Kosztem prawie 11 mln zł na kartach do głosowania pojawią się specjalne nalepki. A to dopiero początek planowanych zmian. I wydatków.
/>
Etykiety na kartach mają pojawić się już podczas przyszłorocznych wyborów samorządowych. Zmianę taką zakłada szykowana ustawa o dokumentach publicznych. Projekt jest obecnie przedmiotem prac Komitetu Rady Ministrów ds. Cyfryzacji. Naklejki miałyby stanowić zabezpieczenie kart przed ich fałszowaniem, np. kserowaniem. Dziś autentyczność karty do głosowania potwierdza m.in. odcisk pieczęci właściwej komisji (w zależności od wyborów – Państwowej Komisji Wyborczej, komisji okręgowej lub terytorialnej) czy wycięte otwory o określonej średnicy w jej prawym rogu.
Zmiana, choć pozornie niewielka, będzie się wiązała z kosztami. Na potrzeby przyszłorocznych wyborów lokalnych trzeba będzie przygotować w skrajnym przypadku 143,5 mln kart do głosowania (przy założeniu, że ponowne głosowanie w wyborach organu wykonawczego przeprowadzone będzie w każdej gminie – zazwyczaj tak się dzieje w około jednej trzeciej jednostek). Koszt umieszczenia naklejek w przyszłym roku to prawie 10,8 mln zł. W kolejnych latach wydatki będą się wahać w zależności od rodzaju wyborów lub referendów. Minimum to ok. 1,9 mln zł.
Jak słyszymy w PKW, naklejki powinny być sfinansowane z rezerwy budżetowej, ze środków przewidzianych na przeprowadzenie wyborów. Początkowo obiekcje co do tych wydatków miało Ministerstwo Finansów (MF), które chciało przełożyć rewolucję na 2019 r. Ale PiS nie zamierza zwlekać. Do dziś słychać w tej partii głosy, że ostatnie wybory samorządowe z 2014 r. zostały zafałszowane. Opór MF najwyraźniej udało się już przełamać. – W związku z wyjaśnieniami przedstawionymi przez MSWiA w tej sprawie, Ministerstwo Finansów uwag do projektu nie zgłosiło – potwierdza nam MF.
Również w opinii PKW naklejki zabezpieczające karty powinny pojawić się możliwie szybko. Czy dlatego, że zdaniem Komisji coś złego działo się z kartami? – PKW nie zna przypadków fałszerstw wyborczych polegających na kopiowaniu kart do głosowania, a tym bardziej nie zakłada możliwości, że w obowiązującym dotychczas stanie prawnym podczas wyborów karty były fałszowane – stwierdza stanowczo sekretarz PKW Beata Tokaj. Twierdzi, że chodzi jedynie o działania prewencyjne związane m.in. z postępem technologicznym.
Oczekiwania były takie, że po wakacjach partia rządząca przedstawi projekt zmian w kodeksie wyborczym. Na razie PiS czeka batalia o reformę sądów oraz – być może – dekoncentrację mediów. To powoduje, że nie wiadomo, czy i kiedy partia przedstawi propozycje zmian w przepisach dotyczących wyborów.
– Czasu jest coraz mniej. Jeśli zmiany mają być istotne, projekt powinien być gotowy najpóźniej w październiku, by wyrobić się w terminach narzuconych przez PKW – słyszymy od jednego z posłów PiS.
Zgodnie z orzecznictwem TK, na które powołuje się PKW, nie można wprowadzać istotnych zmian w prawie wyborczym na pół roku przed ich zarządzeniem przez premiera. Czyli – biorąc pod uwagę kalendarz wyborczy – daleko idące zmiany powinny zajść nie później niż na początku 2018 r. (jeśli wybory odbędą się w listopadzie za rok, to premier musi je zarządzić w lipcu lub sierpniu 2018 r.).
Jak dodaje nasz rozmówca, „wszystkie opcje są na stole”. W grę wchodzi np. częściowa zmiana ordynacji wyborczej. W przypadku gmin powyżej 20 tys. mieszkańców PiS rozważa powrót do wyborów proporcjonalnych lub wprowadzenie ordynacji mieszanej.
Do tego dochodzą pomysły jednej tury wyborów na szefów gmin, wprowadzenie list partyjnych i podwyższenie progu wyborczego w radach (np. radnych sejmiku województwa wybieramy w okręgach wielomandatowych i w systemie proporcjonalnym z zastosowaniem 5-proc. progu). Zapowiedziano już zmiany natury technicznej: powołanie odrębnych komisji do prowadzenia głosowania i do liczenia głosów czy wprowadzenie kamer internetowych w lokalach wyborczych.
Koszty przyszłorocznych wybór będą zależeć od zakresu wprowadzonych zmian. Pewne jest jedno – choćby częściowa realizacja postulatów PiS (przy utrzymaniu zmian wprowadzonych przez poprzednie rządy) sprawi, że będą to najdroższe wybory samorządowe w historii.
Wcześniej o konsekwencjach tego typu zmian przekonał się rząd PO–PSL. W 2010 r. na organizację wyborów lokalnych wydano 115,6 mln zł. Cztery lata później koszt wyborów wzrósł do 238 mln.
Główne powody to zwiększenie wysokości diet dla członków komisji wyborczych (np. koszt wynagrodzeń w 2010 r. dla członków komisji obwodowych wyniósł 29,5 mln zł, w 2014 r. – prawie 74 mln), wzrost o ok. 2 tys. liczby obwodów do głosowania i konieczność wydrukowania kart do głosowania umożliwiających zastosowanie nakładek z alfabetem Braille’a.