Kto jest winny plagi pożarów? Niemcy, którzy zwożą do nas tony odpadów, bo wolą robić śmietnik u nas niż na swoim podwórku? Polscy cwaniacy, którzy na konszachtach z zachodnimi sąsiadami chcą szybko i łatwo zarobić na nielegalnej odpadowej dealerce? A może… rodzice, którzy dzięki rządowej zapomodze masowo ruszyli do sklepów i kupują bez opamiętania nowe meble, stare wyrzucając na śmietnik?
Trwa szukanie winnych. I jak zwykle każdy wytyka palcem każdego, tylko nie siebie. Wspinając się już niekiedy na wyżyny absurdu równie wysokie, co płonące hałdy. Jedno jest pewne. W ostatnich tygodniach z dymem poszła przede wszystkim zbiorowa umiejętność krytycznego myślenia. A pożary okazały się dla niektórych iskrą, która padła na pełną prochu beczkę antyrządowej retoryki. Ale po kolei.
Głośne hasło, że Polska staje się śmietnikiem Europy, jak ulał pasuje do narracji rządzących. Współgra z bojowym zawołaniem, które padło na dogasającym pogorzelisku w Zgierzu, że „nie będzie tolerancji dla mafii śmieciowej”. I słusznie. Problemy z tym są zasadniczo dwa. Po pierwsze, trudno mówić o rozciągających się po gminach mackach odpadowej mafii, gdy większość płonących wysypisk działało legalnie. Po drugie – i tu ministerstwo ma rację – Polska jest śmietnikiem Europy. Ale w dużym stopniu na własne życzenie. Bo liczba 750 tys. ton odpadów, które według danych głównego inspektora ochrony środowiska trafiły do Polski z zagranicy w zeszłym roku, choć na pierwszy rzut oka robi wrażenie, jest wciąż niewielka przy 10–12 mln ton, które produkujemy sami.
Opozycja głośno akcentuje przy tym, że granice dla obcych odpadów szeroko otworzył były minister środowiska w rządzie PiS Jan Szyszko, który nadzorował GIOŚ, gdy ten wydał 226 zgód na wwóz śmieci do Polski. Przeciwnicy rządu milczą już jednak o tym, że za rządów PO-PSL analogicznych zgód wydano niewiele mniej, bo 150 w jednym tylko roku, na łączną liczbę 380 tys. ton odpadów. Tak więc nie tylko rządzący powinni mieć teraz powody, by spłonąć ze wstydu.
Oliwy do ognia absurdu dolała jednak ostatnia diagnoza, którą miał postawić na sesji rady miasta Olsztyna prezes tamtejszego zakładu gospodarowania odpadami Komunalnymi. Media szybko podchwyciły jego tłumaczenie, że pożar, który wybuchł na terenie jego zakładu 24 maja, wziął się z nadmiaru starych mebli wyrzucanych przez beneficjentów rządowego programu 500+. Ostatecznie się z tego wycofał. Jak wytłumaczył rzecznik spółki w odpowiedzi na pytania TVP, „bezpośredniego związku między pożarem na placu magazynowym spółki ZGOK a programem 500+ nie ma”. Ale „[…] ilość odpadów wielkogabarytowych, jaką otrzymujemy do zagospodarowania, znacznie przekracza założenia projektowe zakładu i tutaj dopatrujemy się związku pomiędzy wzrostem poziomu zamożności mieszkańców regionu, na który wpływ ma m.in. program 500+, a wspomnianą zwiększoną ilością odpadów wielkogabarytowych trafiających do ZGOK-u” – wyjaśniała spółka.
Nie zazdroszczę sytuacji Ministerstwu Środowiska. Podobnie jak z zeszłorocznym wybuchem medialnej histerii związanej ze smogiem, tak i dzisiaj odnoszę wrażenie, że resort został wywołany do tablicy nieco za szybko, jak uczeń, który zdążył przerobić dopiero połowę materiału. Oczywiście można powiedzieć, że to wciąż o połowę za mało, bo pożarowy kataklizm nie będzie czekał. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość, że prace nad zmianami w ustawach odpadowych trwały w resorcie od jakiegoś czasu. Nie jest więc tak, że resort obudził się po czasie, a ostrą antymafijną retoryką próbuje teraz ukryć własne zdziwienie i nieprzygotowanie do walki.
Na ironię zakrawa jednak to, że jeszcze zanim zaczęła się wiosna i pożary przybrały na sile, wiceminister Sławomir Mazurek był twarzą tzw. gospodarki o obiegu zamkniętym i przekonywał, że recykling to przyszłość. I tego zdania pewnie nie zmienia. Niestety, dziś brzmi to jak myślenie życzeniowe. Bo nie wiem, czy teraz, gdy co kilka dni śmieci zmieniają stan skupienia i unoszą się ku niebu pod postacią chmury czarnego dymu, właśnie o taką transformację i drugie życie odpadów ministerstwu chodziło. W tym kontekście niedawne zapewnienia, że śmieci to „cenny surowiec”, mogą pozostawiać w ustach co najwyżej niesmak. I to niesmak palących się opon i topiących od gorąca plastików. ©℗