Sędzia Kavanaugh jest teraz częścią rodziny Sądu Najwyższego. Nasza dziewiątka (skład amerykańskiego SN – red.) stanowi rodzinę w stopniu nie mniejszym niż nasze osobiste więzi. W końcu ta sądowa relacja jest na całe życie – powiedziała ultraliberalna sędzia Sonia Sotomayor (nominowana przez Baracka Obamę) o ultrakonserwatywnymsędzim Bretcie Kavanaugh, wydelegowanym do SN przez Donalda Trumpa.
Jej słowa padają nieco ponad miesiąc od zaprzysiężenia Kavanaugha, oskarżanego przez trzy kobiety o przemoc seksualną. Skandal z jego udziałem – wywołany i nagłośniony przez Partię Demokratyczną – wybuchł tuż przed głosowaniem w Senacie, zaplanowanym na 6 października br. Pierwsza z kobiet, Christine Blasey Ford, ujawniła, że przed 36 laty na suto zakrapianej imprezie w internacie przyszły sędzia Sądu Najwyższego – wówczas 17-latek – molestował ją, a nawet chciał zgwałcić. Opisywanego przez nią wydarzenia nie potwierdził żaden świadek, nie mogła go sobie także przypomnieć przyjaciółka Ford. Kavanaugh kategorycznie zaprzeczył, aby w ogóle kiedykolwiek poznał Christine Ford, a oskarżająca nie przedstawiła żadnego dowodu ich znajomości. Niemniej rewelacje te zostały potraktowane na tyle poważnie, że senacka Komisja Sprawiedliwości przesłuchała i ją, i sędziego Kavanaugha na sesji otwartej dla mediów. Choć czas antenowy temu nie sprzyjał – późny ranek i wczesne południe – szacuje się, że ok. 11–13 mln widzów włączyło CNN, Fox lub NBC, by obejrzeć show. Przesłuchania wygrały konkurencję z ligą futbolu amerykańskiego i najnowszą edycją popularnego serialu „Chirurdzy”.
W Polsce proces nominacji i zatwierdzenia kandydatów do Sądu Najwyższego przebiega, przynajmniej ostatnio, błyskawicznie. Sprawa amerykańskiego sędziego Kavanaugha i przypadki wielu poprzednich nominacji, pokazują, że w Ameryce trwa to miesiącami, a czasem latami. Procedura zatwierdzania przez Senat kandydatów wskazywanych przez prezydenta jest niezwykle rygorystyczna, a rezultat często niepewny (przynajmniej jedna trzecia kandydatów nie objęła stanowiska). Grzechy młodości, nawet najbardziej odległej, mogą być powodem do odrzucenia nominacji. Dzieje się tak, ponieważ trzecia władza w USA ma znaczenie fundamentalne. Praktycznie od powołania amerykańskiej państwowości i ustanowienia Sądu Najwyższego jego rola była przeogromna – sąd np. zdecydował o legalności i zasadach ekspansji terytorialnej USA – a jego status absolutnie nienaruszalny. Tak praktycznie jest do dziś.
Status trzeciej władzy
Europejczycy często spoglądają na Amerykanów z góry, uważając ich za młody naród pozbawiony historycznego dziedzictwa. Niektórzy twierdzą nawet, że Amerykanie do dzisiaj nie są w rzeczywistości narodem. Faktycznie, w USA nie znajdzie się zbyt wielu gotyckich katedr czy renesansowych kamienic, oczywiście poza kopiami europejskich budowli w Las Vegas lub innych ekscentrycznych lokalizacjach. W Waszyngtonie za zabytek uważa się kamienny domek w Georgetown (historyczna dzielnica miasta), który wygląda jak komórka na ziemniaki w ogrodzie babci. Europejscy turyści często uśmiechają się pod wąsem, zwiedzając pomniki początków amerykańskiego osadnictwa i państwowości. Miewają poczucie wyższości.
Złośliwe uśmieszki bledną, gdy przychodzi refleksja nad trwałością amerykańskiego systemu politycznego i konstytucjonalizmu. W Europie systemy polityczne ulegają transformacji co kilkadziesiąt lat. We Francji, która rozpoczynała przygodę z republikanizmem w tym samym czasie co Stany Zjednoczone, panuje system piątej już republiki – ustanowiony zaledwie w 1956 r. po wyprowadzeniu czołgów na ulice. Hiszpania i Portugalia rządzą się w opraciu o konstytucje przyjęte w latach 80. XX wieku. W Polsce obowiązuje jeszcze konstytucja z 1997 r., ale partia dziś rządząca przymierza się do jej zmiany. Ameryka natomiast do dziś opiera się na ustawie zasadniczej przyjętej w 1789 r. Poza Wielką Brytanią amerykański system polityczny jest najstarszy i najtrwalszy na zachodniej półkuli, a instytucja Sądu Najwyższego i jego niezależny status stanowią podwaliny trwałości i siły tamtejszego konstytucjonalizmu.
