania, że katolicy mają być obywatelami drugiej kategorii – mówi Jarosław Gowin, były minister sprawiedliwości. Nie czytał jeszcze książki swojego dawnego współpracownika. Ale podkreśla, że jeżeli najbliższy doradca premiera (Igor Ostachowicz – red.) pisze powieści, to dlaczego jeden z wiceministrów nie mógłby przeprowadzać wywiadu rzeki. – Gdyby minister Królikowski został zdymisjonowany przez taką książkę, to właśnie byłby dowód na to, że w Polsce katolikom wolno mniej niż reszcie obywateli – twierdzi Gowin. Ale zastrzega, że raczej nie będzie konsekwencji politycznych. – Choć spodziewam się, że premier nie będzie zachwycony tą publikacją – dodaje.
– Pan minister jako osoba pełniąca funkcję publiczną mógłby się powstrzymać od publikacji, które dotykają kwestii światopoglądowych, zwłaszcza że to rozmowa z osobą, która budzi liczne kontrowersje – mówi dr Adam Bodnar, wiceprezes zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, adiunkt w Zakładzie Praw Człowieka WPiA UW.
Sam wiceminister problemu nie widzi. Podkreśla, że książka dotyczy nauczania moralnego Kościoła, bioetyki i prawa medycznego. A teza o neutralności światopoglądowej sama w sobie neutralna światopoglądowo nie jest. – Samodzielni pracownicy naukowi będący wiceministrami mają prawo do prowadzenia pracy naukowej i dydaktycznej. W tej książce, choć nie jest do końca prawnicza, są też wątki naukowe. Poza tym panuje wolność słowa. Oczywiście minister Marek Biernacki o tym wiedział i bardzo się cieszy na książkę – przekonuje Michał Królikowski.
Opus Dei i gender
Wiceminister jest także członkiem Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Karnego. To elitarne gremium prawników doradza ministrowi sprawiedliwości, proponując fundamentalne, systemowe zmiany prawa. Ostatnio jednak stateczna komisja wywołała burzę, proponując kontrowersyjne zmiany w kodeksie karnym. Otwierają one na nowo dyskusję na temat aborcji i in vitro, są odejściem od wypracowanego kompromisu. Jako pierwszy planowany kierunek zmian skrytykował (na łamach DGP) prof. Lech Gardocki. Alarmował, że ich skutkiem będzie to, iż lekarze, którzy już dziś obawiają się dokonywać zabiegu przerwania ciąży z przyczyn eugenicznych, będą mieć jeszcze większe wątpliwości. Z obawy przed prokuratorem żaden nie będzie chciał dokonać zabiegu.
Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że prokurator sekretarz komisji kodyfikacyjnej – jedna z dwóch kobiet w tym zdominowanym przez mężczyzn gronie, na co zwracają uwagę krytycy działań komisji – podała podczas oficjalnych prac nad projektem swój prywatny adres mejlowy opusdei@interia.pl, prosząc, aby przesyłano nań materiały. Otworzyło to pole do spekulacji i spiskowych teorii, czy aby samo Dzieło nie wywiera wpływu na prace legislacyjne. – Ja sam nie należę i nie należałem nigdy do Opus Dei – tłumaczy wiceminister Królikowski. Krytycznie ocenia fantazyjny adres prokurator. Ale pod zmianami kodeksu karnego się podpisuje. – Projekt jest komisyjny, co oznacza, że przyjęła go komisja w głosowaniu większością. I w tym znaczeniu jestem jego współautorem, choć głównie te przepisy tworzył prof. Andrzej Zoll – dodaje Królikowski.
Pomysły komisji przystopował sam premier, przesądzając, że nie będzie takich zmian w przepisach.
Królikowski jest członkiem nie tylko komisji kodyfikacyjnej, ale też zespołu ekspertów Konferencji Episkopatu Polski ds. bioetycznych. To oznacza, że doradza Kościołowi podczas podejmowania decyzji i wypracowywania stanowiska w kwestiach dotyczących bioetyki. Czy ma to wpływ na jego działalność publiczną? Czy potrafi oddzielić te dwie sfery – osobistych przekonań i działalności politycznej?
– Nie można żyć w rozdwojeniu jaźni. Jestem człowiekiem wierzącym i nie ukrywam tego, choć dbam o prywatność. Mówiąc otwarcie, jestem lepszym człowiekiem i lepiej pracuję właśnie dzięki temu. Także dla siebie jestem bardziej czytelny i nie daję się zaszufladkować w dystynkcji konserwa - liberał – tłumaczy Królikowski.
