O sprawie Brytyjki skazanej za tzw. retweet napisał portal bezprawnik.pl, powołując się na BCC. 57-letnia Mary Kaya udostępniła w listopadzie 2014 roku na Twitterze wystąpienie Abu Bakr al-Baghdadiego, jednego z przywódców Państwa Islamskiego. Znajdowała się na celowniku służb, gdyż jej mąż został kilka miesięcy wcześniej ujęty przez antyterrorystów.
Kobieta została aresztowana w październiku 2015 roku. Prokurator uznał, że udostępniając wpis na Twitterze, który dopuściła się propagowania terroryzmu.
Sprawa trafiła przed oblicze Sądu Koronnego w Leeds. Oskarżona najpierw tłumaczyła, że jedynie interesuje się tym, co się dzieje na świecie, a nagranie wydało jej się ciekawe. Później wskazywała jednak, że jej konto na Twitterze musiało zostać przejęte przez włamywaczy, a ona sama nie udostępniła feralnej wiadomości.
Ta argumentacja nie spotkała się jednak z uznaniem. Mary Kaya została uznana winną popełnienia czynu.
Szczegółowe uzasadnienie i wymiar kary będą znane pod koniec marca.
Zdaniem ekspertów jakkolwiek można postrzegać w Polsce tę sprawę jedynie w kategoriach ciekawostki, tak właściwsze byłoby dokładniejsze pochylenie się nad nią. Dlaczego?
- To oczywiście orzeczenie brytyjskiego sądu, jednak z powodzeniem jestem sobie w stanie wyobrazić scenariusz, w którym odpowiedzialność prawną przypisuje się również polskiemu użytkownikowi mediów społecznościowych, który świadomie rozpowszechnia cudze posty za pośrednictwem korzystania z funkcji „RT”, „Share” a nawet „Like” - wyjaśnia Maja Werner na łamach bezprawnik.pl.
Jakub Kralka, autor bloga techlaw.pl, zaś jej wtóruje. Przyznaje, że wyrokiem powinni zainteresować się polscy użytkownicy Facebooka, Twittera i innych portali społecznościowych. Tym bardziej że - jak podkreśla Kralka - w prawie mamy generalnie problem z definicją rozpowszechniania. Trudno bowiem wskazać, czy udostępnienie wpisu należy zrównywać z jego rozpowszechnianiem. A dalej: czy rozpowszechnianie należy łączyć propagowaniem danych zachowań. Zgodnie bowiem z art. 256 par. 1 kodeksu karnego kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. Art. 255a kodeksu karnego wymaga już „tylko” rozpowszechniania lub publicznego prezentowania treści mogących ułatwić popełnienie przestępstwa o charakterze terrorystycznym. Warunkiem w tym przypadku jest jednak to, by działanie to było podjęte w zamiarze, by przestępstwo zostało popełnione.
Wyroków polskich sądów analogicznych do tego z Leeds nie ma, ale w istotnej mierze to efekt tego, że dotychczas prokuratura nie ścigała osób jedynie udostępniających wpisy. Trudno więc wskazać, jaką linię orzeczniczą przyjęłyby sądy.
Istotnym krokiem w kierunku ustalenia ewentualnej odpowiedzialności za choćby danie "lajka" lub plusa w serwisie społecznościowym może być sprawa ze stycznia tego roku związana z umieszczeniem treści o charakterze pedofilskim w serwisie Wykop.pl.
Nie budzi większych wątpliwości, że odpowiedzialność karną może ponieść ten, kto treści umieścił. Pojawiła się jednak dyskusja, czy poniosą ją także ci dzięki którym bezprawna wiadomość błyskawicznie rozniosła się po serwisie. Art. 202 par. 3 kodeksu karnego penalizuje bowiem nie tylko prezentowanie treści pornograficznych z udziałem małoletniego, lecz także ich rozpowszechnianie.
Sprawę tę przeanalizował dr Mikołaj Małecki, z Katedry Prawa Karnego UJ, autor bloga "Dogmaty Karnisty". Jego zdaniem samo danie plusa treści o charakterze pornograficznym nie wyczerpuje jeszcze znamion czynu zabronionego. Powód?
- Rozpowszechnienie materiału na stronie głównej Wykopu wymaga współdziałania często nieznanych sobie osób, oddających indywidualnie i niezależnie od siebie głos na dane znalezisko. Samo oddanie głosu nie czyni materiału bardziej rozpowszechnionym - jest on już, z samego faktu znajdowania się w internecie, wystarczająco powszechnie dostępny - tłumaczy dr Małecki na blogu.
- Czymś innym będzie natomiast tzw. udostępnienie wpisu na swoim fanpage'u lub profilu. W tym przypadku musimy badać, czy grono osób potencjalnie dowiadujących się o już rozpowszechnionej treści znacząco zwiększa liczbę osób mających w sumie dostęp do tego materiału, biorąc też pod uwagę występowanie efektu domina - spostrzega prawnik.
Jeśli więc okaże się, że zdjęcia lub film o charakterze pedofilskim zobaczyło zaledwie kilka osób, a wskutek udostępnienia setki kolejnych, niewykluczone, że prokurator zapuka do drzwi tego, który jedynie podał wiadomość dalej, z powodu użycia przez niego przycisku "retweet" lub "udostępnij".