Sprawy rozpoznawane po pięć razy przez sąd jednej instancji nie są jeszcze plagą, ale już nie dziwią. Prawnicy winy upatrują m.in. w nierychliwości sądów drugiej instancji, ale także w presji prokuratorskich statystyk.
– Przez pięć lat byłam oskarżona o spowodowanie rozstroju zdrowia u męża, a to ja przez lata byłam jego ofiarą. W trakcie jednej z licznych kłótni nie wytrzymałam, uderzyłam go pękiem kluczy. On zrobił obdukcję i złożył doniesienie o popełnieniu przestępstwa – opowiada nasza czytelniczka
Sprawa trafiła do sądu rejonowego, który wydał wyrok uniewinniający. Jednak oskarżyciel przy wsparciu męża oprawcy złożył apelację. Sąd okręgowy przekazał sprawę do ponownego rozpoznania sądowi pierwszej instancji. I tak cztery razy...
– W końcu w wieku 68 lat zostałam prawomocnie uniewinniona – mówi czytelniczka.

Karuzela sądowa

– Przykład czytelniczki, choć z jej punktu widzenia dramatyczny, jest jednak dość prozaiczny z uwagi na postawiony zarzut. Podobne sytuacje miewały miejsce nawet, gdy na oskarżonym ciążył zarzut zabójstwa – wskazuje adwokat Zbigniew Krüger z kancelarii Krüger & Partnerzy Adwokaci i Radcy Prawni.
I opisuje historię, gdy oskarżony został skazany za zabójstwo przez sąd okręgowy, następnie sąd apelacyjny uchylił wyrok i przekazał sprawę do ponownego rozpoznania sądowi okręgowemu, który ponownie go skazał.

482 804 osoby osądzono w sądach powszechnych w 2011 r.

– Na skutek kolejnej apelacji sąd oskarżonego uniewinnił. Wtedy jednak kasację złożył prokurator, a Sąd Najwyższy uchylił wyrok i przekazał sprawę do ponownego rozpoznania sądowi II instancji, który go ponownie uniewinnił – opisuje mecenas Krüger.
Sytuacja powtarzała się dwukrotnie, aż oskarżony został ostatecznie uniewinniony, a Sąd Najwyższy nie znalazł powodów, by po kolejnej kasacji prokuratora uchylić wyrok.
– Przekazywanie spraw do ponownego rozpoznania nie zawsze bulwersuje, gdy sprawa jest bardzo skomplikowana. W sytuacji jednak, gdy chodzi o sprawy ewidentne, postawa prokuratury budzi kontrowersje – opisuje mecenas Krüger.

Ostrożność prokuratorów

Oskarżyciele publiczni wskazują jednak, że postępowania związane z przemocą domową nie są wcale oczywiste, zero-jedynkowe.
– Ofiary przemocy często oczekują pomocy jedynie powierzchownej, typu interwencyjnego, a nie systemowej. Zgłaszają awanturę domową, oczekują założenia niebieskiej karty i natychmiastowej interwencji w przypadku konfliktu. Brak im jednak determinacji i psychicznej siły, aby skutecznie rozwiązać problem. Inaczej jest z bezwzględnym sprawcą wykorzystującym każdą okazję do fizycznego lub psychicznego podkreślenia swojej przewagi – wyjaśnia dr Alfred Staszak, prokurator okręgowy z Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze.
I podejrzewa, że w sprawie naszej czytelniczki dążenie prokuratora do uzyskania skazania mogło wynikać z determinacji „pokrzywdzonego” męża. Nie było czytelnego obrazu tego, co rzeczywiście działo się w tym domu.

17 753 apelacje rozpoznały sądy II instancji

– Na to nakłada się kwestia związana z traktowaniem w prokuraturze wyroku uniewinniającego jako porażki zawodowej oskarżyciela. W skrajnych przypadkach niesłuszne oskarżenie może rodzić nawet jego odpowiedzialność dyscyplinarną, dlatego z każdego uniewinnienia musi się on wytłumaczyć – dodaje prokurator Staszak.
– Faktycznie, sytuacje, gdy prokurator nie składa apelacji wobec uniewinnienia oskarżonego, są bardzo rzadkie. Choć przecież prokuratorzy nie mają obowiązku popierać oskarżenia do zakończenia postępowania we wszystkich instancjach. Moim zdaniem, problem tkwi nie w przepisach kodeksu postępowania karnego, lecz w organizacji i filozofii funkcjonowania prokuratury właśnie, w której nadal silne podporządkowanie służbowe może być przyczyną wielkiej zachowawczości prokuratorów – wtóruje mec. Krüger.
Może więc nadszedł już czas, aby prokurator traktował uniewinnienie jako rzecz normalną, która ma prawo się zdarzać?
– Trudno odpowiedzieć na to pytanie. W tej chwili wyroki uniewinniające zapadają w zaledwie około 2 proc. wszystkich spraw skierowanych z aktem oskarżenia do sądu. Zwiększenie tego marginesu może jedynie doprowadzić do jeszcze większej społecznej krytyki prokuratury i całego wymiaru sprawiedliwości – uważa Alfred Staszak.
Przekonuje też, że z tej przyczyny w każdej sprawie potrzebny jest myślący i wrażliwy na krzywdę prokurator, mający odwagę złożyć wniosek o uniewinnienie.