Podobnie jak episkopat, wiceminister był zdecydowanie przeciwny podpisaniu i ratyfikacji przez Polskę Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Przekonywał, że wymusza promowanie zachowań, które rozbiją tradycyjną kulturę i rodzinę opartą na małżeństwie. Dowodził, że przemoc wobec kobiet nie ma charakteru strukturalnego, tzn. nie jest wynikiem kultury, tradycji oraz zakorzenionych w nich stereotypach. Przegrał. Konwencję podpisano.
Królikowski nie popiera także pomysłów przyznania związkom partnerskim statusu podobnego do małżeństw. Jego zdaniem ten sprzeciw wynika nie z jego osobistych upodobań, ale z wartości czytelnie zapisanych w konstytucji.
Pytany, czy ma ultrakonserwatywne poglądy, oburza się. – Nie jestem osobą radykalną, raczej roztropną o czytelnie uporządkowanym tle aksjologicznym – mówi. Czy jest zdolny do kompromisów ideologicznych? Nie. Ale godzi się z tym, że nie zawsze w debacie publicznej jego jest na wierzchu.
Nie lubi agresywnego feminizmu. Gender postrzega jako zagrożenie. Bo – jak twierdzi – wywodzi się on z zaprzeczenia prawdzie antropologicznej o człowieku. I jakkolwiek słusznie zwraca uwagę na krzywdę, która często spotyka kobiety ze względu na pewne stereotypy społeczne, to wojna, jaką ideologia gender wydała rodzinie, tradycji i normom społecznym, jest na tyle radykalna i gwałtowna, że nie może przynieść dużo dobrego.
Mówi, że ceni pracę z kobietami. Przekonuje też, że w jego małżeństwie panują relacje partnerskie. Żona pracuje zawodowo. – Nie robi na razie takiej kariery, jaką mogłaby, biorąc pod uwagę, jak bardzo jest zdolna i wykształcona. Jednak, jeśli dobrze pamiętam, kariera Margaret Thatcher zaczęła się dopiero po czterdziestce, kiedy odchowała swoje dzieci – mówi wiceminister.
Mówiąc o kobietach, szczególny nacisk kładzie na macierzyństwo. – Wzrusza mnie ta wielka tajemnica, że ja zawsze pozostanę jedynie tatą i nie mogę dać życia, podczas gdy to kobieta jest prawdziwym domem – mówi wiceminister.
Wojny i wojenki
Wiceminister Królikowski odpowiada w resorcie sprawiedliwości za przygotowanie fundamentalnych zmian procedury karnej, kodeksu karnego. Odpowiada również za przygotowanie ustawy o przestępcach zaburzonych, a ostatnio ustawy o uzgodnieniu płci metrykalnej oraz ustawy o świadku. Pytany, czy czuje ciężar tych zadań, odpowiada, że cała dotychczasowa droga zawodowa i naukowa przygotowywała go do tych wyzwań.
Wielu ma jednak co do tego wątpliwości. Lista jego przeciwników jest długa. Zadarł z sędziami i notariuszami. W Prokuraturze Generalnej można usłyszeć, że jego propozycje zmiany prawa są niespójne. Że jest zbyt ambitny i wrażliwy na krytykę. Nie umie przyznać się do błędów i kieruje nim determinacja wykazania się sukcesem.
– Wiem, że taki nie jestem. Bardzo zwracam uwagę na to, by nie być pysznym i zadufanym w sobie – broni się wiceminister. – Przekonałem się, że próba reform po prostu otwiera listę wrogów i oponentów, a stanowczość, nawet gdy towarzyszą jej dialog i elastyczność, jest kojarzona z negatywnymi cechami osobowości. Z pewnością sporo kłopotów przysparza mi decyzyjność i brak lękliwości w podejmowaniu się rozwiązywania konkretnych problemów – dodaje. Wielu z racji młodego wieku traktuje go wciąż jak smarkacza. On – odbija piłeczkę – chciałby z oponentami usiąść do szachów, a po drugiej stronie jest co najwyżej chęć do gry w warcaby.
Gdy musi, umie szukać sojuszników. W sprawie reformy prokuratury dogaduje się z prokuratorskimi związkowcami, z Edwardem Zalewskim, szefem Krajowej Rady Prokuratury. Ale z Prokuraturą Generalną praktycznie poszedł na wojnę. – Poszedł, bo musiał. Przygotowuje zmianę ustroju prokuratury, regulamin jej urzędowania, zmiany w kodeksie postępowania karnego i kodeksie karnym, ustawę o świadku, a prokurator generalny odwołuje mu z delegacji prokuratorów, którzy nad tym pracowali. Chce wymusić w ten sposób autonomię legislacyjną – mówi sędzia pracujący w resorcie sprawiedliwości. – Kiedyś pierwszy zastępca prokuratora generalnego Marek Jamrogowicz powiedział mi, że lubi, jak sprawy układają się po jego myśli, a ja mu w tym przeszkadzam. Różnimy się w diagnozie problemu i metodach rozwiązania. Ale muszę przyznać, że w mojej ocenie brak woli dialogu występuje przede wszystkim po stronie PG – ocenia Królikowski.
