Jego sędziowie rozpatrywali pozew o tzw. rentę gettową, złożony przez mieszkającego w USA 91-letniego mężczyznę wyznania mojżeszowego, który nie został umieszczony w getcie, lecz mieszkał nadal w swym domu, wykonując wynagradzaną dodatkowymi racjami żywnościowymi, przymusową pracę na rzecz niemieckich sił zbrojnych. Uznali, że odbywało się to w warunkach odpowiadających tym, jakie panowały w getcie.
Mężczyzna miał w chwili wybuchu wojny 10 lat i mieszkał we wsi Sarnów na Lubelszczyźnie. Niemcy nakazali trzem tamtejszym żydowskim rodzinom noszenie gwiazd Dawida i stałe - z nielicznymi wyjątkami - pozostawanie we własnych domostwach. W marcu 1942 roku wszyscy sarnowscy Żydzi zostali rozstrzelani lub wywiezieni do hitlerowskich obozów zagłady i obozów koncentracyjnych. Powód przeżył pobyt w dwóch obozach koncentracyjnych i po wojnie wyjechał do USA.
Według jego adwokata, o niemiecką rentę odszkodowawczą ubiegał się od wielu lat, przy czym wysuwane obecnie roszczenia mają wartość od 30 do 40 tys. euro. Niemiecki Zakład Ubezpieczeń Społecznych Północ (DRV) nie chciał ich uznać, gdyż jak twierdził, "problemem jest to, że pojęcie getta nie jest zdefiniowane". Jednak spośród stosowanych zwykle kryteriów tego pojęcia - izolowania, internowania i skoncentrowania prześladowanych - to ostatnie nie było w przypadku trzech rodzin z Sarnowa spełnione.
Sędziowie BSG odwołali się natomiast do reprezentowanego obecnie przez historyków poglądu, że hitlerowskie getta przybierały skrajnie zróżnicowane formy. W większości były to "getta otwarte", czasami bez ściśle wyznaczonych granic. Ponieważ powód wykonywał taką samą pracę jak mający prawo do rent mieszkańcy gett, odmawianie mu takiego świadczenia było sprzeczne z prawem i dlatego powinien otrzymać porównywalną rekompensatę.