Jeżeli prokurator lustracyjny IPN dojdzie do wniosku, że poseł Jan Widacki skłamał, to z całą pewnością skończy się to przed sądem lustracyjnym właściwego szczebla - powiedział w poniedziałek dziennikarzom prezes IPN Janusz Kurtyka, pytany o doniesienia "Newsweeka".

Według prezesa IPN "metodycznie" sprawdzane są wszystkie oświadczenie lustracyjne i w przypadku Widackiego nie ma specjalnego trybu.

Na stronach internetowych "Newsweeka" w tekście "Widacki pod lupą IPN" napisano, że prokuratorzy z Instytutu znaleźli w archiwach notatkę, która podważa oświadczenie lustracyjne Widackiego. Dokument pochodzi z jego własnej teczki - w tajnej opinii z lutego 1983 r. jeden z esbeków opisując karierę zawodową prawnika napisał, że od marca 1980 r. Widacki był zatrudniony na pół etatu w Wyższej Szkole Oficerskiej MSW w Legionowie i że z pracy tej zrezygnował w sierpniu 1980 r., tuż po wstąpieniu do NSZZ "Solidarność".

Według "Newsweeka", "parlamentarzysta w swoim oświadczeniu lustracyjnym przyznał tylko, że jako szef zakładu kryminalistyki Uniwersytetu Śląskiego prowadził w WSO w Legionowie seminarium doktoranckie dla pracowników i wykładowców - ale jako zewnętrzny ekspert dostający honoraria, a nie etatowy pracownik otrzymujący regularną pensję". Postępowanie IPN ma ustalić, jak było naprawdę.

"Komentarza nie będzie. Jeżeli zostaną odnalezione jakieś dokumenty, to sądzę, że pierwszą osobą, która powinna je zobaczyć, powinien być właściwy prokurator lustracyjny i powinniśmy pozostawić jemu decyzję, czy są to dokumenty, jeśli są, nadające się do wykorzystania w ewentualnym procesie lustracyjnym" - powiedział dziennikarzom Kurtyka.

"W tej chwili nie ma wątpliwości, że współpraca dotyczy czegoś zupełnie innego"

Według prezesa IPN, "jeżeli prokurator lustracyjny IPN dojdzie do wniosku, że pan poseł Jan Widacki skłamał, to z całą pewnością skończy się to przed sądem lustracyjnym właściwego szczebla".

Widacki powiedział PAP, że o postępowaniu IPN dowiedział się od dziennikarza tygodnika. "Oficjalnie nie wiem o tym, że IPN się tym zajmuje" - mówił poseł. "Nie byłem pracownikiem etatowym szkoły w Legionowie, nigdy nie miałem ani etatu ani pół etatu w związku z czym niech sobie sprawdzają oświadczenie, bardzo proszę" - dodał.

Prawnik wyjaśnił, że o współpracy ze szkołą napisał w pierwszym oświadczeniu lustracyjnym, w części "B" formularza, który złożył, kiedy nie było do końca jasne, co się rozumie jako współpracę ze służbami. "W tej chwili nie ma wątpliwości, że współpraca dotyczy czegoś zupełnie innego" - powiedział PAP Widacki. "Moja współpraca z tą szkołą nie jest współpracą tajną w rozumieniu ustawy, a nie byłem też pracownikiem etatowym. Tu nie ma w moim przekonaniu rozbieżności między jednym a drugim oświadczeniem lustracyjnym" - uważa poseł.

Widacki powiedział PAP, że dysponuje materiałami z własnej teczki prowadzanej przez SB i zamierza w przyszłym tygodniu opublikować je w internecie.

Sprawy nie komentuje dyrektor krakowskiego oddziału IPN Marek Lasota

"Newsweek" powołując się na nieoficjalne informacje podał także, że warszawska dyrekcja Biura Lustracyjnego IPN latem żądała przyspieszenia postępowania w sprawie Widackiego, kiedy pracował on jeszcze w komisji śledczej ds. domniemanych nacisków na służby specjalne za rządów PiS.

Kurtyka temu zaprzecza. "Wątpię, żeby były naciski. Jestem pewien, że ich nie było" - powiedział dziennikarzom. "Pion śledczy IPN metodycznie sprawdza wszystkie oświadczenia lustracyjne" - dodał i zapewnił, że w sprawie Widackiego nie było żadnej specjalnej ścieżki postępowania.

Sprawy nie komentuje dyrektor krakowskiego oddziału IPN Marek Lasota. Prowadzący postępowanie dotyczące Widackiego prok. Piotr Stawowy był w poniedziałek nieuchwytny dla dziennikarzy.