Sam prokurator Marek Jamrogowicz nie przypomina sobie takiej wymiany zdań. – Wypowiedzi ministra Michała Królikowskiego o prokuraturze i prokuratorze generalnym są dalekie od chłodnej oceny prawniczej i sytuują go bliżej świata polityki – ocenia pierwszy zastępca prokuratora generalnego. Przypomina też, że reforma ustroju prokuratury nie jest dziełem jednego człowieka. – Z całą pewnością ojcem chrzestnym rozdziału funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego był prof. Zbigniew Ćwiąkalski. Dzisiaj można odnieść wrażenie, że niektóre propozycje resortu to raczej spojrzenie teoretyczne na wymiar sprawiedliwości, nieuwzględniające trudnych realiów – dodaje Marek Jamrogowicz.
Cel uświęca
Wiceminister jest szczególnie ostro krytykowany za pomysły w sprawie ustawy o tzw. zaburzonych, która miała zapobiec wyjściu na wolność seryjnych morderców, gwałcicieli i pedofilów. W tej sprawie pokazał, że cel uświęca środki. O skierowanie aktu do kontroli konstytucyjnej apelowali Helsińska Fundacja Praw Człowieka i prof. Andrzej Zoll.
– Ustawa miała dotyczyć sprawców najcięższych zbrodni, a dotyczy wszystkich skazanych za przestępstwo z użyciem przemocy. To absurd – ocenia karnista i adwokat prof. Piotr Kruszyński z Uniwersytetu Warszawskiego. Tłumaczy, że w obecnym kształcie ustawa pozwoli przetrzymywać w psychuszce do końca życia chociażby demonstranta skazanego za naruszenie nietykalności cielesnej policjanta.
Podobne zastrzeżenia mają w tej sprawie sędziowie. – Według mnie ta ustawa jest niezgodna z konstytucją i europejską konwencją praw człowieka, bo to działanie prawa wstecz. Tak nie da się naprawiać błędów przeszłości – mówi Maciej Strączyński, prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”. Prezydent Bronisław Komorowski zapowiedział, że skieruje ustawę do Trybunału Konstytucyjnego. Ale wiceminister był chyba od początku przygotowany na taki scenariusz. – Jeżeli Trybunał Konstytucyjny zrekonstruuje wzorce kontroli w podobny sposób, jak uczyniły to Europejski Trybunał Praw Człowieka i niemiecki Federalny Trybunał Konstytucyjny, to ustawa powinna co do zasady przejść test konstytucyjności. Jeżeli nie, to będę musiał wziąć odpowiedzialność za swój błąd – deklaruje Królikowski. W te zapowiedzi dymisji niewielu jednak wierzy. – Nie traktuję takich obietnic polityków poważnie. Dymisja i co potem? Inna, równie odpowiedzialna funkcja w administracji – pyta retorycznie sędzia Maciej Strączyński.
Mimo zastrzeżeń oponenci doceniają jednak sposób, w jaki pracuje Królikowski. – Niedawno miałem okazję obserwować go podczas prac nad ustawą o tzw. zaburzonych. Duże wrażenie zrobiły na mnie jego cierpliwość i osobiste zaangażowanie w sprawy, których się podejmuje – mówi dr Adam Bodnar. W debacie publicznej obaj panowie są na przeciwległych biegunach, ale styl działania Królikowskiego może imponować. – Gramy do różnych bramek, ale doceniam to, że bierze za wszystko osobistą odpowiedzialność. Gdy podczas jakiejś debaty pada pytanie, po prostu odpowiada, dyskutuje, przekonuje, a nie ogląda się, licząc, że odpowiedzi udzieli jakiś inny przedstawiciel ministerstwa. To go różni od innych wiceministrów w resorcie sprawiedliwości – dodaje dr Bodnar.
Współpracę z wiceministrem Królikowskim docenia także Związek Zawodowy Prokuratorów i Pracowników Prokuratury. Ma podobny pogląd z MS w sprawie niedostosowania organizacyjnego prokuratury do wymogów kontradyktoryjnego procesu karnego. – Będę namawiał ministra, aby rozwiązania zmieniające organizację prokuratury były jeszcze odważniejsze. Te dzisiejsze oceniam jako niewystarczające i dodatkowo zredukowane w stosunku do propozycji wyjściowych – wskazuje Jacek Skała, szef związkowców.
