Czy wiecie, czym są let’s playe? Komu jak komu, ale młodemu pokoleniu nie trzeba tego wyjaśniać. Kiedy takie pytanie zadałam nastoletnim dzieciom, najpierw spojrzały na mnie podejrzanie, jakbym zapytała ich, ile jest 2x2: „No przecież każdy to wie!” – trzynastolatek zrobił minę, jakby ujrzał kosmitę.

„Nie pamiętasz, nie tak dawno opowiadałem ci, że są tacy, co wrzucają na YouTube filmiki pokazujące, jak przechodzą różne gry. I że na tym można zarabiać! Niektórzy zarabiają na tym miliony dolarów – ożywił się piętnastolatek, drugi z moich synów.

No właśnie: zarabiać na tym, że ktoś patrzy (czasami godzinami!) na to, jak my przechodzimy krok po kroku nasze ulubione gry, albo jak krytykujemy najnowsze na rynku tytuły, które nam się nie podobają?! Przyjemne z pożytecznym! Praca marzenie! Czy naprawdę można osiągać z tego przyzwoity dochód, a nawet uczynić z tego biznes? Okazuje się, że szaleństwo podglądania, jak inni grają i głośno komentują swoje poczytania – ogarnęło cały świat – widać to ze statystyk serwisów typu YouTube czy Twitch. Miliony filmików z setkami tysięcy czy wręcz milionami odsłon, a nawet dziesiątkami milionów w przypadku wersji anglojęzycznych przekładają się na olbrzymie dochody.

Postanowiliśmy zatem i my bliżej przejrzeć się temu zjawisku jako biznesowi, a także z pomocą ekspertów prawa dogłębnie przeanalizowaliśmy przepisy. Okazuje się jednak, że na tych, którzy przekonani są, iż to łatwy kawałek chleba, czyha wiele pułapek.

Mitem jest, że to szybki i bardzo łatwy zarobek. Mitem jest, że duża liczba wyświetleń ich filmów szybko przyniesie – przynajmniej w Polsce – wysokie przychody z reklam, które umieszcza w nich serwis. Na rzeczywiście wysokie zarobki mają szansę stosunkowo nieliczni. A przychody z reklam należy traktować tylko jako dodatek do kontraktów z producentami gier i lokowania produktów czy innych sposobów zarobkowania. Tyle że na podpisanie intratnego kontraktu partnerskiego z producentem gry mogą liczyć jedynie najbardziej aktywni. A sam kontrakt oznaczać może często utratę niezależności.

Wnioski nie zawsze ucieszą też tych, którym wydaje się, że skoro jest to działalność w internecie, to swoboda jest duża, nie ma ograniczeń, a gry przez nich kupione mogą być wykorzystywane w dowolny sposób. Te mity też obalamy. Cóż: prawo w internetowym świecie jak najbardziej działa, a że nie zawsze nadąża za rozwojem nowych form przekazu, to interpretacja przepisów bywa niejednoznaczna i bywa, że trzeba pomocy specjalistów, aby się upewnić, co jest dozwolone, a co już nie, albo jak podpisać kontrakt, żeby nie stać się jego ofiarą.

Ba, okazuje się, że działalność wielu youtuberów to stąpanie po grząskim gruncie. Po pierwsze, łatwo stać się piratem: koniecznie zanim zacznie się grać: trzeba sprawdzić, czy producent kategorycznie nie zabrania wykorzystywania gry w celach innych niż do użytku domowego.

Po drugie, jeżeli w umowie licencyjnej (tzw. EULA) nie udzielono zezwolenia na publikowanie let’s playów w sieci czy transmisję z gry za pośrednictwem serwisów internetowych, takie działanie może zostać uznane za naruszające prawa autorskie twórców gry. Powoływanie się na zapisy o dozwolonym cytacie – też może okazać się niewystarczające . Choćby dlatego, że trudno uznać relację z niemalże całej przygody z grą – od wejścia aż po zakończenie – za cytat?

Wreszcie, jeśli rzeczywiście zacznie się zarabiać, pojawia się problem: jak rozliczać dochody? I kiedy zarejestrować działalność? Okazuje się, że podatkowe interpretacje też mogą przyprawić niejednego przyszłego milionera o ból głowy i niekiedy konieczne może stać się wystąpienie o indywidualną interpretacja u fiskusa.

CZYTAJ WIĘCEJ NA TEN TEMAT W TYGODNIKU E-DGP >>