Ameryka była pierwszym krajem na świecie, który nadał sądownictwu status trzeciej władzy. Konstytucja amerykańska jest zbudowana na zasadzie ścisłego trójpodziału władzy, w którym prezydent proponuje prawo, Kongres je zatwierdza, a Sąd Najwyższy bada jego zgodność z ustawą zasadniczą. Orzeczenia Sądu Najwyższego mają charakter ostateczny, nie mogą być podważone ani przez prezydenta, ani przez Kongres. Co sąd postanowi, staje się prawem. Konstytucja z 1789 r. ustanowiła system wyboru sędziów, który pozostaje niezmieniony do dziś. Kandydatów proponuje prezydent, a zatwierdza Senat. Sędziowie SN nigdy nie przechodzą na emeryturę. Pełnią swoje funkcje dożywotnio, chyba że sami zrezygnują lub zostaną poddani procedurze impeachmentu, czyli usunięcia ze stanowiska ze względu na uprawdopodobnione zarzuty popełnienia przestępstwa. To znaczy, że skład Sądu, w którym od 1869 r. zasiada niezmiennie dziewięciu sędziów (wcześniej było sześciu), rzadko ulega zmianie. Bywają prezydentury, w trakcie których nowi członkowie w ogóle nie są wskazywani; średnio na kadencję przypada jeden nominowany sędzia. Prezydenci kierują się oczywiście kluczem politycznym, np. Kavanaugh jest znany z konserwatywnych poglądów, jednak ze względu na bardzo małą częstotliwość zmian w SN i regularne odbijanie się wahadła politycznego w przeciwną stronę kompozycja składu jest prawie zawsze ideologicznie wyrównana.
Natomiast również w historii USA zdarzały się próby ograniczenia niezależności SN. Szczególnie prezydent Franklin Delano Roosevelt (FDR) miał trudne relacje z Sądem Najwyższym. W latach 30. XX w. wprowadzał radykalne jak na USA reformy walki z kryzysem gospodarczym, które koncentrowały się na interwencjonizmie państwa i próbach zwiększenia znaczenia sektora publicznego. Sędziowie uznali kilka z jego istotnych reform za niekonstytucyjne – np. wprowadzenie płacy minimalnej. Amerykańska konstytucja faworyzuje raczej system państwa zdecentralizowanego i nieingerującego w gospodarkę. Natrafiając na blokadę, Roosevelt zaproponował więc zmianę systemu kompozycji składu sędziowskiego: na sędziów w wieku powyżej 70 lat przypadałby jeden dodatkowy młodszy sędzia. Tym sposobem skład rozszerzyłby się z 9 do 15 członków i cała nowa szóstka pochodziłaby z nominacji FDR. Prezydent nie ukrywał, ze celem zmiany jest uzyskanie zgody sądu na interwencjonistyczną agendę i zdolności do przeprowadzenia reformy, która zmieni charakter systemu gospodarczego w USA. Roosevelt twierdził, że konstytucja określa tylko system wyboru sędziów, ale już nie ich liczbę, którą może zmienić Kongres.
W 1936 r. FDR wygrał wybory miażdżącą przewagą głosów i natychmiast zabrał się za przeprowadzanie zamachu na Sąd Najwyższy. Jego plany zostały jednak pokrzyżowane. Po pierwsze, w samym sądzie doszło do zmiany stanowiska w kwestii interwencjonizmu państwowego. Przeważył głos sędziego Owena Robertsa, który, głosując uprzednio przeciw planom prezydenta, zmienił zdanie po wyborach w 1936 r. i wsparł projekt płacy minimalnej. Po drugie, w samym Kongresie wzrósł opór wobec prób osłabiania niezależności wymiaru sprawiedliwości. Skoro w Sądzie Najwyższym i tak przewagę zdobyli zwolennicy interwencjonizmu, to argumenty FDR traciły na aktualności. Ostatecznie propozycja reformy ugrzęzła w Kongresie i oryginalny skład sądu został zachowany. Do dziś zasiada w nim dziewięciu sędziów i są oni praktycznie nieusuwalni, bez względu na wiek.
Jak Sąd Najwyższy zmieniał bieg historii USA
Wyroki Sądu Najwyższego niejednokrotnie zmieniły bieg amerykańskiej historii, nie zawsze na lepsze. Na przykład w 1857 r. w sprawie Dred Scott kontra John Sanford sąd zakwestionował decyzję Kongresu o zakazie niewolnictwa. Sąd nie przychylił się do stanowiska byłego niewolnika, zbiegłego na tereny wolnych stanów, na których proceder był już zakazany. Uznał, że zakaz nie rozciąga się na tereny stanów, które dołączyły do federacji później. Tym samym decyzja sądu stała się zaczynem schizmy konstytucyjnej, która ostatecznie doprowadziła do wybuchu wojny domowej.