Związek ocenia spór ministra z Prokuraturą Generalną jako naturalny. Po stronie PG – zdaniem związkowców – istnieje błędne przekonanie, że prokuratura tymi siłami, którymi dysponuje, obsłuży sprawnie nowy model procesu karnego. – Minister wie, że tak nie będzie, a jego racja jest poparta dodatkowo badaniami naukowymi – uważa Skała.
Wszystkich prokuratorów oburza jednak to, że ministerstwo ma świadomość, iż zmiany w procedurze karnej doprowadzą do wzrostu liczby uniewinnień, nawet z ok. 1,8 proc. do 40 proc., jak przed wojną. – Każdemu obywatelowi, który nie popada w konflikt z prawem, powinno zależeć na tym, aby tak nie było, a w pierwszej kolejności ministrowi sprawiedliwości – uważa związkowiec.
Napięte relacje minister ma z sędziami i asystentami sędziów. Chociażby dlatego, że dąży do zwiększenia nadzoru ministra nad sądami. A nie tylko. – Z powołaniem Michała Królikowskiego na podsekretarza stanu wiele osób wiązało nadzieje dotyczące wzrostu jakości projektów aktów prawnych. Niestety. Projekty nadal nie odpowiadają zasadom technik legislacyjnych – zarzuca Monika Krywow, przewodnicząca Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Asystentów Sędziów. Wytyka wiceministrowi brak właściwie prowadzonych konsultacji przy tworzeniu aktów prawnych. Sędziowie także nie są często pytani o zdanie.
– Niegodniśmy. Naukowcy wiedzą lepiej. A potem resort nie chce już przyjąć żadnych krytycznych uwag. Projekty do konsultacji dostajemy w kratkę – mówi sędzia Maciej Strączyński. Ostatnio zrobiło na nim wrażenie osobliwe zachowanie wiceministra. – Minister Królikowski zaczął dyscyplinować sędziów. Głosił, że sędziowie, którzy przestali orzekać z powodu nieprawidłowych przeniesień, powinni przestać pobierać pensje. A oni odmawiają orzekania nie dlatego, że nie chcą sądzić, tylko dlatego że wiceminister bezprawnie ich przeniósł i ich wyroki mogą być nieważne – burzy się prezes Iustitii. Minister Królikowski musiał bronić kilkukrotnie swych racji przed Trybunałem Konstytucyjnym. W większości wypadków TK stawał po jego stronie, np. w sprawie reorganizacji sądów. – Posłowie wybierają sobie sami sędziów TK. Decydują, kto będzie oceniał ich prace. Dlatego przed trybunałem wiceminister ma łatwe zadanie – komentuje Maciej Strączyński.
Do listy oponentów Królikowskiego trzeba doliczyć także notariuszy. Jego działania zmierzały do otworzenia dostępu do wykonywania tego zawodu i zapewnienia uczciwego traktowania przez notariat aplikantów notarialnych. – Notariusze przegrali wszystko, co mogli, w procesie pracy nad ustawą deregulacyjną, i to w dużej mierze na własne życzenie. Ponieważ występuję wobec nich jako organ nadzoru, często jestem w sporze merytorycznym. I w ponad 90 proc. spraw wygrywam przed sądami – mówi wiceminister.
Homo politicus
Skąd wziął się w resorcie sprawiedliwości? Dwadzieścia minut po przyjęciu propozycji objęcia ministerstwa Jarosław Gowin zadzwonił do niego z propozycją objęcia stanowiska wiceministra. – Kłopotliwe było to, że siedziałem właśnie przy stole razem z Krzysztofem Kwiatkowskim i moim bezpośrednim poprzednikiem Zbigniewem Wroną. Po tym jak zgodziła się moja żona, zaakceptowałem tę propozycję – relacjonuje Królikowski. – Współpracowałem z nim w poprzedniej kadencji, gdy kierowałem zespołem ekspertów w sprawie in vitro, oraz podczas prac w komisji konstytucyjnej. Jako szef Biura Analiz Sejmowych zrobił na mnie duże wrażenie, cenię jego fachowość i wszechstronność. Dostarczał nam niezwykle kompetentnych analiz – mówi Jarosław Gowin. Nie ma żalu, że Królikowski nie odszedł z nim z resortu. Wręcz przeciwnie. Bardzo mu zależało, aby pozostał. – Gorąco go do tego namawiałem – przekonuje były minister sprawiedliwości.
Królikowski od 2006 r. pracował jako dyrektor Biura Analiz Sejmowych z mianowania marszałka Sejmu Marka Jurka. Prawem karnym zainteresował go na drugim roku dr Janusz Kochanowski, późniejszy rzecznik praw obywatelskich, który zginął w katastrofie smoleńskiej. – Byłem pod jego silnym wpływem – przyznaje Królikowski. – Jemu zawdzięczam pracę na uczelni, a także podstawy formacji intelektualnej jako prawnika. Miejsce na uczelni znalazło się dla mnie także dzięki pomocy ówczesnego dziekana, a późniejszego sędziego TK, pana prof. Mirosława Wyrzykowskiego – ujawnia Królikowski.
