Czy sprawiedliwość powinna kończyć się tam, gdzie kończą się pamięć i ból? W istocie tak brzmi pytanie, które coraz głośniej stawiają niektórzy karniści. Skoro pospolita kradzież boli mniej niż zabójstwo, prawo pozwala na puszczenie jej w niepamięć sześć razy szybciej: po pięciu, a nie 30 latach. Czas podobno leczy rany – ale czy rana po człowieku na pewno goi się tylko sześć razy dłużej niż po utraconym rowerze?
30 lat temu powstała grupa Red Hot Chili Peppers, urodziła się Alicja Bachleda-Curuś i nakręcono szóstą część sagi „Gwiezdne wojny” – „Powrót Jedi”. W Warszawie na komisariacie milicji zakatowano Grzegorza Przemyka. Obchodzący właśnie 90. urodziny generał Wojciech Jaruzelski miał wówczas 60 lat. Czy to rzeczywiście prehistoria? Czy dziś społeczne poczucie sprawiedliwości wobec tamtych wydarzeń wypłowiało na tyle, by puścić je w niepamięć? Wątpię.
Oczywiście, prawo to nie głos sumienia. Nie powinno zajmować się winą i karą dłużej, niż to potrzebne dla utrzymania względnego porządku publicznego. Kodeksy zapisują wszak tylko pewne minimum oczekiwań wobec ludzi. Od bicia się w piersi i nadziei na odpuszczenie grzechów są Kościoły. Dlatego wykreśliliśmy z kodeksów karnych uprawianie czarów i cudzołóstwo.
A jednak mam przekonanie, że w cywilizowanym społeczeństwie, które ludzkie życie ceni ponad wszystko, ta swego rodzaju nonszalancja prawa nie powinna dotyczyć zabójstw. Zabójstwa nie da się zapomnieć i każde społeczeństwo ma interes w tym, by ścigać morderców. Niezależnie od tego, czy pamięcią musiałoby się cofnąć 20, czy 40 lat.