9052 osoby uniewinniono

– Potrzebny jest też sędzia, któremu będzie zależało na dążeniu do ustalenia prawdy tak, aby na podstawie wszystkich okoliczności sprawy wydać sprawiedliwy wyrok. Wydaje się, że tego zdrowego rozsądku w opisanym przypadku prokuraturze mogło zabraknąć – zauważa ekspert.



Problem systemowy

Ale prawnicy widzą przyczyny nieustannych korowodów między instancjami także w systemie sądownictwa.
– Problemem jest zły model postępowania odwoławczego. Nominalnie jest to model apelacyjny. Przyjęte rozwiązanie nie ma jednak cech apelacyjności w rozumieniu, jakie tradycyjnie zwykło się nadawać temu pojęciu, i jakie istniało w tradycji polskiego procesu karnego – twierdzi dr Marcin Warchoł, wicedyrektor Instytutu Prawa Karnego na Uniwersytecie Warszawskim.

66,8 proc. apelacji uwzględniono

Sąd odwoławczy jest dziś bowiem obłożony wieloma zakazami uniemożliwiającymi samodzielną zmianę wyroku sądu I instancji.
– De facto więc jest to model kasatoryjny, tzn. sąd II instancji kasuje wyrok sądu I instancji, gdy dostrzeże uchybienie, nie starając się go jednak samodzielnie naprawiać – argumentuje prawnik.
Jego zdaniem, w efekcie sąd odwoławczy nie ocenia słuszności wniesionych pretensji odwoławczych pod kątem poszukiwania sprawiedliwego rozstrzygnięcia, lecz spełnia funkcję cenzora dokonań sądu pierwszej instancji.
– Ma tu miejsce nie tyle osąd sprawy, ile „sąd nad sądem”, w ramach którego uchylenie wyroku i przekazanie sprawy do ponownego rozpoznania pozostaje jedynie wyrazem dyskredytacji dokonań sądu pierwszej instancji. W takim mechanizmie kontroli odwoławczej przedmiot zaskarżenia i sam przedmiot sprawy schodzą na dalszy plan. Razi więc dysonans między nad wyraz sprawnym postępowaniem „apelacyjnym” a jego efektem: w całości przewlekłym, niedostatecznie gwarancyjnym i nieefektywnym postępowaniem jako takim – zauważa dr Warchoł.
Prawnik potwierdza, że w praktyce zdarzają się sprawy rozpoznawane przez każdą z instancji po cztery, pięć razy, i to przed sądami raz jednego, raz innego szczebla, w różnych konfiguracjach i w różnych składach sądu – ze względu na zmieniające się przepisy regulujące właściwość rzeczową i skład orzeczniczy.
– Świadomość, że postępowanie karne przed sądami obu instancji może być z natury rzeczy powtarzane wiele razy, wywołałaby szok zarówno u prawnika, jak i u przeciętnego obywatela w innych krajach. Będące polską rzeczywistością kilkakrotne rozpoznawanie tych samych spraw przez sądy obu instancji angażuje potencjał wymiaru sprawiedliwości i środki publiczne nieracjonalnie i niewspółmiernie do efektów – akcentuje prawnik.
To zaś przyczynia się w znacznej mierze do niewydolności sądownictwa i do jego niskiej społecznej oceny, a w konsekwencji poważnie osłabia autorytet sądów powszechnych.
– Sądownictwo wymaga reorganizacji i odejścia od kultywowania statystyk. Metoda spychologii wypracowana przez niektórych sędziów odwoławczych spowodowała zadomowienie się w Polsce modelu de facto kasatoryjnego, gdzie choćby mały błąd prowadzi do uchylenia wyroku, zamiast modelu apelacyjnego, który nominalnie u nas obowiązuje. Niestety, tylko w teorii, gdyż wymagałby od niektórych dołożenia pracy – puentuje dr Warchoł.



Wielokrotnemu stawianiu obywatela przed sądem można zapobiec
Andrzej Michałowski, adwokat, Kancelaria Michałowski Stefański
To, że dwa sądy miewają odmienne poglądy, to nic nagannego. Prawo to nie matematyka, a w postępowaniu sądowym z dodawania dwóch dwójek nie zawsze musi wyjść cztery, bo ważne są okoliczności konkretnej sprawy. Jednak w opisywanej sytuacji najwyraźniej sąd pierwszej instancji nie stosował się do wytycznych zawartych w uchylających orzeczeniach sądu odwoławczego i musiał być do ich zastosowania przymuszany czterokrotnie.
Takim natężeniem złej woli powinien zająć się rzecznik dyscyplinarny. Jeżeli natomiast powtarzające się uchybienia w pierwszej instancji były wynikiem niewiedzy, to należy się zastanowić, czy orzekający powinni nadal być sędziami. W końcu jest tyle ciekawych rzeczy, które można robić w życiu, nie szkodząc ludziom.
Takiemu nieuzasadnionemu wielokrotnemu przeczołgiwaniu obywatela można zapobiec, preferując ponowne przeprowadzanie wadliwych czynności bezpośrednio przed sądem odwoławczym, bez uchylania orzeczeń.
Co prawda, nikt nie lubi wykonywać pracy, którą może zrzucić na innych, gdyby jednak Skarb Państwa płacił odszkodowania za przewlekłość, pomniejszając automatycznie budżet takiego mnożącego instancje sądu, może nieuzasadnionych uchyleń byłoby mniej?
Wielkie rezerwy tkwią też w życzliwości sądów drugiej instancji wobec sędziów z pierwszej i nieuchylaniu wyroków tylko, by pokazać swoją merytoryczną przewagę.