Potem z Januszem Kochanowskim pracował przez kolejne siedem lat, kiedy tworzono fundację i czasopismo „Ius et Lex”. – Nasze drogi rozeszły się krótko przed objęciem przez niego funkcji RPO – informuje wiceminister.
On sam zarzeka się, że nie ma politycznych ambicji. Choć trudno w to uwierzyć, w rozmowie o rządzących mówi o nich w kategoriach „oni”, a nie „my”. – Zdecydowanie jestem urzędnikiem. W jakimś sensie żyję z polityków, nie z polityki, i to już niemal od dekady. Zajmuję się dostarczaniem wiedzy eksperckiej do procesu decyzyjnego w procesie legislacyjnym, jak również obsługą sprawności procesu legislacyjnego – mówi Michał Królikowski.
Nie jest członkiem partii i nie zamierza nim być. – Do rządzących podchodzę ostrożnie, raczej im nie ufam, bo często zwodzą. Jednocześnie znam niejedną osobę w tym rządzie, która uczciwie wykonuje swoje obowiązki, pamiętając o dobru obywateli – dodaje.
– Zdecydowanie to ekspert, nie polityk. Michał był moją prawą ręką, ale nigdy nie wyszedł poza swoją rolę. Polityk to ktoś, kto formułuje cele i rozstrzyga o kierunkach, a on jest wybitnym prawnikiem, ale nigdy ambicji politycznych nie przejawiał. Jednak często podejmował ze mną dyskusje, czy te cele, które stawiam, są słuszne, zgłaszał wątpliwości – mówi Jarosław Gowin.
Inni dostrzegają zaś, że coraz mniej jest w nim urzędnika, a coraz więcej polityka. – Oczywiście, że to polityk. Weźmy likwidację sądów za ministra Gowina. Wiceminister podpisał wówczas kilka decyzji o przeniesieniu sędziów. Sąd Najwyższy w swojej uchwale ocenił to jednoznacznie krytycznie. Co zrobił wiceminister? Przyjął orzeczenie z szacunkiem? Nie, oświadczył, że Sąd Najwyższy odpowie przed społeczeństwem za to, co zrobił. To jest krzyk polityka, a nie eksperta. Żaden prawnik nie ośmieliłby się tak mówić o Sądzie Najwyższym – uważa Maciej Strączyński z Iustitii.
Wielu mówi o wiceministrze z przekąsem „harcerzyk”. Dlatego że przez cały okres liceum i studiów mocno angażował się w działalność Związku Harcerstwa Polskiego. Wyniósł z tego okresu masę wspomnień i do dziś ma przyjaciół z tamtego środowiska. Ale też zdobył dzięki harcerstwu coś, co dziś przydaje mu się o wiele bardziej – pragmatyzm, doświadczenie w zarządzaniu ludźmi i zdolności organizacyjne. Nie ma też problemu z podejmowaniem decyzji, i już samo to wielu się nie podoba. – Harcerzyk bierze dużo na siebie i pokazuje, że za wszystko do końca jest odpowiedzialny. Nie ma oporów, aby bronić swych racji przed Trybunałem Konstytucyjnym czy przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka – mówi jego współpracownik z resortu.
Mimo że bierze na siebie dużo, jego wynagrodzenie jest dwa razy mniejsze niż innych sędziów delegowanych do pracy w ministerstwie, którym przysługują różne dodatki. Pytany o to tłumaczy, że ma świadomość, że ze swoją płacą plasuje się w okolicy dwusetnego miejsca w resorcie. – Nie do mnie należy ocena, czy pracuję najwięcej spośród wiceministrów. Jeżeli pracowałbym tylko dla pieniędzy, nie miałoby to zupełnie sensu. Jednak aby utrzymać rodzinę choćby na przyzwoitym poziomie, muszę pracować jeszcze w dwóch innych miejscach jednocześnie – przyznaje. To, że jest pracowity, dostrzegają wszyscy, nawet jego przeciwnicy. Żona porównuje go do obładowanego osiołka, który mozolnie drepcze pod górę.
Komentarze (18)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarszeZ Twojej dalszej wypowiedzi wynika, że negujesz egzaminy jako takie, a to jest niebezpieczne, bo prowadzi najpierw do radców bez egzaminu, potem notariuszy, lekarzy, naukowców i sędziów. Prowadzi to do upadku zawodów zaufania publicznego.
