Skutki braku planów zagospodarowania przestrzennego odczuwamy wszyscy. Zamiast ładu króluje w naszych miastach i osiedlach wszechogarniający chaos. Tylko nasi wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast się nie skarżą. A to przecież oni od lat, bez względu na polityczne barwy, nie garną się do uchwalania miejscowych planów. Gospodarze miast często dla własnych partykularnych interesów uchwalają miejscowe plany najczęściej korzystne dla rodzin i kręgu znajomych. Plany zabudowy miast traktują jak własny folwark. Na wzór władców absolutnych decydują o sposobie zabudowy nieruchomości. Także tych prywatnych. Protesty ich właścicieli nie są dla nich żadnym zmartwieniem. Fakt, że właściciele nie zostali powiadomieni o zmianie przeznaczenia ich terenów, także nie stanowi problemu. W tym samorządowym bałaganie pojawia się jednak światełko w tunelu. Ministerstwo Infrastruktury chce zmusić lokalne władze do rozmów z mieszkańcami. Nie będą to z pewnością łatwe rozmowy. Dobra wiadomość jest jednak taka, że wreszcie ktoś w resorcie zauważył, że własność to nie tylko posiadanie kawałka ziemi, ale także decydowanie o tym, jak go wykorzystać.