Do prokuratury trafiły pierwsze zawiadomienia oskarżające lekarzy i dyrekcje szpitali o narażenie życia i zdrowia z powodu szerzenia COVID-19.
Składają je pacjenci, wskazując lekarzy jako winnych potencjalnego zakażania. Zdaniem skarżących powodem są także zaniedbania kierownictwa placówek medycznych.
− Trafiły do nas w sumie zawiadomienia na trzech lekarzy w związku z koronawirusem – wylicza prokurator Beata Galas, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Radomiu. W pierwszym przypadku skarżącym jest rodzina pacjenta, który 21 marca został wypisany ze szpitala i tego samego dnia, po kilku godzinach zmarł w domu. Rodzina uważa, że doszło do błędu w sztuce. Śledztwo zostało wszczęte. Sprawa nie będzie jednak prosta, jak przyznaje Galas, bowiem pacjent był chory onkologicznie.
Kolejne zawiadomienia dotyczą lekarzy − ojca i syna − z Grójca. Pracowali, choć istniało podejrzenie, że są zakażeni koronawirusem. − Świadczyli praktykę, czyli zajmowali się pacjentami, czekając jednocześnie na wynik testu. Chodzili też swobodnie po ulicy. Dlatego jedno z zawiadomień do prokuratury trafiło od pacjenta, który był na prywatnej wizycie u lekarza, w czasie gdy ten oczekiwał na wyniki testu na obecność koronawirusa − opowiada Galas. Drugie zawiadomienie złożył pracownik stacji benzynowej, który miał styczność z jednym z tych lekarzy w tym czasie. Obie osoby uważają, że doszło w ten sposób do narażenia ich życia i zdrowia. Trzecie zawiadomienie trafiło od współpracownika zatrudnionego w tej samej placówce medycznej. Złożył je jednak nie przeciwko lekarzom, ale szpitalowi, motywując to tym, że placówka nie zachowała należytej staranności i pozwalała osobie z podejrzeniem przychodzić do pracy, narażając tym samym pozostały personel na zachorowanie. Prokuratura już zebrała cały potrzebny materiał dowodowy. − Ze względu na kwarantannę przeprowadzenie dalszych czynności, jak choćby tych związanych z przesłuchaniem lekarzy, jest ograniczone. Dlatego sprawa nieszybko znajdzie finał − dodaje.
Dwa postępowania sprawdzające w podobnych sprawach prowadzą prokuratury w Olsztynie oraz w Toruniu. Oba zawiadomienia dotyczą skarg na kierownictwo placówek. Pierwsze postępowanie zostało wszczęte na podstawie anonimu. – Ktoś napisał do nas, że w szpitalu zostało zorganizowane szkolenie bhp, w którym brało udział 50 osób, w tym jedna osoba, która miała podejrzenie koronawirusa − mówi DPG Krzysztof Stodolny, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Olsztynie. W liście, który otrzymali od jednego z uczestników spotkania, pojawia się zarzut, że dyrekcja placówki „zaniechała podjęcia stosownych działań mających na celu zapobieżenie rozprzestrzeniania się wirusa na inne osoby”. Lekarze wrócili na oddziały i rzekomo dyrekcja miała odmówić im testów. Szpital zaprzecza. Jego rzecznik Przemysław Prais przekonuje, że tzw. szkolenie było instruktażem posługiwania się środkami ochrony indywidualnej (kombinezon) przeprowadzonym u pracowników bloku operacyjnego, w dużej sali z niewielką ilością osób. I zachowano przy tym wszystkie zasady bezpieczeństwa. Prokuratura sprawdza, jak było. Po tym podejmie decyzję, czy zostanie wszczęte śledztwo.
W Toruniu prokuratura sprawą zajęła się z urzędu. W miejskim szpitalu na oddziale hematologii zdiagnozowano koronawirusa u 30 osób – zarówno wśród personelu, jak i pacjentów, część z nich jest po przeszczepach, a jedna z chorych zmarła. W sobotę w internetowym wydaniu toruńskich „Nowości” ukazał się list jednego z lekarzy, który wskazywał, że doszło do zaniedbań, m.in. odmawiano sprzętu ochronnego, a także nie wykonano testów. Chociaż dyrekcja zaprzeczyła takiej wersji wydarzeń, to prokuratura postanowiła bliżej przyjrzeć się sprawie. – Zaniepokoiły nas te doniesienia, postanowiliśmy wszcząć postępowanie sprawdzające – mówi nam prokurator Andrzej Kukawski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Toruniu.
Takich spraw zdaniem ekspertów może być więcej. Jak mówi Jolanta Budzowska, radca prawny z kancelarii Budzowska, Fiutowski i Partnerzy, to, czy danemu członkowi personelu można postawić zarzut, trzeba rozstrzygać indywidualnie. − Przykładowo, jeśli osoba, która jest lub powinna być – zgodnie ze swoją wiedzą medyczną – na kwarantannie, a podejmuje się pracy medyka, odpowie co najmniej za narażenie na niebezpieczeństwo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu pacjentów – mówi prawniczka.
− O odpowiedzialności podmiotu leczniczego za szkodę pacjenta decyduje m.in. i będzie decydować kryterium winy, rozumiane jak brak należytej profesjonalnej staranności – podkreśla Budzowska. Dodaje jednak, że po drugiej stronie takiego sporu jest człowiek – nierzadko ciężko poszkodowany na zdrowiu. Może nim być i pacjent, i medyk pacjent.
Wyłączając przypadki celowego lekceważenia zasad bezpieczeństwa, ważne jest też, żeby lekarze czuli się bezpiecznie, wykonując swoje obowiązki. W USA apelują o zmianę przepisów i wprowadzenie ochrony przed potencjalnymi pozwami. Jak donosi Reuters, personel medyczny obawia się, że może ponosić konsekwencje prawne niedoborów kadrowych oraz sprzętu ochronnego.
Zdaniem Jarosława Fedorowskiego, prezesa Polskiej Federacji Szpitali, również u nas należałoby zmienić podejście, bo lekarze nie mogą teraz być sparaliżowani strachem przed pozwami. Wyjściem byłoby wprowadzenie klauzuli dobrego samarytanina. Chodzi o to, żeby personel medyczny miał ochronę prawną, gdy działając w sytuacji nadzwyczajnej, np. nie zachowuje wszystkich standardów m.in. sprzętowych. – A to jest taka sytuacja – mówi Fedorowski.
Jest też bowiem druga strona medalu. Kilka tygodni temu media obiegła informacja o profesorze ginekologii, który przyjmował pacjentki, nie wiedząc, że jest chory. Po tym jak posypał się na niego hejt, popełnił samobójstwo. Rodzina złożyła doniesienie do prokuratury. Chce ścigania osób i mediów, które dopuściły się hejtu.