Chcesz być radcą, tak jak inni zdaj egzamin. Nie powinieneś mieć z tym trudności praktykując w szerokim zakresie prawo, ale myślę że jako inhouse właśnie wąski zakres jest problemem. Radca, czy adwokat musi być przygotowany na pomoc w każdej dziedzinie prawa, bo poza sprawami z wyboru otrzymuje zlecenia pomocy prawnej z urzędu od Rzeczypospolitej. To jest różnica w gabarytach, na którą powoływałeś się w przypadku kierowców.
odpowiedź a) Osoba prowadząca samochód osobowy, będzie miała najmniejszy problem z przesiadką na ciężarówkę. Zna zasady ruchu drogowego i zna specyfikę dróg, jedynie musi przyzwyczaić się do innych gabarytów pojazdu.
Zarówno pilot jak i kapitan z uwagi na prace zupełnie odbiegającą od prowadzenia samochodu ciężarowego - mieliby największe problemy z przesiadką.
Z lekarzami podobnie. Załóżmy, że jedna osoba tylko z dyplomem lekarskim pracowała wiele lat, powiedzmy na dermatologii. Stawiała diagnozy, przepisywała leki, prowadziła zabiegi z wyjątkiem zabiegów przeszczepu skóry. Druga to lekarz specjalista ortopeda, składa kości, ale o chorobach skóry pojęcia nie ma. Jest oczywiste, który z nich będzie lepszym dermatologiem. Ktoś, kto zjadł zęby na dermatologii, choć nie ma formalnego dyplomu, będzie lepszym dermatologiem niż ktoś, kto całe życie zawodowe nie miał z dermatologią styczności.
Powoływanie się na zdanie egzaminów w przeszłości nie ma żadnego sensu. Każdy psycholog wyjaśni, że po kilku latach nieużywania zapomnisz prawie cały materiał, gdyby nawet się nie zmieniał. W prawie niewiele jest rzeczy, które trwają dłużej niż kilka lat. Po kilku latach niekorzystania z przepisów, można nauka praktycznie zaczynać na nowo.
Traktowanie aplikacji i egzaminu jako czegoś w rodzaju okresu "quasi-rekruckiego" pokazuje takie trochę podejście do rzeczywistości jak w tym dowcipie o piekle i kotle w którym Polacy sami się pilnują, żeby z niego nie wyleźć. Nauka dziedzin prawa, z których nie masz pożytku - to czas wyrzucony w błoto. Czemu zmuszać do tego tych, którzy wiedzą co jest im w zawodzie potrzebne.
To trochę tak, używając zaproponowanej przez Ciebie konwencji medycznej, jakby ktoś, kto chce zostać dermatologiem, 90 procent swojego czasu poświęcał na zgłębianie ortopedii i okulistyki. O tyle czasu ile poświęci na ortopedię i okulistykę, będzie głupszym dermatologiem. Jest to dość oczywiste.
Odpowiadam:
odpowiedź, a) jest prawidłowa.
A teraz odpowiedz na moje pytanie:
Czy osoba mająca prawo jazdy kat. "B" podczas prowadzenia pojazdu wykonuje czynności podobne do czynności:
a) kierowcy ciężarówki,
b) pilota statku powietrznego,
c) kapitana statku morskiego?
Czy to znaczy, że uprawnienia do prowadzenia ciężarówek ma otrzymać z automatu?
Podobne pytanie można by zadać w przypadku specjalizacji lekarskich i tak samo ukazałoby błąd logiczny w Twoim rozumowaniu.
Nie rozumiem dlaczego dziesiątki tysięcy prawników w Polsce i miliny na świecie przystąpiło do egzaminów zawodowych, a kilku polskich leniwych inhousów ma z tym problem?
Pewne minimum musi być zachowane, a są nim egzaminy zawodowe uprawniające do wykonywania zawodów zaufania publicznego, do których dopuszczeni zostali inhousi legitymujący się praktyka.
Chcesz mnie i innym udowodnić, że Twoja wartość jako prawnika jest taka sama jak prawnika egzaminowanego, zdaj ten państwowy, uczciwy i równy dla wszystkich egzamin, tak jak zdałeś maturę i szereg egzaminów na studiach.
Moim zdaniem ten egzamin Was przerasta i stąd te niedorzeczne żądania. Palicie jednak swoją energię na sprawę z góry przegraną.
- czyj zawód jest bliższy zawodowi radcy prawnego:
a) prawnika z działu prawnego firmy bądź urzędu
b) notariusza
c) komornika
I jeszcze drugie pytanie:
Czym różni się praca prawnika z działu prawnego od pracy radcy prawnego?
