Jasne, ogłaszane z rocznym wyprzedzeniem kryteria sprawią, że rankingi szkół wyższych i poszczególnych wydziałów będą odgrywać swoją rolę, czyli zachęcać do rywalizacji.
Wiosną lub wczesnym latem mamy wysyp rankingów: „Rzeczpospolita”, „Dziennik Gazeta Prawna”, „Wprost”, „Newsweek”, „Polityka”, „Perspektywy” i Bóg raczy wiedzieć, kto jeszcze je proponuje. A to ranking szkół wyższych w ogóle (z podziałem na publiczne i niepubliczne), a to uniwersytetów itd. No i to, co budzi zainteresowanie prawników: rankingi wydziałów prawa. Pewnie należałoby śledzić z uwagą notowania, gdyby nie istny zawrót głowy z tym związany.
ikona lupy />
Prof. zw. dr hab. Andrzej Kidyba kierownik Katedry Prawa Gospodarczego i Handlowego na UMCS w Lublinie Fot. Wojtek Szabelski / Dziennik Gazeta Prawna
Po pierwsze, wyniki rankingów często są tak diametralnie różne, że trudno ustalić, jaka jest rzeczywista kolejność poszczególnych wydziałów prawa. W jednym z rankingów wydział X plasuje się na wysokim 2.–3. miejscu, aby w tym samym czasie, ale w innej gazecie, być na samym końcu.
Po drugie, metodologia stosowana w proponowanych klasyfikacjach jest tak odmienna, że aż staje się niejasna.
Po trzecie, często są to corocznie zmieniające się autorskie projekty rankingów, proponowane przez dziennikarzy wymienionych gazet.
Po czwarte, kryteria rankingów zmieniają się permanentnie i są zaskoczeniem dla wydziałów.
To pomieszanie z poplątaniem powoduje, że zamiast cieszyć się bądź martwić miejscem ustalonym przez dziennikarzy, reagujemy obojętnością. Rankingi przestają też mobilizować do rywalizacji, no bo jeśli w jednym zestawieniu jest się „na pudle”, można poczuć zadowolenie i machnąć ręką na słabszą pozycję w innym.
Prawda jest taka, że o miejscu w rankingu często decyduje rzetelne wypełnienie odpowiednich ankiet. Ale nawet to może nie wystarczyć, bo oczekiwania redakcji wywracają metodologię sprawozdawczą na wydziałach. Większość statystyk jest sporządzana w odniesieniu do roku kalendarzowego, a należy podać np. tylko dane dotyczące roku akademickiego. Wśród informacji, o jakie proszą redakcje, są publikacje naukowe, ale tylko książki i artykuły. A przecież zaliczają się do nich recenzje, glosy, opracowania zbiorowe. Jest cała gama form twórczości naukowej, głównie elektronicznej, których nijak nie da się prosto zakwalifikować, choćby pisane przez pracowników naukowych procedury w programie „Nawigator” wykorzystującym drogę elektronicznego dostępu.
Oczekuje się również od uczelni podania liczby egzaminów obowiązujących w cyklu studiów. Tymczasem w systemie punktacji ECTS określenie takiej liczby jest po prostu niemożliwe i na każdym wydziale prawa jest ona inna.
Najważniejszym jednak problemem rankingów jest zastosowana metodologia. Gdy porównamy choćby najświeższe zestawienia „Rzeczpospolitej” (17 czerwca 2013r.) i „Dziennika Gazety Prawnej” (28–30 czerwca 2013 r.), uzmysłowimy sobie, że diametralnie różne kryteria uniemożliwiają przyjęcie jakiejś wspólnej logiki.
W rankingu „Rzeczpospolitej” metodologia opierała się o trzy kryteria: potencjał naukowy, jakość kształcenia i współpracę z zagranicą, zdobyć można było maksymalnie 42 punkty (pewnie pierwsze dwa kryteria są dosyć oczywiste, ale dlaczego nośnikiem potencjału wydziału prawa ma być akurat współpraca z zagranicą, nie bardzo rozumiem). DGP także przyjął system punktowy (maksymalny wynik to 115), ale pod uwagę wziął: kadrę, jakość i siłę kształcenia, wymogi i jakość absolwentów, zdawanie na aplikacje.
Jeżeli jednak wczytamy się w opisy poszczególnych kategorii, to okaże się, że twórcy rankingów pewne kwestie rozumieją zupełnie inaczej. I tak np. w klasyfikacji „Rzeczpospolitej” w potencjale naukowym uwzględniono uprawnienia habilitacyjne i doktorskie, podczas gdy w rankingu DGP one również występują, ale jako element oceny jakości i siły kształcenia, a nie jakości kadry. W rankingu „Rzeczpospolitej” zdawalność na aplikacje rozpatrywana była w jakości kształcenia, a w DGP stanowiła odrębną kategorię.
Nie chciałbym się odnosić do wyliczeń pozycji, często wziętych z kosmosu, innych wydziałów prawa, ale spróbuję bardzo skrótowo pokazać efekty rankingów na przykładzie mojego macierzystego Wydziału Prawa i Administracji UMCS w Lublinie. Wybrałem dwa elementy: potencjał naukowy i zdawalność na aplikacje. W rankingu „Rzeczpospolitej” pod względem potencjału naukowego mój wydział zajął 2. miejsce, wyprzedzając Uniwersytet Jagielloński. Z kolei w rankingu „Dziennika Gazety Prawnej” zajął miejsce 12. (piąte od końca), hen, hen za Wydziałem Prawa UJ. Podobnie, zdaniem DGP, jest ze zdawalnością na aplikacje, gdzie mój wydział uplasowany został (właśnie „uplasowany został”, a nie uplasował się) na miejscu 8., podczas gdy w tym samym zakresie w rankingu „Rzeczpospolitej” zajął miejsce 3. A przecież ocena zdawalności na aplikacje należy do twardych kryteriów, w odróżnieniu od innych, które mogą być trudniej mierzalne.
Może warto zastosować naukowy ranking oparty na indeksie Hirscha, co proponowała „Polityka” w swoim rankingu szkół wyższych? No bo co nam powie liczba doktorów habilitowanych czy profesorów na danym wydziale, jeżeli nie wiemy, jakie są efekty ich naukowej aktywności w ocenianym roku.
Nie wiem z kolei, jakie kryteria zastosował tygodnik „Wprost”, któremu wbrew wszystkim innym rankingom w Polsce wyszło, że w dziedzinie „Prawo i administracja” wśród najbardziej cenionych przez pracodawców uczelni dopiero 6. miejsce zajmuje Uniwersytet Jagielloński, tuż przed Uniwersytetem Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy (7. miejsce), a za Szkołą Główną Handlową (5. miejsce).
Nie krytykuję samej idei rankingów, dobrze byłoby jednak, aby opierały się na stabilnej, dobrej metodologii, ogłaszanej z rocznym wyprzedzeniem. Przy jasnych, obiektywnych kryteriach nie byłoby tylu niewypałów, co obecnie. Rankingi mają zachęcać do rywalizacji, a nie odpychać od niej. Już teraz niektóre wydziały rezygnują z udziału w wybranych zestawieniach, uważając, że przyjęte założenia nie prowadzą do rzetelnej oceny.
Bo czy ktoś widział trenującego sportowca, który nie wie, w jakiej dyscyplinie wystartuje i jak będą mierzone jego osiągnięcia?

Prof. Zw. Dr Hab. Andrzej Kidyba, kierownik Katedry Prawa Gospodarczego i Handlowego na UMCS w Lublinie