W latach 50. i 60. XX w. werdykty sądu miały rewolucyjne znaczenie dla poszerzenia zakresu wolności indywidualnych. Sąd zajął jasne stanowisko w sprawie segregacji rasowej w szkołach, jego zdaniem niezgodnej z zasadą równości wobec prawa. Rozważył także, i w efekcie zmienił, niektóre regulacje rządowe w odniesieniu do prawa do prywatności, ograniczył miejsce religii w szkołach publicznych. Odczytywanie aresztowanym formułki, informującej o prawie do odmowy składania zeznań i możliwości wykorzystania wypowiedzi przeciwko nim, dobrze nam znane z amerykańskich seriali, ma swoje korzenie właśnie w werdykcie z tego okresu. W 1973 r. w sprawie Jane Roe kontra Henry Wade Sąd Najwyższy zalegalizował prawo kobiety do przerwania ciąży. To jedna z najbardziej kontrowersyjnych decyzji w historii amerykańskiego sądownictwa. W kolejnych latach prezydenci byli pod ogromną presją zarówno lobby antyaborcyjnego, jak i lobby „pro choice” – gdy przychodziło do sędziowskich nominacji. Każdy z kandydatów na sędziego SN musiał się opowiedzieć po którejś ze stron konfliktu. Sędzia Kavanaugh – ten, któremu w 2018 r. zarzucono molestowanie seksualne sprzed kilkudziesięciu lat – jest zadeklarowanym przeciwnikiem aborcji. Dlatego może informacje o jego rzekomych wyczynach seksualnych w latach studenckich wywołały silniejsze kontrowersje.
Werdykty nie zawsze jednak mają progresywny charakter. Sąd Najwyższy sprzeciwił się proponowanej jeszcze przez prezydenta Kennedy’ego polityce wyrównywania szans ludności afroamerykańskiej. Potwierdził kompetencje stanów do decydowania o wykonywaniu kary śmierci, utrzymując tym samym egzekucje na terytorium niektórych z nich. Bardzo kontrowersyjna była decyzja wydana w 2000 r., podczas wyścigu o prezydenturę pomiędzy Alem Gore’em i George’em W. Bushem, by nie przeliczać ponownie głosów elektorskich w stanie Floryda. Kontrowersje wokół tego werdyktu trwają do dziś, a wielu demokratów mówi o „skradzionych wyborach”.
Zwycięstwo Trumpa i republikanów
Donald Trump jest prezydentem, który dzieli Amerykanów radykalnie. W sprawie sędziego Kavanaugha podzielili się oni i politycznie, i genderowo. Większość demokratów i kobiet wierzyła Christine Ford, a republikanów i mężczyzn – sędziemu Kavanaughowi. Senat podzielił się podobnie: 51 (50 republikanów i jeden demokrata) za nominacją i 49 (48 demokratów i jedna senator republikańska) przeciwko.
Jednak taktyka zastosowana przez Partię Demokratyczną – nagłośnienie sprawy bez zgody Christine Ford i uczynienie z niej spektaklu politycznego – zadziałała przeciwko Partii Demokratycznej. Ford wypadła wiarygodnie, zeznając przed komisją senacką. Niemniej poza jej własnym zeznaniem oskarżenia nie zostały poparte żadnymi dowodami. Czterech rzekomych świadków zgodnie przyznało się do braku wiedzy na ten temat. Uczynienie ze sprawy sprzed 36 lat, o której w ogóle nie wiadomo, czy istniała, instrumentu linczu politycznego wobec Kavanaugha zmobilizowało bazę Partii Republikańskiej. W efekcie Trump i republikanie zaliczyli kolejne zwycięstwo, które odbiło się również na wyniku wyborów do Kongresu (demokraci przejęli kontrolę nad Izbą Reprezentantów, lecz republikanie zwiększyli przewagę w Senacie). Tym razem, z uwagi na wagę instytucji Sądu Najwyższego, sukces obozu konserwatywnego może otworzyć drogę do zmian o charakterze konstytucyjnym w USA. Sędzia Kavanaugh jest piątym konserwatystą w dziewięcioosobowym składzie SN. Konserwatyści mają więc większość.
/>
SN będzie z pewnością powracać do sprawy aborcji i kompetencji stanowych w fundowaniu – lub nie – antykoncepcji. Już wiadomo, że przynajmniej parę z najgłośniejszych inicjatyw Trumpa trafi na wokandę z podejrzeniem niekonstytucyjności. Z pewnością będzie to dotyczyć deportacji urodzonych w Stanach Zjednoczonych dzieci nielegalnych imigrantów. Również postawienie muru na granicy z Meksykiem będzie prawdopodobnie przedmiotem deliberacji sędziów. Jeśli Trumpowi uda się radykalnie zmienić przepisy imigracyjne czy doprowadzić do zinstytucjonalizowania profilowania na tle rasowym podejrzanych o terroryzm, to sprawy te prawie na pewno trafią do SN.
Nie wiadomo, jak będzie głosować w tych i innych kwestiach sędzia Kavanaugh, w tradycji amerykańskiego sądownictwa zdarza się bowiem, że konserwatywni sędziowie głosują niezgodnie z konserwatywną agendą. Nierzadko też liberalni sędziowie, jak Sotomayor, są przeciwko pomysłom postępowym. Natomiast status i tradycja amerykańskiego Sądu Najwyższego pozwalają mieć pewność, że jego członkowie nie są i nie będą dublerami, lecz poważanymi sędziami, których werdykty będą respektowane przez egzekutywę i będą współtworzyć historię Stanów Zjednoczonych.