Radcowie prawni to była przecież grupa powołana do obsługi działów prawnych urzędów i firm państwowych. Dostali uprawnienie do obsługi osób fizycznych praktycznie z dnia na dzień (ustawa im to dała).
I cóż z tego, że nie ukończyła? Studia nie przygotowują w ogóle do praktycznego wykonywania zawodu adwokata czy radcy prawnego. Taką funkcję pełni wyłącznie rzetelne odbycie aplikacji u adwokata, który przyucza do zawodu, czytaj: wysyła do sadu na rozprawy.
"Przymus adwokacki (i nie tylko adwokacki) to emanacja państwa kolesi. Notariusz może napisać kasację, choć w życiu takiego pisma nie pisał. Tak samo doktor habilitowany prawa - np. prawa rzymskiego, albo filozofii prawa. Nigdy nie pisał, ale mu wolno."
A absolwent prawa napisał w czasie studiów kasację?
Widzisz w przeciwieństwie do Ciebie skończyłem prawo, skończyłem aplikację adwokacką, zdałem egzamin końcowy i wiem jaką wiedzę PRAKTYCZNĄ miałem zaraz po studiach, jaką miałem kończąc aplikację i jaką mam obecnie wykonując zawód.
Zresztą o czym my w ogóle rozmawiamy? Chcesz korzystać z pomocy prawnej absolwenta prawa bądź prawnika obsługującego od lat podmioty w urzędzie to podpisz z nim umowę na stałą obsługę prawną i to zgodnie z KPC wystarczy by te osoby mogły cię reprezentować przed sądem w sprawach cywilnych. Nie ma żadnego problemu. Wystarczy umowa między Tobą a prawnikiem z urzędu.
Nawet oddając sprawiedliwość tym inhałsom trzeba przyznać, że mają zawód bardzo zbliżony do zawodu radcy prawnego. Moja znajoma jest prawnikiem urzędowym. Przez kilka lat miała tytuł referenta prawnego, teraz jest radcą właściwie radca prawnym - bo radzi w zakresie prawa. Prawdę mówiąc trudno tu znaleźć wytłumaczenie dlaczego takie osoby nie mogłyby występować w sprawach osób fizycznych, skoro występują w sprawach osób prawnych. Oczywiście nie powinno się ich dopuszczać do spraw karnych, bo tymi się nie zajmują. Sprawy karne powinny zostać przy adwokaturze.
Jeżeli państwo dopuszcza do pełni praw procesowych rejentów albo co jeszcze dziwniejsze - komorników, podczas gdy jeden i drugi zawód nie jest ani trochę podobny do zawodu adwokata ani radcy to nie da się wytłumaczyć wykluczenia takiej możliwości w stosunku do referentów czy radców - prawnych.
Zdecydowanie jestem za oddzieleniem zawodu adwokata od zawodu radcy, a obu tych zawodów od zawodu rejenta i komornika
Nie mogą zawsze i wszędzie. Do pewnych czynności niezbędny jest przymus adwokacki. Oznacza on, że pismo musi sporządzić adwokat bądź radca prawny, chyba, że sama strona jest: notariuszem, sędzią, prokuratorem, doktorem habilitowanym nauk prawnych.
Podobne różnice występują pomiędzy felczerem a lekarzem? Dlaczego felczer po kilkunastu latach praktyki nie może z automatu zostać lekarzem? Ponieważ, żeby zostać lekarzem należy zdać państwowym egzamin.
Osoby od lat pracujące w urzędach i obsługujące podmioty gospodarcze z pewnością zdadzą egzamin radcowski z palcem w du... Przecież ich doświadczenie zawodowe jest tak ogromne, że nie będzie z tym większego problemu.
Inhouse bez egzaminu nie daje rękojmi właściwego wykonywania zawodu, bo nie legitymując się zdanym egzaminem zawodowym lub egzaminem doktorskim nie udowodnił ustawodawcy swoich predyspozycji intelektualnych oraz nie potwierdził możliwości szybkiego nabywania umiejętności w nowym zawodzie. Teoretycznie inhousem może być małpa, której każesz podpisywać się pod pozwem. Coś tam napisze i czy 5 letnie podpisywanie pozwu przez małpę jest takim samym dowodem jak zdanie egzaminu zawodowego? Otóż nie. Oczywistym jest, że inhouse robi więcej niż małpa zatrudniona na tym stanowisko (to tylko dosadny przykład), ale dowodowo jego praktyka jest na tym poziomie, co praktyka małpy.
Musicie więc zrozumieć, iż to że notariusz może wpisać się do radców, a radca do notariuszy nie jest oparte o to, że jeden czy drugi posiada praktyczne umiejętności do konkretnego zawodu. Nie posiada, będzie się musiał tego szybko uczyć. Obaj posiadają jednak niezbędną wiedzą oraz zdolności intelektualne potrzebne do wykonywania zawodów kolegi i to jest właśnie zweryfikowane egzaminem.
