Dominik Abłażewicz Sędzia nie zweryfikował, czy pan Tomasz skazany w Tczewie to ten sam pan Tomasz wcześniej skazany w Rybniku. I zarządził wykonanie zawieszonej kary
Skarb Państwa wypłaci 120 tys. zł mężczyźnie, który spędził prawie trzy miesiące w więzieniu przez pomyłkę. Jak to możliwe, że sąd nakazał odwieszenie zawieszonej kary na skutek przestępstwa popełnionego przez inną osobę?
To najdziwniejsza sprawa, która trafiła w moje ręce. Niestety prawdziwa i mogłaby się przytrafić każdemu. W grudniu 2012 r. mój klient został skazany przez Sąd Rejonowy Katowice-Wschód na rok i dwa miesiące pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem na cztery lata. Następnie Sąd Rejonowy w Tczewie skazał innego Tomasza – o tym samym nazwisku. Jednak w przypadku tych mężczyzn jedyne, co się zgadzało, to imię i nazwisko. Pozostałe dane: imiona rodziców, data urodzenia czy numer PESEL, były różne. Informacja o wyroku skazującym została przekazana do Krajowego Rejestru Karnego. Z kolei KRK poinformował sąd w Rybniku, że doszło do skazania osoby, wobec której wcześniej orzeczono karę pozbawienia wolności w zawieszeniu. Sędzia, który otrzymał alert z KRK, nie zweryfikował, czy pan Tomasz skazany w Tczewie to ten sam Tomasz, który został skazany w Katowicach. Przyjął, że faktycznie doszło do popełnienia w okresie próby innego przestępstwa, i zarządził wykonanie zawieszonej kary.
Dlaczego pan Tomasz się nie odwołał?
Zarządzenie wykonania kary było wysłane na adres, pod którym już nie mieszkał. Nawet nie wiedział, że sąd podjął taką decyzję.
Kiedy dowiedział się, że będzie musiał iść do więzienia?
Gdy przez przypadek został wylegitymowany przez funkcjonariuszy policji. Po sprawdzeniu danych okazało się, że jest osobą poszukiwaną do wykonania kary pozbawienia wolności. Więc tak jak stał – został zatrzymany i odstawiony do zakładu karnego. Nie informowano go, kto, kiedy i za co go skazał. Nie przydzielono mu adwokata i został pozostawiony sam sobie.
Klasyczna sytuacja kafkowska.
Dokładnie. Próbował się dowiedzieć, o co chodzi, tłumaczyć, że jest niewinny, ale wszyscy go wyśmiewali. Pisał do różnych instytucji z prośbą o wyjaśnienie, z jakiego tytułu on odbywa karę, ale nie przynosiło to efektów. W końcu napisał też wniosek do sądu w Tczewie o wydanie odpisu wyroku, na podstawie którego został uwięziony. Na szczęście sąd wydał mu odpis, choć de facto nie powinien, bo przecież chodziło o inną osobę. Osadzony miał wreszcie dowód, że tczewski wyrok dotyczy kogoś innego. Natychmiast zgłosił to administracji zakładu karnego w Brzegu, ale nic nie wskórał. Podczas widzenia przekazał odpis wyroku bratu, który akurat wrócił z zagranicy. Jemu udało się spotkać z prezesem Sądu Rejonowego w Rybniku i wyjaśnić, że doszło do nieporozumienia. Dopiero wtedy prezes nakazał w trybie natychmiastowym uchylenie zarządzenia o osadzeniu w zakładzie karnym.
Po tym wszystkim pan Tomasz trafił do mnie, ponieważ byłem jego adwokatem z urzędu w pierwszej sprawie. Chciał uzyskać przeprosiny i jakieś zadośćuczynienie, ale miał awersję do wymiaru sprawiedliwości, chciał załatwić sprawę polubownie. Wezwaliśmy więc Prezesa Sądu Rejonowego w Rybniku do zapłaty zadośćuczynienia, a wobec braku odpowiedzi skierowaliśmy zawezwanie do próby ugodowej. Stwierdziliśmy, że długotrwały proces nie będzie w interesie żadnej ze stron. Jednak na posiedzeniu ugodowym reprezentant sądu w Rybniku stwierdził, że mojemu klientowi się nic nie należy i prezes tego sądu nie jest skłonny zawrzeć ugody.
Te same sądy, które namawiają obywateli do polubownego załatwiania sporów, gdy same stają się stroną, nie przejawiają ku temu ochoty?
To stanowisko było szokujące nie tylko dla nas. Sędzia, która była przewodniczącą składu podczas tego posiedzenia, trzykrotnie dopytywała reprezentanta rybnickiego sądu, czy na pewno ma to zaprotokołować i czy na pewno do ugody ma nie dojść. Nie chodziło o wygórowaną kwotę, bo mój klient domagał się zadośćuczynienia w wysokości 50 tys. zł. W mediacjach proponowano kwoty tak niskie, że obrażające pana Tomasza. Zostało nam już tylko skierowanie pozwu do sądu. W związku z tym, że do ugody nie doszło, to poza przeprosinami w prasie domagaliśmy się już 120 tys. zł. I na tę chwilę sąd te żądania uwzględnił. Jeśli ktoś uważa, że jest to wygórowana kwota, niech odpowie na pytanie, czy zgodziłby się za taką cenę spędzić trzy miesiące w więzieniu. Aczkolwiek reprezentant Prokuratorii RP próbował wykazać, że wysokość zadośćuczynienia jest stopniowalna. Słyszeliśmy też argumenty, że negatywne doznania wynikające z pobytu w zakładzie karnym były efektem nadwrażliwości i kruchej struktury psychicznej mojego klienta.
Kto popełnił błąd? Pracownicy KRK czy sąd w Rybniku?
Nie widziałem, jak wyglądał alert z KRK, ale uważam, że błąd został popełniony przez sędziego, który zarządził wykonanie kary. Dlatego że sędzia miał przed sobą dwa wyroki, na których były różne dane osobowe. Dysponował więc wystarczającym materiałem, by stwierdzić, czy dotyczą one tej samej osoby. To błąd ludzki, dramatyczny w skutkach, ale taki, który może się zdarzyć. Mój klient nie miał pretensji personalnie do tej osoby, nie wnosił też np. o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego. Najbardziej zabolało go to, że pomimo przyznania się do błędu nikt nie chciał z nim rozmawiać. Przeprosić, podać mu ręki, uderzyć się w pierś i zadośćuczynić jego krzywdzie. Zrobiła to dopiero sędzia sądu okręgowego w Gliwicach z wydziału zamiejscowego w Rybniku. To pierwsza osoba, która dostrzegła pana Tomasza jako człowieka.
Dlaczego wykrycie i naprawienie błędu trwało tak długo?
Systemowy błąd polega na tym, że nie słucha się osadzonych. Wiadomo, więzienia są pełne niewinnych. Podejrzewam więc, że mój klient został skatalogowany jako jeden z tych, którzy siedzą za niewinność. Mimo to każde takie zgłoszenie powinno być weryfikowane. Dużo do życzenia pozostawia czas obiegu korespondencji. Człowiek na wolności byłby w stanie zgromadzić dokumenty bardzo szybko, ale osoba osadzona jest uzależniona od tempa działania machiny biurokratycznej.