Inhouse bez egzaminu takiej weryfikacji nie przeszedł i jak widać strasznie się przed nią broni. Ciekawe dlaczego?
Macie też mylne pojęcie o zawodzie notariusza. To notariusz od zawsze mógł wpisać się na listę radców prawnych i adwokatów, bez żadnego okresu karencji. To radca prawny i adwokat od zawsze musieli wcześniej wykonywać zawód adwokata lub radcy przez okres trzech lat aby nabyć uprawnienie do powołania na notariusza. Ustrojowo notariuszowi bliżej jest do sędziego, czy prokuratora, którzy także nie mają karencji czasowej w przechodzeniu do zawodu adwokata i radcy. Wasza zdziwienie możliwością wpisu notariusza na listy radców wynika z nieznajomości prawa. Co jest dodatkowym argumentem za tym, że wypadałoby się trochę pouczyć i zdać egzamin.
Moje doświadczenie z inhousami bez egzaminu jest takie, że coś tam dzwoni, ale nie wiedza, w którym kościele. W ich pismach zawsze widać braki znajomości prawa jako systemu. Mają pewien wycinek wiedzy w dziedzinie, którą się zajmują, ale gdy zaczyna ona nachodzić na inne dziedziny wychodzą ogromne dziury w wiedzy. Powodem jest brak aplikacji i szerokiego przygotowania do egzaminu zawodowego, do którego trzeba uczyć się samodzielnie przez co najmniej rok i dzięki temu przebrnąć przez wszelkie dziedziny prawa, z którymi pracując jako inhouse w urzędzie, czy u przedsiębiorcy na co dzień się nie stykacie. Tym właśnie się różnicie od tych, którzy musieli przygotować się na egzamin zawodowy.
Skoro ten egzamin jest taki prosty -to komornicy i notariusze też go powinni zdawać. Praca in-house'a objętnie czy w firmie czy administracji jest pracą radcy prawnego. Przed założeniem prywatnej korporacji, radcy prawni robili dokładnie to samo. Nawet nazwa 'radca' to tytuł urzędniczy. Zatem radca prawny - to urzędnik zajmujący się prawem. Jeśli więc ktoś wykonuję pracę taką jak 'radca prawny' na rzecz państwa lub prywatnej firmy - to czemu miałby zdawać dodatkowe egzaminy? Wieloletnia praca w zawodzie mu za to wystarczy.
Natomiast notariusz lub komornik - wykonują pracę zupełnie nietożsamą z pracą radcy. W tej chwili mogę wystapić w konkurencji z dowolnym noatariuszem lub komornikiem co do znajmomości prawa, które wykorzystuje sie w obsłudze firm.
Jak ktoś nie wierzy, to niech zadzwoni do dowlnego znajmego komornika albo notariusza i zada mu pytania z prawa procesowego cywilnego albo prawa pracy, z prawa gospodarczego albo już w przypływie wyjątkowego sadyzmu - z prawa karnego albo wykroczeń. :)
Racja jest po stronie 4 i 7. Jeśli komornika i notariusza wpisujemy bez egzaminu to ponięcie w takiej możliwości tych, którym najbliżej do radców prawnych (oni właściwie nimi są) - jest zwyczajnie nieuczciwe.
p.s. Jeśli przez wiele lat pracuje przy obsłudze prawnej, a ty porównujesz moje kwalifikacje do felczera, bo nie zdałem egzaminu, z przedmiotów z których nie będę korzystał w zyciu zawodowym nigdy, to jak nazwies notariusza, który wpisuje sie do korporacji adwokackiej i może występować w sprawach karnych. To jakby salowa została chirurgiem.
O komorniku z litości nie wspomnę. Do niedawna nie było nawet wymogu ukończenia prawa, żeby zostać komornikiem.
czemu notariusz albo komornik może się wpisać bez egzaminu do dowolnej korporacji, a prawnicy z działów prawnych urzędów i firm nie mogą się wpisać do korporacji radcowskiej. Przecież praca prawnika w dziale prawnym dalece bardziej przypomina pracę radcy prawnego (nawet stosując nomenklaturę urzędową - urzędnik radca z działu prawnego - to radca prawny w czystej przedkorporacyjnej postaci).
Praca notariusza albo komornika nie przypomina nawet w małym stopniu pracy radcy prawnego. Więc jeśli nawet myślimy o sprawiedliwości w tzw. wymiarze sprawiedliwości, to tym bardziej (argument a fortiori) powinni mieć możliwość wpisu do korporacji radcowskiej ludzie, którzy de facto są radcami prawnymi.